Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Te wiersze to jest intymna opowieść o rodzinie, nie tylko mojej

Mimo wszystkich snów o wojnie, śmierci, samobójstwie, ja jednak chcę żyć. Skoro moja matka, która tyle razy planowała śmierć, kupuje nowe meble, to i ja mogę kupić wysokie kozaki, pójść na lody i pisać, co chcę – mówi Aleksandra Zdrojewska-Przychodzeń, psychoterapeutka, poetka, autorka tomu „Darzbór”
Te wiersze to jest intymna opowieść o rodzinie, nie tylko mojej
Aleksandra Zdrojewska-Przychodzeń - psychoterapeutka, dziennikarka, poetka. Od 2003 roku mieszka w Krakowie, pochodzi z Gdyni. Przed laty reporterka, redaktorka i fotoreporterka „Dziennika Bałtyckiego”

Autor: Michał Korta

Byłaś dziennikarką, jesteś psychoterapeutką, to mimo wszystko dość podobne profesje? To rozmowy z ludźmi.

Tak, obie opierają się na rozmowach, ale ich cel jest inny. Jako dziennikarka szukałam historii, które „dobrze się opowiadają” – zdania, obrazu, który zostanie w głowie czytelnika. Jako psychoterapeutka szukam raczej tego, czego się nie da łatwo opowiedzieć – tego, co więźnie w gardle. Ale jedno i drugie nauczyło mnie słuchać. 

W wierszach to widać. 

Słucham Jasia, przyjaciela mojej matki, który opowiada o burakach pieczonych na silniku traktora; słucham matki, sąsiadki Teresy, pacjenta, który mówi: „będzie u nas wojna”. W pewnym sensie poezja jest trzecim miejscem, gdzie to wszystko się spotyka – reportaż, terapia i intymna opowieść.

- Psychoterapia uczy mnie szacunku do rzeczywistości. Poetka zawsze ma pokusę, żeby coś „upiększyć” metaforą. Fot Michał Korta

Psychoterapeutka, która jest poetką, to ktoś więcej? 

Nie wiem, czy „więcej” – raczej „inaczej”. Poezja uczy mnie wrażliwości na szczegół i metaforę, a to w psychoterapii bywa bezcenne. Kiedy pacjent opowiada sen o wojnie i padlinie, słyszę nie tylko historię, ale też obraz, rytm, powtarzające się słowa. W wierszu „sen o żałowaniu” to dokładnie tak działa: z jednego zdania pacjenta rodzi się cały koszmar o niecieszeniu się własnym życiem.

Piszesz: „w moim śnie słowa/nie doceniamy tego co mamy/zyskują nowy sens/w moim śnie żałuję że nie cieszyłam się/wystarczająco”. Żałujesz?

Żałuję. Ale nie w takim prostym, moralizatorskim sensie, że „powinnam była bardziej się cieszyć”. To nie jest żal wobec przeszłości, ale raczej uświadomienie sobie własnej bieżącej ślepoty: że ja naprawdę często „nie żyję tym, co jest”, tylko tym, co trzeba zrobić, napisać, kogo uspokoić. Moje „żałuję” nie jest o tym, że kiedyś nie doceniałam życia – tylko że czasem nie potrafię doceniać go teraz, nawet gdy wiem, jak bardzo jest kruche. W tym śnie wszystkie wartości nabierają ostrości dopiero wtedy, gdy mają mi zostać zabrane. Więc tak, żałuję – ale bardziej tej nieumiejętności bycia tu i teraz, niż jakichś straconych chwil. 

Psychoterapeutka pomaga poetce?

Psychoterapia uczy mnie szacunku do rzeczywistości. Poetka zawsze ma pokusę, żeby coś „upiększyć” metaforą. Terapeutka przypomina: za każdą metaforą jest czyjeś realne ciało – kolano po operacji, rowki na palcach, proteza, tabletki na sen, rozpacz starej kobiety, że ósmego września znów nie umarła. Potrafię widzieć człowieka jako bohatera własnej opowieści, ale nie zapominam, że on naprawdę czuje ból.

Pisanie wierszy to też terapia?

Raczej miejsce, gdzie mogę zobaczyć, co się ze mną dzieje, niż „leczenie”. Kiedy piszę o matce, która co roku ósmego września chce umrzeć, a my z bratem namawiamy ją, żeby jeszcze pożyła pięć lat, to dopiero podczas pisania widzę, jak bardzo próbujemy zatrzymać ją dla siebie. I jak ona się przed tym broni. Wiersz nie rozwiązuje tego konfliktu, ale pozwala mi go nazwać. Poezja bywa terapeutyczna w tym sensie, że porządkuje chaos – zamienia coś niewyrażalnego w słowa. Ale psychoterapia to relacja, proces, odpowiedzialność. Wiersz ma inną wolność – może zostać przy pytaniu, nie musi nikogo „naprawiać”.

Twój tomik to poetyckie wyznanie. Spowiedź? 

W spowiedzi na końcu jest rozgrzeszenie. W tych wierszach raczej nie ma rozgrzeszeń – ani dla ojca alkoholika i myśliwego, ani dla matki – uległej wobec niego żony…

Trudno się dziwić: „wchodził do niej po drabinie i zapalał dla niej gwiazdy”...

… nie ma tu rozgrzeszeń i dla mnie, kiedy jestem zmęczoną córką, matką, i „złą babcią”, która nie ma czasu dla wnuczek. To jest wyznanie w tym sensie, że wchodzę w bardzo prywatne rejony: opisuję krew po utracie dziewictwa, śmierć ojca w sierpniu w 1990 roku, płacz matki po Jasiu i jej wściekłość na starzenie się. Czy to była psychoterapia? Myślę, że raczej dopisanie kolejnego rozdziału do własnej pracy nad sobą. Pewne rzeczy przepracowywałam latami w terapii – wiersze są tego efektem, nie zamiennikiem. 

Wiersz może uleczyć. Czytelnika, ale i poetę.

Myślę, że czasem, raczej rzadko, ale się zdarza, że wiersz może uleczyć, ale częściej – towarzyszyć – i poecie, i czytelnikowi. Jeśli wiersz „leczy”, to chyba właśnie tak: daje poczucie, że nie jestem jedyna. Że gdzieś jeszcze jest kobieta, której matka co rok planuje umrzeć dokładnie w swoje urodziny. Albo kobieta, która wraca z dworca do pustego domu i chciałaby nie prać pościeli, żeby został na niej zapach, wprawdzie dorosłego już, ale dalej – dziecka.

Fotografia dziewczynki z martwą sarenką na okładce książki… Co to za sytuacja?

To moje zdjęcie z dzieciństwa – ze świata, który w tomie wraca pod nazwą „Darzbór”. Dla mnie to moment dwuznaczny: z jednej strony dziecko, które zostało przez rodziców wepchnięte w kadr razem z leżącą sarną, z drugiej – świadomość, że to martwe zwierzę, upolowane przez ojca. Dorosłym mogło się wydawać, że to będzie „ładne zdjęcie”. Przez lata też tak uważałam, że to ładne zdjęcie. Dziś już nie. Dałam je na okładkę, bo ono mówi: „jak się przyjrzysz, to już nie jest tylko ładnie”.

Ta fotografia zapowiada, jak ktoś napisał, „motyw niewinności zetkniętej ze śmiercią i utratą”. Ale na pierwszy rzut oka, ta sarenka żyje. Takie są twoje wiersze, między życiem a śmiercią, gdzie życie jednak zwycięża. Jak w wierszu, gdy piszesz o matce: „twarda kobieta ze wschodu/śmierć boi się po nią przyjść”. 

Tak, to jest dokładnie to napięcie, które próbuję utrzymać: pomiędzy. Między matką, która chce umrzeć ósmego września, a matką, która za chwilę kupuje nowe meble, bo „chce jeszcze trochę pożyć”. Między Jasiem, który opowiada wojenne koszmary i bierze ketrel, a Jasiem, który tańczy, zbiera grzyby i cieszy się z każdej jesieni. Między chęcią, żeby w Ciechocinku przeszłość wróciła „taka sama”, a bólem, że to zupełnie inne miasto i inne ciało matki. Zdanie, że „śmierć boi się po nią przyjść”, jest trochę żartem, trochę zaklęciem. Moja matka naprawdę jest twardą kobietą ze wschodu, która mówi: „dość się nażyłam, dajcie mi spokój z życzeniami stu lat”, a jednocześnie „kruchym pajączkiem, ślimaczkiem bez skorupki” – teraz, gdy ma prawie 85 lat widać jej słabość i delikatność, którą zawsze w sobie miała, ale chroniła ją pod twardym pancerzem. Czy życie „zwycięża”? Tak, nawet jeśli jest kruche, śmieszne i bolesne. Chciałam, żeby to było widoczne – żeby obok śmierci była wiśnia amarena, lody, Błonia, zapach dziecka, pelargonie Teresy.

W końcu „wiśnia amarena to wiśnia amarena”. Skąd ten smak?

Pojawia się w sytuacji bardzo zwyczajnej: po filmie, który nam się średnio podobał, idziemy z przyjaciółką przez park, robimy zdjęcia, jemy lody. I nagle okazuje się, że ta zwyczajność jest pełna ulgi, że wreszcie nie musimy rozmawiać o matkach, mężczyznach, żałobie, starości. Możemy jeść lody i być. Nic więcej. Smak wiśni amarena to dla mnie smak czystej teraźniejszości. Czegoś, co nie odsyła do żadnego mitu rodzinnego, wojny, traumy, wschodniej surowości, Kulesz, Ciechocinka ani Korfu sprzed trzydziestu lat. To nie jest wiśnia z przeszłości, tylko z bardzo konkretnego, zwykłego wieczoru, w którym dwie kobiety idą wzdłuż krakowskich Błoń i na chwilę mają lekkie serca.

Twoje wiersze to intymna opowieść o rodzinie. 

To jest intymna opowieść o rodzinie, nie tylko mojej. O zbyt uległej mężowi matce. O ojcu, który bywał ukochany, ale też przemocowy; dzieciach, które musiały na to patrzeć – to jest uniwersalna prawda, która dotyczy wielu polskich rodzin. Niestety.

O matce to opowieść przede wszystkim. Jej poświęcasz tę książkę.

Tak, to jest przede wszystkim książka o matce. O matce, która pasła krowy od czwartej rano, chodziła boso po Kuleszach, a potem stała się żoną lekarza, matką dwójki dzieci, później trzy razy wdową, wreszcie kobietą, która uczy się być sama i „nie chce być niczyją służącą”. Tom jest jej dedykowany także po to, żeby oddać jej głos – nawet jeśli czasem polemizuje z moją wersją.

„Darzbór” – tytuł symboliczny. Poeta Roman Honet pisze, że to „osobista kronika pożegnania z młodością, swoją własną, lecz również młodością i obecnością najbliższych osób”. Dlaczego chciałaś się pożegnać? 

Darzbór to dla mnie konkretny las i konkretne dzieciństwo – ale też słowo, które brzmi trochę jak zaklęcie. Darzbór! – to pozdrowienie myśliwych, związane jest z lasem, polowaniem, trofeum, ofiarą. Martwa sarenka z dziecięcego zdjęcia jest takim trofeum, ale jednocześnie pierwszą moją realną utratą. „Pożegnanie z młodością” wydarza się na kilku poziomach naraz: odchodzą ludzie – Jaś, mężczyzna mojej matki; sąsiedzi; drzewa w ogrodzie; matka z ciałem Zośki Loren zmienia się w „suchego kurczaczka, żabkę bez wody”; ja staję się babcią i „nie mam czasu”, bo chcę umrzeć raczej w pracy i w dzwonach, niż przy drutach i swetrach. Pożegnanie nie oznacza, że młodość się nagle kończy – raczej, że przestaję udawać, że mam na nią abonament, chociaż bardzo bym chciała. Zapisuję to, co było, żeby zrobić miejsce temu, co jest: starości, chorobie, ale też wiśni amarena, Błoniom, podcastom, miotle, na której latam z matką.

Ile tu prawdy o tobie, ile metafory? 

Ten tomik jest trochę takim poetyckim reportażem. Opiera się na faktach – mój ojciec naprawdę umarł nagle w sierpniu, matka naprawdę chce umrzeć w swoje urodziny, sąsiadka Teresa to naprawdę rocznik 1934, a ja naprawdę kupowałam jej buty na allegro. Jestem po dziennikarstwie, więc wiem, jak się pisze reportaże i bywam ich autorką. Ale wiersz przesuwa akcenty. Czasem połączę kilka postaci w jedną, czasem zmienię kolejność zdarzeń, czasem użyję imienia, które nie jest prawdziwe, by ochronić czyjąś prywatność. Ale emocjonalny środek ciężkości – poczucie winy, złość, czułość, żałoba – jest mój.

Czego dowiedziałaś się o sobie, pisząc te wiersze?

Że jestem znacznie bardziej uwikłana w swoją rodzinę, niż bym chciała. Nawet po latach własnej psychoterapii. Pisząc, zobaczyłam wyraźniej, że mam w sobie geny „twardej kobiety ze wschodu” i jednocześnie buntowniczkę w dzwonach i tęczowej koszulce. Że jestem zmęczona rolą „tej dzielnej”, ale nie chcę z niej całkiem rezygnować. I że – chyba najważniejsze – mimo wszystkich snów o wojnie, śmierci, samobójstwie, mimo głodu i padliny w śnie pacjenta, ja jednak chcę żyć. Skoro moja matka, która tyle razy planowała śmierć, kupuje nowe meble, to ja mogę kupić wysokie kozaki, pójść na lody i pisać, co chcę. Na przykład napisałam i opublikowałam właśnie też coś, czego nikt z moich znajomych się nie spodziewał, quasi-reportaż o kobiecie („Monika: 20 lat z implantami”), która wiele lat nosiła w sobie implanty piersi i wreszcie je usunęła i ten opis wyszarpywania z jej ciała implantów jest według moich czytelników czymś w rodzaju filmu dla „widzów o mocnych nerwach”, prawie że „teksańską masakrą piłą mechaniczną”. Ta książka jest kompletnie inna niż tomik „Darzbór”, chociaż powstawała w czasie, gdy kończyliśmy pracę z redaktorem tomu nad wierszami i zastanawiałam się się nad jego tytułem. I właśnie wtedy, kiedy ją pisałam, zdecydowałam się na włączenie do tomu – napisanego w kwietniu jako ostatni – wiersza „Darzbór”, który jest bardzo realistyczny i mocny, tak jak to zdjęcie na okładce. Tak jak ciało obce, które wyszarpuje się z ciała. Ten wiersz stał się tytułowym wierszem i kropką nad „i”, również dzięki tej jednoczesnej pracy nad inną książką, czerpiącą z doświadczenia dziennikarki. I wszystko to się połączyło.

***

W grudniu w „Dzienniku Literackim” ukaże się recenzja tomiku „Darzbór” autorstwa Rafała Gawina, a w marcu – w „Toposie”, autorstwa Piotra W. Lorkowskiego.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama