Historia pechowego jachtu Galeon. Problemy od samego zakupu
– Gdyby ktoś z nas zginął, zapewne wszystkie media by o tym pisały – mówi z goryczą w głosie Andrzej Dybowski, właściciel jachtu. – Skoro się jednak uratowaliśmy, wokół sprawy zapadła cisza.
Historia pechowej jednostki sięga 2020 roku, kiedy to Andrzej Dybowski podpisał ze stocznią Galeon umowę na budowę niewielkiego jachtu.
– Spełniałem marzenia sprzed wielu lat – twierdzi. – Niestety, okazało się, że kupiłem jacht, z którym od początku były problemy.
Umowę ze stocznią Galeon Andrzej Dybowski podpisał 3.stycznia 2020 roku, a jacht został zwodowany 4 sierpnia tego samego roku. Kiedy jednak dwa miesiące później wyjęto go z wody, okazało się, że na dnie są liczne purchle, czyli pęcherzyki powietrza w strukturze kadłuba. Statek trafił znów do stoczni.
Osmoza i wady konstrukcyjne kadłuba
W kolejnym sezonie okazało się, że znów jest coś nie tak z kadłubem. Mimo korzystnej dla właściciela opinii kilku biegłych sądowych, stocznia odmówiła kolejnej naprawy, sugerując, że jednostka mogła być źle przechowywana.
– Ostatecznie wziąłem na swój koszt szkutnika, aby naprawił powłokę – wspomina właściciel. – Ten jednak przerwał prace, informując, że jest poważny problem z osmozą, czyli przenikaniem wody do kadłuba łodzi.
Sprawa trafiła do sądu, a przez następne dwa sezony jacht nie dotknął powierzchni wody. W tym czasie wymienili się pracownicy stoczni związani z wcześniejszymi naprawami łódki.
– Wielokrotnie prosiłem o rozwiązanie polubowne – twierdzi Andrzej Dybowski. – W końcu udało się podpisać porozumienie z nowymi pracownikami Galeona. Jacht odebrałem ze stoczni i przeprowadziłem do portu na Zalewie Wiślanym.
Nieudana naprawa serwisu i woda w komorze silnika
Na początku września tego roku jacht, którego silnik od momentu pierwszego zwodowania pracował zaledwie nieco ponad 100 godzin, wypłynął na Zatokę Gdańską w pierwszy rejs po naprawie.
– Przed wyruszeniem na zatokę sprawdziłem komorę silnika – mówi Andrzej Dybowski. – Po przypłynięciu do Gdyni znów sprawdziłem maszynownię. Zauważyłem niewielką ilość wody w komorze.
Wodę wytarł. Jacht całą noc stał w gdyńskim porcie. Poranne oględziny nie stwarzały powodu do niepokoju, więc jednostka wyruszyła w stronę Helu.
– Na Helu sprawdziłem i znowu była woda, w o wiele większej ilości, w komorze – opowiada Andrzej Dybowski. – Natychmiast zgłosiłem to do serwisu stoczni. Na drugi dzień rano pojawili się pracownicy serwisu. Usłyszałem, że znaleziono usterkę. Miał to być uszkodzony przewód od instalacji prysznica. Sugerowano, że został on źle założony przez innych pracowników i od drgań się przetarł.
Właściciel odpalił kolejny raz silnik. Znów pojawiła się woda, a serwisanci wrócili do naprawy.
Walka o życie na morzu i interwencja SAR
Andrzej Dybowski kilkakrotnie pytał pracowników serwisu stoczni, czy może płynąć w dalszy rejs. Odpowiedziano mu, że nie ma się czym niepokoić. Podpisał więc protokół naprawy i zaprosił na pokład grupę znajomych.
Rejs trwał zaledwie godzinę, gdy rozpoczęły się problemy. Włączyły się sygnały alarmowe. W komorze silnika znów pojawiła się woda, z komory wydobywał się dym. Rozpoczęła się heroiczna walka o wypompowanie wody. Pasażerowie, którzy liczyli na „spacer” po zatoce byli przerażeni. Trzeba było wezwać na pomoc jednostki SAR. Był problem – znów na zatoce „nieznani sprawcy” zagłuszyli sygnał GPS. Ostatecznie jacht udało się ewakuować i bezpiecznie doprowadzić do portu.
– Po kilku godzinach przypłynęli panowie z serwisu i powiedzieli, że jest uszkodzony inny przewód – opowiada Andrzej Dybowski. – Warto w tym miejscu dodać, że od początku jest wiele innych poważnych problemów z jachtem, typu wycieki ze zbiornika paliwa, który był naprawiany na gwarancji, ale potem znów są wyciek oraz nieustanny przeciek wody deszczowej do kokpitu po ścianie.

Śledztwo policji. Czy doszło do przestępstwa?
Już dwa dni po dramatycznych wydarzeniach na zatoce właściciel jachtu skierował do Komisariatu Wodnego Policji w Gdańsku zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez przedstawicieli spółki Galeon, producenta jachtu. Twierdził w nim, że poprzez działania serwisu doszło do narażenia życia i zdrowia członków załogi.
– Gdyby nie pomoc innych jednostek, doszłoby do zatonięcia jachtu i prawdopodobnie ogromnej tragedii – pisał emocjonalnie Andrzej Dybowski. – Przyczyną tonięcia łodzi były wielokrotne i nieudolne naprawy. Spółka Galeon miała świadomość jej licznych dat.
Przez następne miesiące trwało odbijanie piłki. Zawiadomienie – jak usłyszałam – powinno było trafić albo do KPP w Pucku (ze względu na miejsce zdarzenia), albo do KPP w Pruszczu Gdańskim – z powodu na adres stoczni. Andrzej Dybowski nie był informowany o losach swojego zawiadomienia. Ustaliliśmy, że z Pruszcza wysłano je do Pucka, gdzie przeleżało jakiś czas, a potem pismo wróciło znów do Pruszcza.
Właściciel jachtu w tej sytuacji zdecydował się wysłać 28 października tego roku skargę na działania funkcjonariuszy do Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gdańsku, Komendy Głównej Policji i Biura Spraw Wewnętrznych Policji. Po miesiącu otrzymał odpowiedź, że skarga była zasadna i stwierdzono nieprawidłowości w omawianej materii, a policja podjęła działania, by nie dopuścić do podobnych sytuacji.
Ostatecznie potwierdzono, że postępowanie przygotowawcze prowadzone jest obecnie w Komendzie Powiatowej Policji w Pruszczu Gdańskim.
Stanowisko stoczni Galeon
Zwróciliśmy się do spółki Galeon z prośbą o skomentowanie sprawy. W odpowiedzi otrzymaliśmy pismo sygnowane przez Bartosza Sielskiego, w którym czytamy:
„(..) do momentu zakończenia postępowania prowadzonego przez Komendę Powiatową Policji w Pruszczu Gdańskim, nie możemy udzielać informacji o szczegółach sprawy dotyczącej jednostki Galeon 310 HTC, celem zapewnienia nienaruszalności tajemnicy postępowania oraz nieutrudniania pracy odpowiednim organom”.
Słuszne są Państwa twierdzenia, iż w przedmiotowej sprawie należy uwzględnić rację obu stron. W związku z powyższym, wskazujemy, iż dołożymy należytej staranności, w celu bezzwłocznego i dokładnego wyjaśnienia stanu faktycznego sprawy. Jednocześnie chcemy podkreślić, że do momentu zakończenia postępowania i rozstrzygnięcia sprawy przez odpowiednie organy, nie istnieją podstawy do przypisywania odpowiedzialności za przedmiotowe zdarzenie jakiemukolwiek podmiotowi.
Bartosz Sielski / stocznia Galeon
„Mając na uwadze powyższe, zwracamy się z uprzejmą prośbą o cierpliwe oczekiwanie na wyniki pracy uprawnionych organów. Nadto, sugerujemy wstrzymanie się z publikacją materiałów, które mogą naruszać nasze dobra osobiste, do momentu zakończenia postępowań prowadzonych przez właściwe organy” – podsumowuje.
Obawy o zatarcie śladów
Jacht znajduje się obecnie w siedzibie producenta. Przedstawiciele spółki wystąpili do właściciela z propozycją przeprowadzenia serwisu przed zimą. Andrzej Dybowski nie wyraził zgody.
– Obawiam się zatarcia śladów przed zakończeniem postępowania policji – mówi. – Zastanawiam się, dlaczego do tej pory policja nie zabezpieczyła jachtu jako miejsca potencjalnego przestępstwa.
























Napisz komentarz
Komentarze