Reklama Energa włącza kulturę
Reklama
Reklama

Czy da się zaspokoić zapotrzebowanie na „czystą” energię w Polsce wyłącznie ze źródeł odnawialnych?

O tym czy możliwa jest skuteczna transformacja energetyczna bez budowy elektrowni jądrowej dyskutują: Radosław Gawlik ze Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA, Tomasz Ochrymiuk z Polskiej Akademii Nauk oraz Roman Szyszko z Europejskiego Kongresu Finansowego.
Czy da się zaspokoić zapotrzebowanie na „czystą” energię w Polsce wyłącznie ze źródeł odnawialnych?

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Dariusz Szreter: Na początku naszej debaty warto chyba zapytać o to, jakie to zapotrzebowanie na energię w Polsce w ogóle jest i jakie będzie w zbliżających się dekadach. Pan Roman Szyszko opracował niedawno raport na ten temat pt. „Energetyka 2035-2050 scenariusze, bariery, priorytety”. 

Roman Szyszko: Przygotowując ten raport (do pobrania na stronie European Financial Congress) zwróciliśmy się do ekspertów z dość szczegółowymi pytaniami dotyczącymi struktury wytwarzania energii oraz kryteriów, którymi będzie się posługiwała polska energetyka. Przygniatająca większość odpowiedziała, że nie wyobraża sobie funkcjonowania polskiego systemu elektroenergetycznego bez energetyki jądrowej. Jeśli zaś chodzi o same potrzeby energetyczne w ciągu najbliższego ćwierćwiecza, bo tu graniczny jest rok 2050, to prognozy na ten temat są rozbieżne. Zależą przede wszystkim od założonego tempa wzrostu gospodarczego, ale także od wielu równie trudnych do przewidzenia kwestii, jak stopień elektryfikacji działania, stopień rozwoju elektromobilności, stopień konwersji – spełniania naszych potrzeb energetycznych – na energię elektryczną. Ten margines rozbieżności jest dość duży. Wzrost zużycia energii w ciągu najbliższych 25 lat może kształtować się od 30-40 proc. do wręcz podwojenia zużycia energii w stosunku do aktualnego stanu, który wynosi około 170 terawatogodzin [TWh] rocznie. Niezależnie od tego, jak się będzie kształtowała ścieżka, jestem przekonany, że skala transformacji będzie istotna. Zmiany są konieczne i nieuniknione. 

Radosław Gawlik: Większość opinii publicznej, pod wpływem tej propagandy i różnych mitów, myśli, że musimy mieć przynajmniej jedną elektrownię jądrową albo nawet dwie, bo bez tego nie damy rady. Jednakże jest grupa organizacji pozarządowych, ale też wybitnych naukowców, którzy mają olbrzymie wątpliwości, albo wręcz uważają, że bez atomu możemy się rozwijać taniej, lepiej i bezpieczniej. Dwa lata temu Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wykonało, na zlecenie rządu, kalkulator do spraw miksu energetycznego. Zanalizowano w nim także wariant, w którym 100 proc. energii uzyskiwano z odnawialnych źródeł energii [OZE]. I wyszło, że nie tylko jest on możliwy, ale też i tańszy o prawie 180 miliardów złotych – przy wariancie z jedną elektrownią atomową i o około 400 mld tańszy – przy wariancie z dwiema elektrowniami jądrowymi. Co jeszcze mówi NCBR? By uzyskać neutralność klimatyczną w 2050 roku potrzebujemy 30 gigawatów [GW] z offshore’u (elektrowni wiatrowych na wodzie) i 55 GW onshore’u (wiatraków na lądzie) oraz ok. 70 GW fotowoltaiki. Potrzeba też magazynów energii na 150 gigawatogodzin. 

Radosław Gawlik – prezes Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA, wiceminister środowiska w rządzie Jerzego Buzka, aktualnie członek partii Zieloni  (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

I jeszcze jedna uwaga: Jakub Wiech, redaktor naczelny Energetyka 24, twierdzi, że za prąd z tej elektrowni, która ma zostać wybudowana tutaj na Pomorzu za 11 lat, a pewnie potrwa to dłużej, będziemy płacić 50 groszy za kilowatogodzinę. To jest prawdopodobnie wzięte z wniosku Polski, gdzie zostało to określone na takim poziomie. Tylko że resztę, a więc różnicę między tą ceną, a faktycznym kosztem wytworzenia tej kilowatogodziny, dopłacimy my, podatnicy. I to dopłacimy niemało. Jaki jest zatem sens pisać się na tak kosztowną i ryzykowną technologię, skoro możemy mieć kilowatogodzinę za 10-15 groszy z wiatru na lądzie, bo takie są ceny produkcji? Nawet z przesyłem to będzie poniżej tych 50 groszy. Te 3 GW z Choczewa, z których będziemy mogli skorzystać, to jest – wobec skali tych mocy, o których mówiłem – znikomy, a zarazem bardzo kosztowny procent. 

Tomasz Ochrymiuk: Rzeczywiście nasze zapotrzebowanie na energię elektryczną wynosi około 170 TWh, ale to nie jest równoznaczne z całkowitym zapotrzebowaniem na energię w Polsce, czyli tak zwaną energię pierwotną. W 2024 Polska zużyła 1111 TWh energii w ogóle, z czego 170 TWh to energia elektryczna, 90 TWh – ciepło systemowe, a pozostałe 850 TWh to są paliwa używane w transporcie, w przemyśle oraz ciepło niesystemowe. Jeżeli więc mówimy o OZE, to jestem gotów przyznać, że – pomijając aspekty ekonomiczne – „zazielenienie” całego prądu w Polsce jest technicznie wykonalne i możliwe. Z ciepłem systemowym i z paliwami sprawa będzie jednak o wiele trudniejsza. 

Tomasz Ochrymiuk – kierownik Zakładu Konwersji Energii, profesor Instytutu Maszyn przepływowych Polskiej Akademii Nauk im. Roberta Szewalskiego w Gdańsku   (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Co do prognoz, to jest to trochę wróżenie z fusów. Gdyby jednak wyciągnąć średnią z różnych przewidywań, wyjdzie nam, że w 2040 Polska będzie potrzebowała około 230 TWh energii elektrycznej. Będzie to znaczący wzrost, głównie z powodu elektryfikacji sektora ciepłowniczego. Co ciekawe samo zapotrzebowanie na energię pierwotną nie wzrośnie, a w niektórych scenariuszach nawet spadnie. Tak czy inaczej za te 20-30 lat będziemy potrzebowali około 1000 TWh rocznie jeśli chodzi o konsumpcję energii. I jeszcze jedna sprawa: ewentualne oparcie naszego systemu elektro-energetycznego na OZE, oznacza dodatkowy koszt w postaci wieloskalowych magazynów energii. W naszym przypadku jedynym rozwiązaniem są duże elektrownie szczytowo-pompowe. To są ogromne budowle. Miejmy zatem świadomość, że chroniąc środowisko poprzez stawianie na OZE, jednocześnie je niszczymy. 

Radosław Gawlik: Magazyny szczytowo-pompowe to przecież nie jest jedyna możliwość magazynowania energii. W razie braku wiatru czy słońca można stosować też magazyny bateryjne, ale także elektrownie biogazowe albo oparte o biogaz – wyprodukowany i trzymany jako magazyn energii. Okresowo można też korzystać z gazu. Budujemy w tej chwili gigantyczne moce na gazie, więc jeśli będziemy musieli odpalić gaz, nawet ten kopalny, przez tydzień czy dwa w roku, to też świat się nie zawali. Jest więc szereg innych elementów oprócz atomu, którymi możemy bilansować system. Oprócz tych, które już wymieniałem może to być też handel energią i jej wymiana z sąsiadami. 

Natomiast zmiana energetyczna, która nadchodzi nie będzie zmianą dostosowawczą. Nie będzie tak, że coś sobie poprawimy, zrobimy bardziej efektywnie. Musimy zrobić rewolucję. Będzie ona polegać także na tym, że do tej pory w prąd zaopatrywaliśmy się „z góry w dół”. Elektrownia jądrowa jest właśnie przykładem takiego starego systemu: produkujemy prąd i on ma przez sieć dotrzeć do różnych, często odległych punktów. Natomiast w energetyce obywatelskiej, rozproszonej, to idzie „od dołu do góry”: od poszczególnego domu, przez osiedle, przez gminę, do poziomu, powiedzmy, regionu czy kraju... Przy czym wiemy już, że „gęstość energii” na niektórych obszarach jest za mała, dlatego będziemy potrzebowali na przykład offshore, czyli stabilnej energii z morza, które będzie przesyłana do Trójmiasta, a może i dalej – do Warszawy, na Śląsk. 

Dariusz Szreter: A czy widzą panowie jakieś granice dla rozwoju zielonej energii?

Roman Szyszko: Mnie się podoba wizja, może nie stuprocentowego, ale bardzo dużego udziału OZE. Wiem jednak, że jest ona obarczona bardzo wysokim poziomem ryzyka. To o czym przed chwilą mówił pan minister, to są rewolucyjne zmiany z punktu widzenia energetyki. To, że energię elektryczną wytwarzamy i konsumujemy w sposób sieciowy – zmienia fundamentalnie funkcjonowanie systemu. Trzeba jednak umieć tym zarządzać, także ryzykami z tym związanymi. I jeśli miałbym zejść na ziemię, z punktu widzenia minimalizowania ryzyka, to sugerowałbym dyskusję o pożądanych proporcjach różnego rodzaju energetyki. 70 proc. OZE w ogólnym miksie, to już jest duże wyzwanie i ogromne osiągnięcia – gdyby się udało. Wizja magazynów energii jest nośna, ale Polska jest dość płaskim krajem. Wybudowanie elektrowni szczytowo-pompowych jest i kosztowne, i wcale nie takie proste. Magazyny bateryjne, to faktycznie technologia, która wspaniale tanieje. Natomiast okres braku światła i braku wiatru, o tej porze roku, kiedy rozmawiamy, dość częsty – to jest to wyzwanie. Nie: „z atomem czy bez?”, ale „w jakich proporcjach?” – to jest faktyczny wybór przed którym stoimy. 

Roman Szyszko – koordynator projektu Energia Przyszłych Pokoleń, Europejski Kongres Finansowy, a wcześniej wieloletni wiceprezes i członek zarządu Energa S.A.  (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Tomasz Ochrymiuk: Pytał pan o granice OZE. Moim zdaniem te granice są i my się do nich niebezpiecznie zbliżamy. Parametrem, który decyduje o bezpieczeństwie energetycznym każdego kraju jest tak zwana moc zainstalowana. Jeżeli mówimy o mocy elektrycznej, to rzeczywiście źródła odnawialne dobijają obecnie do 50 proc. wartości mocy zainstalowanej. Jeżeli nic nie zmienimy w naszym systemie elektroenergetycznym i nadal będziemy tak beztrosko budować źródła odnawialne, to – jak wspomniałem – konsekwencją tego będzie konieczność budowy magazynów wieloskalowych. Magazyny bateryjne to nie jest ta skala. Na poziomie kraju będą musiały być elektrownie szczytowo-pompowe. Więc trzeba naprawdę być ostrożnym. Ja oczywiście jestem wielkim fanem OZE, ale wydaje mi się, że bez energetyki jądrowej nie damy rady. Konieczne jest zbudowanie co najmniej tych dwóch elektrowni w postaci kilku bloków, żeby za 20 lat osiągnąć moc docelową na poziomie nawet 9 GW. Żaden system energetyczny nie istnieje bez podstawy i energetyka jądrowa powinna nam ją zapewnić. Teraz taką podstawą jest węgiel, powoli przechodzimy na bloki gazowe, ale to jest forma przejściowa. OZE ma jedną ważną zaletę: jest odporne na międzynarodowe zawirowania polityczne, bo źródła mamy na miejscu. Poza tym jest to energetyka rozproszona, oddolna, co też jest korzystne z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju. Obawiam się jednak, czy nie zatrzymamy się z tym na poziomie gminy lub małego miasteczka. Jeżeli chodzi o zaopatrzenie w energię takich dużych miast jak Gdańsk, Warszawa, czy Katowice to niestety będziemy musieli się posiłkować energetyką jądrową. Tak samo jest z przemysłem. Przemysł potrzebuje energii i to taniej energii. Jeżeli chcemy być konkurencyjni na świecie to musimy postawić na tanią energię, którą która jest dostępna i to – w jakimś tam stopniu oczywiście – zapewni energetyka jądrowa. 

Dariusz Szreter: Przed chwilą słyszeliśmy od pana Radosława Gawlika coś przeciwnego – że energetyka jądrowa jest droższa od innych źródeł. Więc jaka ona w końcu jest: tania czy droga? 

Tomasz Ochrymiuk: Nic nie będzie tanie. Jakakolwiek zmiana będzie kosztowna: czy to będzie OZE, czy to będzie elektrownia jądrowa – będzie nas to kosztowało. Naprawdę w tego typu inwestycjach nakłady są ogromne i musimy z tym się pogodzić. 

Roman Szyszko: Najdroższy jest brak energii. 

Tomasz Ochrymiuk: Tak, scenariusze awaryjne są najbardziej kosztowne.

Dariusz Szreter: Czy wobec tych wszystkich zmian politycznych, które dość gwałtownie zachodzą na świecie, w Europie, w Polsce, mogą sobie panowie wyobrazić taki scenariusz, w którym Zielony Ład i cała ta zielona transformacja zostanie zarzucony i powrócimy do nieskrępowanego spalania paliw kopalnych?

Radosław Gawlik: Mogłoby się tak stać jedynie w sytuacji, gdyby do władzy doszły te ugrupowania, które mówią, że musimy wyjść z Unii Europejskiej. Jak wyjdziemy z Unii, to faktycznie będziemy mogli dotować górnictwo, spalać węgiel, spalać gaz. Ale i wtedy byłoby to trochę trudne, bo technologie OZE są już obiektywnie tańsze. Opierają się też o polski wiatr i polskie słońce.

Debata odbyła się 11 grudnia 2025 w redakcji „Zawsze Pomorze”  (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Tomasz Ochrymiuk: Nikt o zdrowych zmysłach z Unii Europejskiej nie wyjdzie. Nie można też mówić, że ład klimatyczny to jest wymysł narzucony przez Unię. My też jesteśmy w Unii i to też nasz pomysł, nasze dzieło. I nie tylko my mamy problem z transformacją. Niemcy mają podobną emisję CO2 jak Polska, czyli około 8 ton na mieszkańca. Stoją więc przed takimi samymi wyzwaniami, jak my, jeśli chodzi o likwidację źródeł emisyjnych. Natomiast założenie osiągnięcia do 2050 roku zerowej emisji CO2 jest niewykonalne i trzeba będzie tę umowę renegocjować, jakoś te terminy uelastyczniać, biorąc pod uwagę lokalne warunki poszczególnych krajów. Jak możemy się porównać do Francji, która ma obecnie ponad 80 proc. energii elektrycznej z atomu? Nie ma się co obrażać, wychodzić z Unii, tylko trzeba po prostu spokojnie rozmawiać. 

Roman Szyszko: W aktualnej sytuacji kształt integracji europejskiej stoi pod wielkim znakiem zapytania. To w jakim kształcie w 2050 będzie funkcjonowała Unia Europejska nie jest sprawą oczywistą. Nawet jeśli ta nazwa, ten brand, się utrzyma, to może to oznaczać zupełnie coś innego niż w tej chwili. A skala potrzeby zmian może być tak duża, że w tym kontekście perspektywa neutralności energetycznej, może ulegać modyfikacji. Uważam więc, że prawdopodobieństwo – w odniesieniu do pańskiego pytania – nie jest zerowe i trzeba brać pod uwagę taki scenariusz, w którym to może się wydarzyć. 

Radosław Gawlik: Ja też mam wątpliwości, ale z drugiej strony dziś jesteśmy dużo bliżej tego celu niż byliśmy pięć lat temu, a na pewno bliżej niż 10 lat temu. Mamy w Polsce 1 700 000 prosumentów z fotowoltaiką na dachach! Tego nikt nie przewidywał. Zauważmy, jak wiele firm chce mieć zieloną energię nie tylko ze względów ekonomicznych, ale też ze względów konkurencyjnych. Pojawiły się firmy obrotu, które dostarczają w stu procentach zieloną energię. Albo można się samemu w nią zaopatrzyć stawiając jakieś instalacje. Czyli ta energetyka oddolna, o której wspominaliśmy, dotyczy też biznesu. Małego, średniego, ale też dużego. KGHM, jedna z największych korporacji, ogłasza, że w ciągu kilku najbliższych lat będzie miała w całości zieloną energię. Po drugie wydaje się, że nie ma odwrotu od tych technologii, które bardzo mocno zaczęły się ugruntowywać, jak pompy ciepła, samochody elektryczne, czy ogniwa paliwowe. Tu już wszedł rynek i jakby ktoś chciał zawracać tę Wisłę kijem, musiałby zacząć dopłacać gigantyczne pieniądze do tych starych technologi, tak jak zresztą i dziś się dopłaca. W tym upatruję szansy. Już nie tylko gadamy o jakimś celu, który został politycznie, narzucony, ale wchodzi w to rachunek ekonomiczny. 

Dariusz Szreter: Choć do jednoznacznych konkluzji dojść nam się nie udało, i to nie tylko w odniesieniu do konieczności rozwoju energetyki jądrowej w Polsce, chciałbym potraktować ten optymistyczny głos na koniec, jako podsumowanie naszej dyskusji. Bardzo panom dziękuję.


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaZiaja Sport
Reklama
ReklamaZiaja Sport
Reklama