Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Po pierwszym maratonie zeszły mu paznokcie. Ale potem wystartował jeszcze 199 razy

Każdy, kto zaczyna biegać marzy o tym, by kiedyś pokonać trasę maratonu. Dla wielu pozostanie to sferą marzeń, bo w końcu mowa o przebiegnięciu 42 kilometrów i 195 metrów. Jednak warto wziąć sobie do serca fakt, że większość maratończyków to... amatorzy. - Maraton to wyjątkowy bieg, który ma swoją historię i na zawsze pozostaje w pamięci osoby, która go pokonała – mówi Andrzej Górnowicz, który wie, jak to smakuje. Sam ma w nogach i w głowie 200 maratonów. - A chciałem pokonać tylko jeden w Warszawie – wspomina.
Andrzej Górnowicz na trasie maratonu na własnej... działce. W czasie pandemii, gdy nie odbywały się w Polsce żadne biegi, postanowił przebiec 42 kilometry u siebie (fot. Olek Knitter | Zawsze Pomorze)

Mimo że ten 200. maraton Andrzej Górnowicz przebiegł już jakiś czas temu, to teraz zdecydował się wszem i wobec ogłosić, że był to na pewno ostatni taki bieg w jego amatorskiej przygodzie maratończyka. Z tej okazji wydano specjalną książkę. - Czekaliśmy z jej wydaniem, gdyż do końca ciężko nam było uwierzyć, że pan Andrzej już na pewno nie pobiegnie żadnego maratonu, skoro do tej pory pokonywał go po kilkanaście razy w roku – śmieje się Przemysław Zientkowski z chojnickiego ratusza.

Sam Górnowicz przyznaje, że chciał przebiec w życiu tylko jeden maraton w Warszawie, potem planował zakończyć przygodę na 100. maratonach, aby wejść do wyjątkowej grupy maratończyków. Wyszło jednak dwa razy więcej...

Wszystko zaczęło się od lekcji

Według źródeł historycznych maraton ma swoją wyjątkową dramaturgię i jego nazwa nawiązuje do starożytnej Grecji oraz miejscowości o nazwie Maraton. W 490 roku p.n.e. doszło tam do bitwy Grecji z Persją. Po jej zakończeniu jeden z żołnierzy pobiegł z nowiną o zakończeniu i zwycięstwie do Aten. Po pokonaniu dystansu ok. 40 km umarł z wycieńczenia. I to stało się kanwą do 40-kilometrowego biegu.

- W 1908 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie metę przesunięto do Pałacu Królewskiego, aby dzieci królewskie mogły oglądać zawodników na mecie. Trasę przedłużono wtedy o te 2 kilometry i 195 metrów i tak pozostało do dnia dzisiejszego – mówi Andrzej Górnowicz, który sam pokonał trasę maratonu aż 200 razy.

Do uprawiania sportu młodego Andrzeja zmobilizował nauczyciel wychowania fizycznego w Technikum Rachunkowości Rolnej (obecnie Technikum nr 2) w Chojnicach Edward Myck. - Tak mnie przywitał w pierwszej klasie swoim ostrym i szczerym językiem, że się na początku załamałem. Krzyczał do mnie na bieżni Kolejarza, „ej ty, Górnowicz, przyspiesz trochę – śmieje się dziś maratończyk. I dodaje: - Jednak to mnie tylko mobilizowało przez te cztery lata szkoły. Potem zacząłem biegać i dziś jestem mu za to wdzięczny.

Andrzej Górnowicz o maratonie pomyślał po kilku latach biegania. Namówił go do tego Franciszek Kąkol z sekcji biegowej Florian, którą Górnowicz od samego początku kieruje.

- Był to 1988 rok. Byłem w wieku Chrystusowym, zbliżały się moje 33 urodziny. Przypadał wówczas dziesiąty Maraton Pokoju w Warszawie. Postanowiłem się do niego przygotować – mówi Andrzej Górnowicz.

Dodatkowo zmobilizowała go wówczas informacja od nieżyjącego już nestora chojnickich biegów Zbigniewa Wiśniewskiego (do tej pory przez nikogo niezweryfikowana), że nikt urodzony w Chojnicach oficjalnie do 1988 roku jeszcze maratonu w Warszawie nie pokonał. Andrzej Górnowicz to zrobił i do dziś pamięta wszystkie szczegóły z tamtego biegu. Łącznie z tym, że niedługo potem zeszły mu... paznokcie. - Przed biegiem kupiłem sobie w sklepie sportowym specjalnie buty sportowe. Były ładne, wyginały się, porządnie wyglądały. Ale bieg w nich to była dla mnie istna gehenna. Maraton przebiegłem, ale zeszły mi wszystkie paznokcie przez te buty. Zaraz po biegu je wyrzuciłem – wspomina Górnowicz.

(fot. Olek Knitter | Zawsze Pomorze)

Ochota na kolejne starty przeszła mu jednak tylko na chwilę. Postanowił wyeliminować błędy z pierwszego maratonu i... - Wyszło jeszcze gorzej. Za drugim razem biegłem o dwadzieścia minut dłużej niż za pierwszym. Załamało mnie to troszkę – mówi Górnowicz, który swoje pierwsze maratony biegał w około cztery godziny.

Złapał bakcyla

W kolejnych latach maratony biegał w kratkę, często co drugi rok. Aż postanowił sobie w 1999 roku, że w ciągu dwunastu miesięcy przebiegnie wszystkie dostępne maratony w Polsce. Zaczął we Wrocławiu, a zakończył w Dębnie. Dało mu to 11. maratonów w jednym roku. Wówczas, w 99 roku, tego samego dokonało tylko pięciu zawodników w całym kraju. - To była wtedy taka korona polskich maratonów – wspomina pan Andrzej. - Można powiedzieć, że to wtedy tak naprawdę pokochałem biegi maratońskie. Każdy bieg zaczynał przynosić mi nie tylko zmęczenie i ból, jak u każdego, ale też dodatkowe doznania i przeżycia – mówi Górnowicz.

Każdy kolejny maraton mobilizował mnie też do dyscypliny i higienicznego trybu życia. Zawsze wiedziałem, jak się zachowywać na imprezach rodzinnych i okolicznościowych

Andrzej Górnowicz

W kolejnych latach dzięki maratonom Andrzej Górnowicz zjechał i zwiedził całą Polskę oraz całą Europę. Do dziś pamięta maratony w pięknej Lizbonie, przy ogłuszającym dopingu w Berlinie, przy muzyce Straussa w Wiedniu, w Helsinkach z metą na stadionie olimpijskim czy w wyjątkowym dla niego Rzymie. W Polsce niezapomniane dla niego biegi to te m.in. w Gdyni, Wejherowie, Toruniu czy w Lęborku, gdy obok niego trasę pokonywał 10-letni syn - wtedy jeszcze na rowerku (warto dodać, że już trzy lata później Aron przebiegł maraton w Bytowie na boisku, pokonując z tatą 105 okrążeń stadionu). - Nikogo z rodziny nie zmuszałem do biegania, ale ruch oczywiście proponowałem i zalecałem. Kilka biegów na krótszych dystansach wspólnie z rodziną pokonaliśmy – mówi pan Andrzej.

Najpiękniejszą trasę Górnowicz zapamiętał jednak z polskich gór, gdy biegł z Nowego Targu do Zakopanego. Swój rekord pan Andrzej – tak jak i wszyscy startujący – pobił podczas nocnego maratonu w Koszalinie, który zaczynał się o... 2.00 w nocy. - Wówczas o 3.00 następowała zmiana czasu i wszyscy na mecie mieliśmy czas lepszy o godzinę – żartuje maratończyk, który urodził się i dorastał w Stegnie, ożenił się w Pokrzydowie koło Brodnicy, a całe życie związał z Chojnicami. Obecnie mieszka z rodziną w sąsiedniej gminie Człuchów w niewielkiej miejscowości Brzeźno.

- Każdy kolejny maraton mobilizował mnie też do dyscypliny i higienicznego trybu życia. Zawsze wiedziałem, jak się zachowywać na imprezach rodzinnych i okolicznościowych – przyznaje Górnowicz, który każdy bieg maratoński biegł z jakąś intencją.

Osobne miejsce w sercu pana Andrzeja mają wszystkie biegi pielgrzymkowe, pokonywane z różańcem w ręku, gdyż wiara i kościół to bardzo ważne elementy życia maratończyka. Ważne są też dla niego maratony okolicznościowe z okazji różnych jubileuszy – jego i jego przyjaciół biegaczy.

Pomagał innym na trasie

Dziś Górnowicz przyznaje, że na trasach walczył z czasem i rywalami do 150. maratonu. - Później posłuchałem swojego organizmu i maratończyka, lekarza Edka Pokornego z Ustki. I kolejne 50 maratonów biegłem już swoim spokojnym tempem dla samej wewnętrznej satysfakcji. Czas nie był już dla mnie istotny, nie chciałem się ścigać, wolałem na trasie podziwiać widoki, zatrzymać się, by komuś pomóc. A to, czy ktoś potrzebuje pomocy, widać. Biegnąć za kimś można zauważyć, że ma tzw. biały kark, że jest niedotleniony i musi się zatrzymać, ukucnąć, bo zaraz omdleje – mówi.

Niestety, bieg maratoński to wielki wysiłek dla organizmu, który nie jest przystosowany do pokonywania takiej odległości, tym bardziej bez przygotowania. Dlatego zdarzało się, że pan Andrzej widział na trasie umierających zawodników i przykrytych czarnymi workami. - Nikogo nie chcę straszyć, ale tak się zdarzało. To jak w życiu, ktoś nagle umierał – podkreśla pan Andrzej i przyznaje, że jego żona Krystyna również nie pochwalała aż tak morderczego wysiłku w jego wykonaniu. - Ale wspierała mnie zawsze i modliła się o moje szczęśliwe powroty do domu – mówi pan Andrzej.

Nikogo nie można zmuszać do biegania i znacznego wysiłku. Ja namawiam do ruchu, joggingu, truchtania, bo to najtańszy sport. Żeby poprawić zdrowie najlepiej ruszać się trzy razy w tygodniu przez minimum pół godziny. Wtedy ma to sens. I zapomnijcie o rekordach i wynikach - zaleca biegacz, który absolutnie butów na kołku nie powiesił i nadal biega i biegać będzie, tyle że już na krótszych dystansach.

Andrzej Górnowicz

Andrzej Górnowicz podkreśla, że większość z osób, które pokonują maraton, to nie są zawodowcy, tylko tacy amatorzy, jak on.

- Maratończykami, którzy choć raz przebiegli te 42 km, są osoby bogate i biedne, wykształcone i bezdomne, a także specjaliści wielu dziedzin – od lekarzy, prawników, policjantów, po dziennikarzy czy księży – wymienia Górnowicz, który sam zawodowo związał się ze strażą pożarną i został strażakiem.

 

Górnowicz zdradza też, co... zażywał przed maratonami. A było to... przetopiony smalec. - Każdy ma swoje metody, a mnie ten smalec trzymał przy biegu – śmieje się pan Andrzej.

I apeluje: - Nikogo nie można zmuszać do biegania i znacznego wysiłku. Ja namawiam do ruchu, joggingu, truchtania, bo to najtańszy sport. Żeby poprawić zdrowie najlepiej ruszać się trzy razy w tygodniu przez minimum pół godziny. Wtedy ma to sens. I zapomnijcie o rekordach i wynikach - zaleca biegacz, który absolutnie butów na kołku nie powiesił i nadal biega i biegać będzie, tyle że już na krótszych dystansach.

A jego nową sportową miłością jest też od pewnego czasu morsowanie... - Bawmy się sportem i rekreacją, abyśmy mogli zejść z tego świata sprawni, a nie niedołężni – mówi.

To drugi tak wybitny biegacz związany z Chojnicami. Pierwszym był Zbigniew Wiśniewski, który w barwach chojnickiego Floriana przebiegł ponad 1000 biegów i do dziś jest rekordzistą Polski w maratonie w kategorii 65 lat, pokonując w tym wieku 42 kilometry i 195 metrów w czasie 2 godziny i 55 minut. A w sekcji Florian, działającej przy chojnickim Kolejarzu, do tej pory 11. osób przebiegło maraton poniżej 3 godzin (rekord należy do Zenona Hartuny – 2 godziny i 39 minut).

- Ja uczyłem się kunsztu właśnie od Andrzeja Górnowicza i od Zbysia Wiśniewskiego. Andrzej jest dla nas wszystkich wzorem sportowca do naśladowania – przyznaje król polskich maratończyków Ryszard Kałaczyński, który zasłynął kilka lat temu, przebiegając 366 maratonów pod rząd w 366 dni.

Co ciekawe, ten 200. maraton Górnowicz pokonał właśnie na trasie wytyczonej przez Kałaczyńskiego w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od Chojnic Wituni koło Więcborka (kujawsko-pomorskie), którą sam bohater nazywa „kuźnią maratończyków”.

Andrzej Górnowicz na stadionie Kolejarza Chojnice przed kolejnym biegiem, tym razem nie maratońskim (fot. Olek Knitter | Zawsze Pomorze)

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama