Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Stocznia okiem urbanisty. "Jej sukces jest w rękach architektów"

W tej chwili ogromna część przyszłego sukcesu stoczni jest w rękach architektów. To nieprawdopodobna odpowiedzialność, bo to oni muszą przekonać deweloperów do pewnych rozwiązań pozornie niekomercyjnych – mówi profesor Jacek Dominiczak, architekt i urbanista, kierownik Pracowni Projektowania Wnętrz Miejskich Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Czym jest stocznia dla Gdańska z punktu widzenia urbanisty?

Zacznę od wspomnienia, jeszcze z początku lat 80., kiedy byłem asystentem na Politechnice. Razem z moją koleżanką Kasią Rutkowską robiliśmy jakiś teoretyczny projekt dla Gdańska i zadaliśmy sobie takie pytanie: a co będzie, jeśli któregoś dnia stocznia zniknie i te tereny wejdą do miasta? Pokazaliśmy ten projekt naszemu szefowi, a on prawie krzyknął: Co wy robicie? To się nigdy nie wydarzy! Stocznia będzie zawsze. I zawsze będzie za murem.

A co was wtedy natchnęło?

Widzieliśmy na mapie, że to są prawdziwie rozwojowe tereny, położone niemal w centrum, które mają tę samą jakość przestrzenną, co tereny, na których jest Główne Miasto. Także z dostępem do wody. Rozważaliśmy, jak to by było, gdyby można sobie spacerować brzegiem.

To akurat się udało: od Mlecznego Piotra można dziś dojść aż na Długie Pobrzeże. A co można powiedzieć o samym układzie urbanistycznym terenów stoczniowych?

Już w latach 90., na początku prac nad koncepcją Młodego Miasta, ówczesny dyrektor Synergii, Janusz Lipiński, zadał mi pytanie, czy według moich badań siatek ulicznych stocznia była odrębną, zupełnie niezależną dzielnicą, czy była jakoś połączona ze Starym Miastem? I jednoznacznie wyszło z badań, że te okolice, gdzie stoi budynek ECS,w tym samym układzie geometrycznym co kanał Raduni, że siatka Starego Miasta jest kontynuowana na terenach stoczni. Tylko jedna siatka ulic jest inna – ta, która tworzy Stocznię Cesarską. Dlatego Droga do Wolności jest taka przełamana, bo za budynkiem sali BHP jej układ przechodzi z jednej siatki do drugiej. Z takiego nakładania się siatek ulic wychodzą najciekawsze urbanistycznie rzeczy. Tymczasem te siatki rozdzielono potężną taśmą transportową dla samochodów, tramwajów…

Pierwsza komisja oceniająca tereny postoczniowe uznała, że tylko sześć obiektów jest wartościowych, a resztę można wyburzyć. Już dzisiaj widać, jak – na szczęście – zmieniło się to myślenie (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze) 

Ulicą Popiełuszki?

Tak. Teraz jeszcze rozbudowano ją o ścieżki rowerowe. A na tym się nie skończy. Jeżeli nie ma żadnych wymagań w stosunku do siatki ulicznej, a jedynie wyznaczane są nieprzekraczalne linie zabudowy po obu stronach, to znaczy, że prawdopodobnie stanie się to, co stało się przy centrum biurowym w okolicach hali Olivia. Po obu stronach tej ulicy deweloperzy pobudują kolejne równoległe jezdnie, żeby można było jakoś dojechać do budynków, skoro na tej głównej ulicy nie można się zatrzymywać.

Pan miał inny pomysł na zagospodarowanie tej przestrzeni.

Przez wiele lat mówiłem, że tam powinien być zachowany układ uliczny, bo on niesie pamięć miasta. Ale idea wtopienia ruchu w starą siatkę uliczną, która stała za planem, który ja robiłem, jest przegrana, więc chyba nie ma sensu, żebym o niej mówił. Jednak wciąż głęboko wierzę, że Gdańsk mógłby stać się miastem dialogicznym, budującym etycznie, bez niszczenia tego, co jest. Musiałby tylko uwierzyć, że może stać się dla siebie swoim własnym wzorcem, a nie cały czas wzorować się na innych. Dużo osób myśli, że mój spór o stocznię toczę jedynie z autorami planu, czyli z Biurem Rozwoju Gdańska, które inaczej sobie wyobraziło. Ale ja jestem też w sporze z moim własnym środowiskiem – architektów. Martwi mnie, kiedy widzę, że inspiracją dla Młodego Miasta nie jest Stocznia Gdańska, tylko hamburskie HafenCity, biurowo-mieszkaniowa dzielnica na terenie dawnego portu. Dlaczego ciągle jest tak, że chcemy, żeby w Gdańsku odtwarzać coś, co powstało gdzie indziej: w Kopenhadze, Hamburgu… Kiedyś nawet mówiono, żeby stworzyć tu nowy Manhattan. Brak ograniczeń wysokości zabudowy na terenie stoczni jest tej idei echem.

W tej chwili ogromna część przyszłego sukcesu stoczni jest właśnie w rękach architektów. To nieprawdopodobna odpowiedzialność, bo to oni muszą przekonać deweloperów do pewnych rozwiązań pozornie niekomercyjnych.

Jacek Dominiczak / architekt i urbanista, ASP Gdańsk

O co z tego, co jeszcze przetrwało ze starej stoczni, należałoby szczególnie zadbać?

Stocznia jest na takim etapie, że moja odpowiedź brzmi: wszystko, co jeszcze zostało, należy zachować w jakikolwiek sposób. Choćby wmurowując to w ściany nowych budynków. Tymczasem są tam hale, które są jakby celowo pozostawione na zniszczenie. Zaniedbane, z powybijanymi szybami. Przypomnę, że pierwsza komisja oceniająca tereny postoczniowe uznała, że tylko sześć obiektów jest wartościowych, a resztę można wyburzyć. Już dzisiaj widać, jak – na szczęście – zmieniło się to myślenie. I nie chodzi tu o pojedyncze budynki, w sensie ich wartości architektonicznej, czy wartości dla historii sztuki. Chodzi o pamięć miejsca, jego atmosferę. By ją zachować nie wystarczy postawić kilku budynków z czerwonej cegły.

A nie było tak, że atmosferę stoczni tworzyli przede wszystkim ludzie i ich praca, produkcja statków?

A dlaczego ulica Elektryków nie działa na placu Zebrań Ludowych, tylko w stoczni? Dlatego, że tam jest odpowiednia atmosfera, industrialne klimaty, betonowe hale. To nie jest przypadek, że młodzi ludzie chcą mieszkać w loftach, a nie a luksusowych apartamentach. Fascynacja młodego pokolenia terenami poprzemysłowymi to fakt, którego nie można ignorować. Oni naprawdę kochają tę przestrzeń i byłoby wielkim błędem, gdyby nasze pokolenie tego nie uszanowało. Obawiam się, by ten potencjał nie został zatracony. Gdy wokół ulicy Elektryków powstaną drogie apartamentowce, to siła ich właścicieli będzie większa, niż dotychczasowych mieszkańców tych okolic i po prostu się zakaże tego „hałasu”. A potrzebne jest mądre rozwiązanie dialogicznego szacunku: ciszy dla mieszkańców i atmosfery dla pokolenia.

Nie brzmi to zbyt optymistycznie.

Optymistyczne jest to, że pamięć o stoczni trwa. Można też odnieść wrażenie, że sami inwestorzy doszli do wniosku, że ratunkiem dla złego planu jest zatrudnienie dobrych, rozumiejących urbanistykę architektów, a nie anonimowych projektantów komercyjnych budynków. To jest coś, co daje nadzieję. W tej chwili ogromna część przyszłego sukcesu stoczni jest właśnie w rękach architektów. To nieprawdopodobna odpowiedzialność, bo to oni muszą przekonać deweloperów do pewnych rozwiązań pozornie niekomercyjnych. Ale gdy odbudowywano Gdańsk, to nikt nie mówił, że to przedsięwzięcie komercyjnie. To było czysto ideowechodziło o to, żeby odbudować pamięć miasta. A dzisiaj okazuje się, że to jest maszyna, która nakręca całą turystyczną ekonomię Gdańska.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama