Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Lalka może zaczarować świat

Oddychanie wydaje się czymś oczywistym, a jako świadomie użyte narzędzie w pracy teatralnej, potrafi zdziałać cuda. W „Przypływie” jest na pewno czymś bardzo ważnym – mówi Kamil Marek Kowalski, aktor Teatru Miniatura.
Kamil Marek Kowalski jako Drwal w „Co u diabła”
Kamil Marek Kowalski jako Drwal w „Co u diabła”

Autor: Piotr Pędziszewski

W grudniu mija rok, jak zadebiutował pan na scenie Teatru Miniatura.

Na scenie w ogóle! Ten dzień pewnie będę pamiętał do końca życia. W momencie debiutu, byłem jeszcze studentem IV roku Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu, a spektakl „Co u diabła”, inspirowany baśniami braci Grimm, w reżyserii Michała Derlatki był moim przedstawieniem dyplomowym. Teraz jestem na piątym roku studiów, a na wiosnę, taką mam nadzieję, będę już pełnoprawnym aktorem.

Drwal w „Co u diabła” został zauważony. Dobrze się pan czuł w tej roli?

Bardzo dobrze, głównie dzięki świetnej współpracy z reżyserem oraz życzliwości całego zespołu aktorskiego. Był to, oczywiście, wieczór pełen emocji – w końcu to moja pierwsza premiera. Rola była dla mnie wyzwaniem – z jednej strony wymagała prowadzenia dużej części opowiadanej tu historii, a z drugiej – skupienia na formach plastycznych i lalkowych.

WIĘCEJ O SPEKTAKLU „CO U DIABŁA” PRZECZYTASZ W ARTYKULE: Nasz Diabeł przechodzi kryzys zawodowy… Każdemu może się przytrafić, a zwłaszcza komuś, kto przepracował siedem milionów lat!

Trema?

Raczej ekscytacja. Ogrom wsparcia, które otrzymałem w teatrze, ale także od rodziny i przyjaciół, którzy zasiedli na widowni, sprawił, że byłem nastawiony bardzo pozytywnie. Czułem radość i wdzięczność, że spełniło się marzenie, które zakiełkowało jeszcze w Toruniu, z którego pochodzę. Można powiedzieć, że wychowałem się w tamtejszym Teatrze Baj Pomorski, który także jest teatrem lalkowym. Do Trójmiasta i do Miniatury „wpłynąłem”, zgłaszając się na casting do roli właśnie w „Co u diabła”, później przyszły kolejne propozycje. A dziś kończę pracę nad czwartą już produkcją w Miniaturze, to najbliższa premiera, czyli „Przypływ” w reżyserii Alicji Morawskiej-Rubczak.

Skrupulatnie pan jeszcze liczy te role…

Tak, ponieważ każda jest szczególna i najważniejsza, każda jest lekcją sztuki aktorskiej, uczeniem się teatru i ludzi. Wszystkie spektakle, w których do tej pory zagrałem, posługiwały się różnymi językami teatru, każdy miał inną formę, stwarzał inny świat, wywoływał inne reakcje widowni.

Za 50 lat, gdy będzie pan obchodził jubileusz, to o tych początkach miło będzie opowiadać…

Życzyłbym sobie, by taki dzień kiedyś nastał. Wierzę, że nie będę miał wtedy problemów z nauką tekstu. Jest o czym marzyć.

PRZECZYTAJ TEŻ: Premiera w Teatrze Miniatura. Tylko szczęśliwi czasu nie liczą

Ma pan swoich mistrzów?

W szkole teatralnej uważnie przyglądałem się moim profesorom. Wielu z nich zapamiętam na długo, zwłaszcza Agatę Kucińską i Ewelinę Ciszewską. Odniosłem wrażenie, że jako osoby twórcze, czują się spełnione. Potrafiły przekazać swoją pasję, a przed niektórymi ją odkryć. Dziś moją największą inspiracją są moi koledzy i koleżanki ze sceny w Teatrze Miniatura: Andrzej Żak, Wojciech Stachura, Edyta Janusz-Ehrlich, Jakub Ehrlich, Krystian Wieczyński. Przyglądam się ich rolom, ich podejściu do aktorstwa. Praca z nimi to czysta przyjemność i mam poczucie, że najwięcej o teatrze uczę się, będąc z nimi na scenie.

Lubi pan pracę z lalką?

Teatr lalek mnie ukształtował. Fascynuje mnie potencjał form lalkowych – lalka działa na wyobraźnię widzów, można nią przekazać najtrudniejsze emocje, można nią zaczarować świat, a przede wszystkim – osiągnąć efekty, które w teatrze dramatycznym nie zawsze są możliwe.

Najbliższa pana premiera to „Przypływ”. Spektakl dla publiczności do lat 3.

To moja pierwsza styczność z najmłodszą publicznością, czyli z tak zwanymi najnajami. To spektakl bez słów. Jest w nim dużo ruchu, tańca, momentami nawet akrobacji. Nad choreografią pracuje z nami Ula Zerek, która kładzie tu nacisk na uświadomienie aktorom – czyli mnie i Krystianowi Wieczyńskiemu – czym jest oddech, jak ważne jest, żeby o nim nie zapominać w tańcu i w ruchu. Oddychanie wydaje się czymś oczywistym, a jako świadomie użyte narzędzie w pracy teatralnej, potrafi zdziałać cuda. W „Przypływie” jest na pewno czymś bardzo ważnym – spektakl powstał z fascynacji Bałtykiem i podwodnym światem, pełnym niezwykłych gatunków zwierząt i roślin. Ale to, co tu dla mnie najważniejsze, to historia dwójki dzieci, które szukają swojego miejsca w świecie.

Znajdą to miejsce?

Tego nie zdradzę. Powiem tylko, że na swej drodze spotkają różne postaci, które pomogą młodym odkrywcom w ich poszukiwaniach.

PRZECZYTAJ TEŻ: Podróże małe i duże w Teatrze Miniatura

Jaka rola się panu marzy?

Podoba mi się kierunek, a raczej misja, jaką ma Teatr Miejski Miniatura. Spektakle adresuje się tu nie tylko do dzieci, ale do całych rodzin. Starsi widzowie też dobrze się na naszej widowni czują. W Miniaturze często mówi się o teatrze familijnym, o teatrze, który nie tylko zapewnia rozrywkę, ale przede wszystkim niesie przesłanie, jakąś lekcję, porusza tematy, które są bliskie dziecku. W takich przedstawieniach chciałbym brać udział i w nich tworzyć wartościowe role, mieć swoje miejsce w opowieściach, w których każdy odnajdzie siebie i, być może, po wyjściu z teatru poczuje się ze sobą lepiej. Chciałbym zmierzyć się w teatrze z czymś ważnym, z czymś, co dotyka trudnych kwestii, problemów, o których nie rozmawia się w szkole, nawet w domu. Innymi słowy: chcę traktować małych widzów poważnie i z uwagą, na którą zasługują.

Kamila Marka Kowalskiego zobaczymy w przedstawieniu „Przypływ”. Premiera w Teatrze Miniatura w Gdańsku w sobotę, 15 października.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama