Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Makurat Serwis Audi w Gdańsku

Po-widoki gdańskie. W poszukiwaniu straconego „Kota”

Mam ochotę na przypomnienie miejsc, klubów, zdarzeń i postaci, które funkcjonowały w Gdańsku „szalonych latach sześćdziesiątych” i na początku lat siedemdziesiątych, raczej poza oficjalnym obiegiem - pisze Bogdan „Borys” Przylipiak
Helmut Nadolski (Fot.Maciej Kostun)

Otworzyłem kolejny już raz „Jazzowisko” Stanisława Danielewicza, tym razem przypadkowo na stronie 303. Skojarzenie narzucało się samo: dywizjon myśliwski 303, a na dodatek ten tytuł rozdziału: Helmut, człowiek free-wolny. W tym momencie „nagle strzeliła mi do głowy bujna myśl!”. Jest to zdanie, zresztą cytat z bogatych powiedzeń mojej wnuczki, które najlepiej określa objawienie, jakiego doświadczyłem w tej właśnie chwili. Opowiedziano już bogatą historię gdańskiej kultury, zarówno tej „wysokiej” i tej troszeczkę niższej, popowej. Swoje opowieści sprzedało – i nadal sprzedaje - pokolenie TOT-ARTU.

W „Jazzowisku” temat zawarty w tytule został właściwie wyczerpany. Tymczasem ciągle brakuje opowieści o kulturze w szalonych latach sześćdziesiątych XX wieku. Nie oficjalnej, także dość dobrze już opisanej i obejrzanej, ale te z gdańskiego off-u. Szczególnie ciekawe są historie szerzej nieznane niekiedy zapoznane, ale zapomniane. To nie zawsze są opowieści grzeczne i niejednokrotnie wymagające niestety drobnego ocenzurowania. Ale ta „bujna myśl”, która strzeliła mi do głowy podpowiada, że to ostatnia chwila, żeby je nieco odkurzyć.

Mam ochotę na przypomnienie miejsc, klubów, zdarzeń i postaci, które funkcjonowały w „szalonych latach sześćdziesiątych” i na początku lat siedemdziesiątych, raczej poza oficjalnym obiegiem. Nie chodzi tutaj bynajmniej o politykę, a przynajmniej nie tylko.

I jeszcze jedno. Ciekawe co nam zostało z tych lat, co tu i teraz dzieje się w przestrzeni straconego czasu?

Na stronie 303 „Jazzowiska” pojawia się ważna dla bywalców ówczesnych gdańskich klubów POSTAĆ. Dwa najważniejsze z tych klubów, to bez wątpienia Klub Studentów Wybrzeża „Żak” i „Rudy Kot” przy ulicy Garncarskiej.

Helmut Nadolskiego poznałem, a dokładniej mówiąc dowiedziałem się kto zacz, właśnie w „Rudym Kocie”. Było to bodajże w niedzielę rano, co oznaczało godzinę dwunastą. Poranek przy płytach muzyki poważnej zaczynał się zwyczajowo w niedzielne południe, ponieważ w soboty w klubie odbywały się tak zwane „ubawy”, to jest wieczorki taneczne. Wówczas co sobotę do tańca przygrywał zespół Akordy z Bohdanem Czerniawskim (piano) i Marian Myszko (perkusja).

Towarzystwo z soboty, przeważnie starzy bywalcy „Rudego Kota”, z przyczyn powszechnie znanych, mogło być w niedzielę w stanie jako takiej używalności, nie wcześniej jak około godziny dwunastej właśnie.

Usiedliśmy sobie z przyjacielem przy stoliku niedaleko od szafy grającej przy schodach, kiedy pojawiła się najładniejsza na świecie kelnerka Basia. Zamówiliśmy antykacową rewelację, zimny tonik na licencji szwedzkiej i rozejrzeliśmy się po sali.

Na scence przy wejściu po lewej stronie rozkładał swoje skarby Jan Gawlik. Nagle w przejściu do baru obok schodów na balkon pojawiła się wysoka postać gościa z długimi, rzadkimi włosami blond do ramion i długą rudawą brodą. Z ramienia zwisała mu torba, a la chlebaczek, z której wystawała bagietka. Ktoś szepnął: Helmut, i rzeczywiście właśnie wtedy objawił się Helmut Nadolski. Usiadł przy stoliku obok, wyciągnął z chlebaczka napoczętą flaszkę taniego wina i bagietkę, a na pytanie Basi „co podać?”, poprosił o pustą szklankę.

Tymczasem nieśmiało dosiadł się do niego młody z „buźką odporną na wiedzę”, ale aspirujący do elity klubowej i zaczął komplementować brodacza. Ów objawiony wówczas długowłosy brodacz okazał się bowiem Helmutem Nadolskim, awangardowym basistą jazzowym.

Młody gadał i gadał, Gawlik podłączył już adapter, a do niego głośniki – stereo(!), aż Helmut nie wytrzymał i wykorzystując moment, kiedy młody nabierał oddechu, w zupełnej ciszy oznajmił: Spierdalaj synu, ja ci już nie mogę pomóc!

I tak poznaliśmy i polubiliśmy Helmuta Nadolskiego. A potem pan Gawlik uruchomił aparaturę i z głośników rozległ się fenomenalny głos Renaty Tebaldi. Tamten poranek zapowiedziano jako pojedynek Tebaldi - Callas, ale gwiazdą dnia dla nas został Helmut.

Więcej o Helmucie i innych, w kolejnych Po-widokach gdańskich".  

 

Autor jest architektem. W czasie studiów współtworzył kabarety w „Żaku” i „Rudym Kocie”. W 1969 w piwnicy jednego z domów przy ul. Długiej w Gdańsku, powołał  do życia Klub Twórczy „Witkacy”. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka