Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Lech Wałęsa 40 lat temu został laureatem Nagrody Nobla. Okoliczności jej przyznania wspomina Sławomir Rybicki

To było moralne zwycięstwo wszystkich Polaków, którzy nie godzili się delegalizację Solidarności – mówi senator Sławomir Rybicki, który 40 lat temu przekazał Lechowi Wałęsie informację o nagrodzeniu go pokojową Nagrodą Nobla.
Lech Wałęsa, Sławomir Rybicki

Autor: Archiwum Sławomira Rybickiego

Lech Wałęsa otrzymał pokojową Nagrodę Nobla 5 października 1983 roku. Ale już w 1982 roku mówiło się o nim jako o mocnym kandydacie.

Faktycznie, już rok wcześniej pojawiło się oczekiwanie, że Komitet Noblowski może podejmie taką decyzje. Jakie były przyczyny, dla których się na to nie zdecydował – do dziś nie wiadomo. Były domniemania, że mogła na to wpłynąć zmasowana akcja polskiego MSZ i bezpieki, która rozsyłała do ambasad i Komitetu Noblowskiego paszkwile i zmanipulowane dokumenty, jakoby Wałęsa był niewiarygodny i był współpracownikiem SB. Tego jednak tak naprawdę nie jesteśmy w stanie w żaden sposób stwierdzić, ponieważ Komitet Noblowski w tej sprawie milczy.

Niektórzy twierdzili, że, z punktu widzenia Solidarności, to roczne opóźnienie wyszło na korzyść.

Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że to zdecydowanie lepiej, że Nobel dla Wałęsy został przyznany rok później, kiedy determinacja w szeregach przeciwników władzy osłabła. Mówię o strukturach Solidarności i o masowych akcjach ulicznych, które w 1982 roku były dość powszechne. W 1983 roku jeszcze na 1 i 3 maja czy 31 sierpnia w wielu miastach miały miejsce demonstracje, ale ich zakres był zdecydowanie mniejszy niż rok wcześniej. Z każdym miesiącem opór słabł.

Nobel miał ogromne znaczenie dla działaczy Solidarności, jej struktur podziemnych i dla wszystkich Polaków, dla których ideały Solidarności były ważne. Był zastrzykiem wsparcia, optymizmu, podtrzymania na duchu. Zaś dla samego Wałęsy – uznaniem jego zasług, ale też był swoistym immunitetem, który go bardziej chronił przed represjami Służby Bezpieczeństwa.

PRZECZYTAJ TEŻ: 80. urodziny Lecha Wałęsy. Świętuje w Gdańsku w towarzystwie byłych prezydentów i premierów, a także gwiazd polskiego kina

Pan wtedy, 5 października, towarzyszył Lechowi Wałęsie podczas jego słynnego wypadu na Kaszuby, gdzie zastała go informacja o nagrodzie. Jak do tego doszło?

W ostatnich miesiącach przed wprowadzeniem stanu wojennego, mimo młodego wieku – 21 lat, pracowałem w sekretariacie Lecha Wałęsy w Komisji Krajowej Solidarności. Byłem też dość blisko związany osobiście z Wałęsą i jego rodziną. Spędzaliśmy sporo czasu razem. Myślę, że miałem z nim dobre relacje i ufał moim pomysłom, wskazówkom. Byłem pomysłodawcą i szefem akcji „przemycenia” Lecha Wałęsy na pucharowy mecz Lechia-Juventus, dokładnie tydzień wcześniej. Udało nam się wtedy z grupą przyjaciół, m.in. Piotrem Adamowiczem i Andrzejem Kowalczysem, wprowadzić go na trybuny i doprowadzić do gigantycznej manifestacji solidarności z nim. Myślę, że również dlatego Lech 5 października około ósmej rano zadzwonił do mnie i powiedział:

„Sławek, będę u ciebie za kilkanaście minut, jedziemy za miasto”.

I rzeczywiście kilkanaście minut później jego biały volkswagen bus, dar od niemieckich związków zawodowych, podjechał pod nasze rodzinne mieszkanie przy alei Wojska Polskiego 20 we Wrzeszczu. Za busem jechało kilkanaście samochodów z dziennikarzami największych stacji radiowych i telewizyjnych z Europy i Stanów Zjednoczonych. Wsiadłem do samochodu, nie wiedząc, dokąd jedziemy. Okazało się, że pojechaliśmy do wsi Kaszuba w obecnym powiecie chojnickim do gospodarza, którzy był repatriantem z Wileńszczyzny i kolegą świętej pamięci Henryka Mażula, wówczas ochroniarza Lecha Wałęsy.

PRZECZYTAJ TEŻ: 80. urodziny Lecha Wałęsy. Szykuje się wielka uroczystość

A Wałęsa nie miał wtedy działki w Węsiorach?

Chyba jeszcze nie. W każdym razie, wtedy pojechaliśmy w okolice Brus do zaprzyjaźnionego gospodarza. Zaparkowaliśmy na podwórku starego poniemieckiego gospodarstwa z czerwonej cegły. Stamtąd poszliśmy najpierw nad staw łapać ryby, bo przecież Wałęsa kiedyś był znanym miłośnikiem wędkarstwa. Słabo brały, więc zmieniliśmy miejsce i znad stawu poszliśmy do sosnowego lasu na grzyby

A o czym rozmawialiście wcześniej, po drodze z Gdańska?

Lech był bardzo skupiony, małomówny. Pytałem, czy aby na pewno dobrze robi, wyjeżdżając z miasta, bo wiedzieliśmy, że to był ten dzień, w którym miała zapaść decyzja Komitetu Noblowskiego. Powiedział:

„Właśnie dlatego, że to jest ten dzień, lepiej być poza Gdańskiem”.

Zrozumiałem, choć tego nie powiedział wprost, że chciał być z dala od presji dziennikarzy, doradców, przyjaciół, rodziny. Po prostu chciał być w momencie ogłoszenia tej decyzji sam. Pewnie po to, żeby mieć czas na chwilę refleksji, na zastanowienie się, co zrobić, jakie to będzie mieć znaczenie dla niego, dla rodziny, dla Polski.

Nie był do końca pewien, czy tę nagrodę dostanie?

Być może były jakieś sygnały, które docierały do Lecha Wałęsy. Podobno watykańska dyplomacja sygnalizowała, że to się wydarzy. W tej sprawie kontaktować się z Lechem podobno mieli: Tadeusz Mazowiecki, Romuald Kukołowicz i Krzysztof Wyszkowski. Ale jedno jest pewne, że 5 października 1983 roku Lech Wałęsa przed ogłoszeniem decyzji przez Komitet Noblowski postanowił wyjechać z miasta.

Tu wróciłbym jeszcze do okoliczności, które towarzyszyły decyzji Komitetu Noblowskiego. Trzeba pamiętać, że władze komunistyczne i w tym przypadku od wielu tygodni prowadziły kampanię dezinformacyjną, oczerniającą Lecha Wałęsę. Poprzez MSZ oddziaływano na otoczenie polityczne, które mogło mieć coś do powiedzenia w sprawie decyzji Komitetu. W rządowej telewizji wyemitowano sfingowaną rozmowę między Lechem Wałęsa a jego bratem Stanisławem, którą odbyli dużo wcześniej, bo jeszcze w trakcie internowania Lecha w Arłamowie, a która miała rzucić złe światło na relacje między braćmi i na samego Lecha Wałęsę. Wałęsa był pod zmasowanym atakiem służb rządowych, mediów, służb bezpieczeństwa i peerelowskiej dyplomacji, żeby do decyzji o przyznaniu Nagrody Nobla nie dopuścić. Ale to, co być może udało się rok wcześniej, w roku 1983 już nie zadziałało.

To pan przekazał Wałęsie informację o nagrodzie.

Tak. W pewnym momencie podczas zbierania grzybów podbiegła do mnie dziennikarka radia Deutsche Welle i powiedziała:

„Panie Sławku mamy nasłuch, że Lech Wałęsa dostał Pokojową Nagrodę Nobla”.

To było już po południu, godzina 14., może 15. Odszukałem Lecha w lesie powiedziałem:

 „Jest informacja, że otrzymałeś pokojową Nagrodę Nobla”.

Uśmiechnął się, ale dość szybko spoważniał, jakby już przeczuwając znaczenie tej chwili dla jego życia i historii Polski. Jeszcze chwilę zbieraliśmy grzyby, aż Lech powiedział:

„Wracamy”.

Wsiedliśmy do samochodu i całą kawalkadą – bo dziennikarze jechali za nami – wyruszyliśmy do Gdańska.

PRZECZYTAJ TEŻ: Po 4 czerwca zachłysnęliśmy się wolnością, demokracją i myśleliśmy, że tak będzie zawsze. To był błąd

Bezpieka też z wami jechała?

Bezpieki nie widziałem. Byłem doświadczonym konspiratorem i myślę, że zauważyłbym obstawę. Bezpieka musiała już mieć informacje, co się dzieje i, być może, nie chciała demonstrować wobec świata, że stosuje represje w stosunku do noblisty. Tak sobie przynajmniej tłumaczę tę „dyskrecję” SB.

Podczas powrotu Lech prowadził samochód. Próbowałem nawiązać jakąś dłuższą rozmowę, żeby go podpytać, co zamierza zrobić.

Ale on był bardzo skupiony, zamyślony, milczał. Widziałem, że przeżywał tę sytuację i zapewne zastanawiał się, co zakomunikuje światu już po powrocie do Gdańska. Jechaliśmy dość długo, ponad dwie godziny. Gdy wjeżdżaliśmy na ulice prowadzące w kierunku Zaspy, było widać setki osób, które podążały na ul. Pilotów 17, czyli pod blok, w którym mieszkali państwo Wałęsowie. Z każdym metrem ten tłum gęstniał. To były tysiące ludzi. Nie potrafię powiedzieć ile, ale kilka tysięcy z pewnością.

Gdy już podjechaliśmy pod klatkę schodową, Wałęsa otworzył drzwi, a wiwatujący tłum ludzi wziął go na ręce i wniósł do mieszkania. Tam, oczywiście, panowała ogromna radość, były uściski, gratulacje. Lech Wałęsa podszedł do okna, otworzył je i powiedział:

„Ta nagroda jest dla was”,

budząc entuzjazm tłumnie zgromadzonych mieszkańców Gdańska.

Czy on już wtedy wiedział, że nie wyjedzie odebrać nagrody?

Tego dnia takiej deklaracji z jego ust nie usłyszałem. Myślę, że długo to rozważał, ale on i doradcy byli zgodni, że nie można peerelowskiej władzy dać pretekstu, by pozbawić Solidarność jej lidera. Lech Wałęsa w stanie wojennym zachowywał się bez zarzutu. Z uporem i konsekwencją odrzucał wszystkie umizgi władzy komunistycznej, różne zachęty i pokusy. Podczas internowania obiecywano mu nawet legalizację Solidarności, tyle że kontrolowanej przez władze.

Wałęsa był twardy i nieustępliwy. Dla milionów Polaków był punktem odniesienia, symbolem trwania w oporze i wierności Solidarności. Dlatego nagrodzenie go pokojową Nagrodą Nobla było wielkim sukcesem Lecha Wałęsy, ale również sukcesem i moralnym zwycięstwem wszystkich Polaków, którzy nie godzili się delegalizację Solidarności, na represje wobec działaczy związkowych i demokratycznej opozycji.

Na ostatnim posiedzeniu Senatu, 7 września, jako inicjator i sprawozdawca zarazem przedstawiałem projekt uchwały Senatu w 80. rocznicę urodzin Lecha Wałęsy i w 40. rocznicę przyznania mu Nobla, patrząc w stronę pisowskich senatorów, powiedziałem:

„Każdy z was był w tym dniu Lechem Wałęsą, każdy miał prawo się czuć nagrodzony. A przynajmniej ci, którzy byli wierni ideałom Solidarności i czynnie lub biernie stawiali tej władzy opór”.

Myślę, że te argumenty spowodowały, że tylko 10 senatorów PiS było przeciwko tej uchwale. A jest ich przecież 47.

Pozostali głosowali za?

Nie. Wyjęli karty i nie wzięli udziału w głosowaniu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama