Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Gdy zobaczysz w mieście dzika. Niebezpieczny problem czy kolejny udomowiony gatunek?

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w Gdyni dzik zaatakował 55-letnią kobietę. Dramat ten wywołał ponowną dyskusję na temat żyjących w mieście dzików i bezskutecznych prób rozwiązania problemu. – Tak naprawdę nie wiemy, jak zachowałyby się dziki, gdyby wstrzymano polowania i gospodarkę leśną w TPK. Można domniemywać, że jest to jeden z ważnych powodów ich ucieczki w przestrzeń miast – uważa dr inż. Sławomir Zieliński, nauczyciel, ekolog i entomolog, członek zespołu Klubu Przyrodników.
dziki w Gdyni
Dziki w Gdyni

Autor: Czytelnik

Dziki w Trójmieście mnożą się coraz szybciej. Co robią władze miast

Nie znamy dokładnej liczby dzików żyjących w Trójmieście. Nieoficjalnie w samej Gdyni jest kilkaset sztuk tych zwierząt. Mają łatwy dostęp do pożywienia i coraz szybciej się mnożą. Jak tłumaczył nam Leonard Wawrzyniak z EkoPatrolu gdyńskiej Straży Miejskiej, obecnie dziki nawet dwa razy w roku, lub częściej, mogą przystępować do rozrodu. Może to być związane ze zmianą menu. Zamiast żołędzi, dziki żywią się kukurydzą. A tę znaleźć można w nadmiarze na torach kolejowych prowadzących do portów. Ma na kolbach grzyby, produkujące m.in. naturalny estrogen zearalenon, ważny hormon płciowy.

PRZECZYTAJ TEŻ: Dlaczego dziki rządzą w Gdyni? Nieoswojone zwierzęta wkroczyły do miasta

Przed laty samorządy zlecały odłów dzików, które były następnie wywożone do Borów Tucholskich. Pojawienie się afrykańskiego pomoru świń doprowadziło do zmiany przepisów – dziś nie można żywego dzika przewieźć w inne miejsce.

Władze Gdańska i Gdyni uznały, że pozostaje im tzw. odstrzał redukcyjny. Tylko w ubiegłym roku zaplanowano w Gdyni odstrzał lub odłowienie 300 zwierząt. Nie jest to jednak takie proste – obwody łowieckie obejmują głównie tereny zalesione, przylegające do miast. Tymczasem dzika w lesie można spotkać rzadziej niż przy osiedlowym śmietniku lub placu zabaw, gdzie polowanie niesie ryzyko i budzi sprzeciw społeczny.

Dziki w mieście. Pewnych zjawisk się nie odkręci

Rozmowa z dr inż. Sławomirem  Zielińskim, z wykształcenia leśnikiem, nauczycielem, ekologiem i entomologiem, byłym pracownikiem Zarządu Parków Krajobrazowych w Gdańsku, członkiem zespołu Klubu Przyrodników, współtwórcą planu ochrony TPK.

Czy chciałby pan, by w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym zakazano polowań?

Zdecydowanie tak. Kiedy jeszcze mieszkałem w Gdańsku-Wrzeszczu, z lasu dochodziły odgłosy wystrzałów. Obecnie pracuję przy Parku Oliwskim, dokąd przyjeżdżam na dyżury nocą. I także słyszę wystrzały, któregoś roku nawet w Wigilię. Jako były myśliwy potrafię odróżnić wystrzał z dubeltówki, bocka czy sztucera od wystrzału z petardy.

Dlaczego pan już nie poluje?

Od kilkudziesięciu lat tego nie czynię. Dawno temu, tak jak wielu moich kolegów ze studiów leśnych, zapisałem się do uczelnianego koła łowieckiego. Patrząc z perspektywy czasu, zadziwiony jestem, że to zrobiłem. Wtedy to jeden z moich profesorów na polowaniu został przez przypadek zastrzelony przez kolegę.

PRZECZYTAJ TEŻ: Szansa na uratowanie lasów. Uchylenie planu ochrony TPK – uchylone

I uznał pan, że to już koniec ze strzelaniem do zwierząt?

Stało się tak niedługo po ukończeniu studiów. Wcześniej tylko dwa razy wyszedłem ze strzelbą do lasu, dwa razy strzeliłem, ale nie zabiłem niczego. Przyjazne zrządzenie losu. Warto dodać, że mało ludzi odchodzi z myślistwa. W skali kraju jest to kilka,  może kilkanaście osób. Wśród nich są ludzie znani: Zenon Kuczyński, autor książki „Farba znaczy krew”, Marcin Kostrzyński, opowiadacz leśny, który stworzył wokół domu azyl dla zwierząt, Włodzimierz Cimoszewicz, były premier.

Powinny zmienić się przepisy dotyczące polowań?

To temat na odrębne opowiadanie. Wraz z synem Mateuszem zainaugurowaliśmy w 2007 r. akcję pod hasłem „Kaczki dla dzieci, nie dla myśliwych”, by nie strzelać do czterech gatunków kaczek tzw. łownych. W 2012 r. akcja przekształciła się w ruch „Niech Żyją!”, walczący o zakaz strzelania do 13 gatunków ptaków tzw. łownych. To obecnie koalicja, do której należy 60 organizacji pozarządowych.

Moim zdaniem, trzeba jak najszybciej zakazać strzelania do ptaków, bo to niczemu nie służy. Tylko przyjemności, rozrywce, swoistej perwersji. Według szacunków zawodowych ornitologów, rocznie w Polsce od strzałów ginie, ostrożnie licząc, około 200 tys. ptaków. Do tego dochodzi dobrze ponad 300 tys. ptaków postrzelonych, które i tak niedługo umrą, chociażby od infekcji. Czyli łącznie mamy ponad pół miliona „hobbystycznych trupów”.

TPK to miejsce pieszych i rowerowych wycieczek. Jesienią kręcą się tam grzybiarze, a na spacerach mijamy się z sąsiadami. Często organizuje się tam polowania?

Polowania w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym odbywają się prawie non-stop. Ostatnio do Fundacji Fidelis Siluas wpłynął film od jednego z mieszkańców gdyńskiego Chwarzna. Spacerujący w lesie z przyjaciółką natrafili na linię myśliwych, stojących wzdłuż drogi. Z dali było słychać strzały. A przecież zasięg broni śrutowej wynosi co najmniej 400 metrów, a zasięg broni kulowej – do 5 kilometrów! I tak cud boski, że nikt w TPK jeszcze nie zginął.

W książce „O ten las za daleko!” zaproponował pan – z pozostałymi współautorami publikacji – referendum wśród mieszkańców Trójmiasta, zarówno w sprawie przemysłowej wycinki w TPK, jak i polowań na terenie parku. Czy podtrzymuje pan tę propozycję?

Rzadko wycofuję się ze swoich pomysłów. Trójmiejski Park Krajobrazowy jest lasem lokalnych społeczności. Ponadto pasjonatów i miłośników – gości z całej Polski. Społeczność leśników zatrudnionych w Nadleśnictwie Gdańsk i tutejszej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych to łącznie około 100 osób. Jeśli porównamy to z zamieszkującym aglomerację małego i dużego Trójmiasta ponad milionem ludzi, wyraźnie widzimy proporcje. Część mieszkańców chce jeździć na rowerach, inni wolą spacerować, jeszcze inni chcą uczyć o tym lesie, a niektórzy zwyczajnie chcą w nim być i, na przykład, go namalować lub sfotografować. Młodzi ludzie bawią się w żołnierzy w lesie.

PRZECZYTAJ TEŻ: Trójmiasto nie przetrwa bez lasów. Prezydenci zawiązują koalicję w obronie TPK

Dlaczego funkcja gospodarcza ma być dominująca? Przypomniała mi się w tym momencie słynna tablica leśników, postawiona w TPK. Pokazuje nadjeżdżającą ciężką maszynę leśną, przed którą przemyka rowerzysta, a napis głosi: „Rowerzysto, pamiętaj, że drogi leśne to przede wszystkim szlaki zrywkowe Nadleśnictwa!”. Czyli – „uciekaj z lasu, bo to nasz las”. Tyle tylko, że jest całkowicie na odwrót. Czas to zmienić.

Idąc na spacer do lasu, nie wiemy, czy aby nie kręcą się tam myśliwi?

Często tego nie wiemy. Zresztą, nie musi to być las. Pod koniec ubiegłego roku głośnym echem odbiła się „akcja” z Niedźwiednika w Gdańsku, gdzie dziki ugrzęzły na szkolnym boisku. Bulwersujące było, że pozwolono te dziki zastrzelić. Można było je wypuścić.

Wobec tego przejdźmy do dzików. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia dotarła do nas wiadomość o tragicznym w skutkach ataku dzika na mieszkankę Gdyni. Ranną kobietę udało się uratować, ale obawy przed dzikimi zwierzętami żyjącymi w mieście coraz bardziej rosną.

Mieszkanka Gdyni miała ogromnego pecha. Z tego, co słyszałem, było mało przestrzeni, dzik się spłoszył. Dzik, widząc z daleka człowieka, nie płoszy się.

Czyli po ulicach mamy chodzić jak po lesie czy polu minowym?

Jak po polu minowym może nie, ale trzeba zachować pewną ostrożność. Uczmy się, bo wszystko się zmienia. Kilka dni temu, idąc około godz. 21 na nocną zmianę, przechodziłem obok dzików ryjących trawniki. Jeden był z lewej, pięć z prawej. I ten jeden, widząc mnie z odległości około 10 metrów, przeskoczył do pozostałych osobników z watahy. Nic się nie działo. Zero agresji, niesamowite przeżycie.

PRZECZYTAJ TEŻ: Dziki w mieście. Jedni chcą strzelać, drudzy protestują, trzeci dokarmiają

Dzik w Gdańsku

Nie lepiej by było wyprowadzić dziki z miasta?

Wyprowadzić jednak się tak od razu nie da. Zanim myśmy tu przybyli i wybudowali metropolię, one już tu były. Obwodnica Trójmiasta znacząco utrudniła możliwość migracji dużych zwierząt. W okolicach, na przykład, Gołębiewa nie przewidziano planistycznie żadnych przejść pod lub nad obwodową. Można domniemywać, że stworzenie takich przejść mogłoby odciążyć Trójmiasto. Na razie jedyną, zresztą całkiem bezsensowną metodą, jest odstrzał dzików. Kiedyś były odłowy, dokonywane przez leśników. Z mojej wiedzy wynika, że zwierzęta wywożono, na przykład, do Nadleśnictwa Lubichowo, gdzie były zwyczajnie odstrzeliwane. Nie było to uczciwe wobec zwierząt. Gdyby jednak wprowadzono tę metodę uczciwie wobec obu stron, w sposób ciągły wypuszczając dziki z daleka od miasta, byłoby to jakieś rozwiązanie.

Dziś nie jest to możliwe, ze względu na Afrykański Pomór Świń, chorobę występującą wyłącznie u świń i dzików. Obecne przepisy nie pozwalają na wywożenie odławianych dzików.

To jednak nie dziki wchodzą do chlewni, zarażając świnie, tylko polujący na nie rolnicy.

PRZECZYTAJ TEŻ: Zastrzelili dziewięć dzików w trójmiejskich lasach i będą strzelać dalej

Z dzikami mamy jednak duży problem.

Ten problem jest wszędzie.

To jak go rozwiązać?

Mogę podejść jedynie naukowo do tej zabarwionej emocjami sprawy. I pomijam już, że dziki uwielbiam. Dobrze, że mówi się o zabezpieczeniu śmietników. Jednak to, że w mieście dostępne jest jedzenie dla tych zwierząt, nie jest jedynym powodem, dla którego one z nami są. Pomijam już, że straciły swój teren, na którym kiedyś żyły. Spotkaliśmy ostatnio watahę na gdańskim Ujeścisku. Przeszła spokojnie przez ulicę w miejscu, które dawniej nie było dzielnicą mieszkaniową, tylko lasem.

Tak naprawdę nie wiemy, jak zachowałyby się dziki, gdyby wstrzymano polowania. Można domniemywać, że jest to jeden z ważnych powodów ich ucieczki w przestrzeń miast.

Byłoby ich więcej?

Na pewno nie byłyby płoszone z lasu. Nie wiemy też, jak zachowałyby się w lesie, gdyby wstrzymano gospodarkę leśną w TPK. Tam na okrągło działają harwestery, pilarki. Przyznam, że kiedy jestem w lesie i nie słyszę pilarki, to jest to z pewnością niedziela. W soboty tną – muzyka i hałas, niedawno, na przykład, na Górze Schwabego w gdańskiej Oliwie.

Kolejna sprawa to spacery z psami po TPK. Pies w lesie bezwzględnie musi być na smyczy. I nie ma zmiłuj, że „pies mnie słucha”. Mój pies też mnie słuchał, ale gdy go kiedyś spuściłem ze smyczy, i poczuł zwierzynę, myślałem, że go straciłem. A była to spokojna, łagodna suczka.

Mówi pan o dzikach wypłaszanych z lasów lub bytujących w miejscach, które jeszcze nie tak dawno lasy porastały. Śródmieście Gdyni od stu, jeśli nie więcej, lat zasiedlone jest przez ludzi, a tam także dziki czują się jak u siebie w domu. Maszerują po ul. Świętojańskiej, zaglądają na plażę. A przy tym strasznie niszczą miejskie trawniki.

Kilkaset lat w skali przyrodniczej to niewiele. Dziki nie tylko w Gdyni odwiedzają centrum, w takim, na przykład, Pruszczu Gdańskim także przechodzą przez ulice na światłach. A co do niszczenia, to jest inne rozwiązanie. Zamiast dofinansowywać myśliwych, którzy strzelają do dzików od lat, i nic z tego nie wynika, można by było zainwestować w kilkuosobowy zespół działający przy urzędzie miejskim. Jego pracownicy odbieraliby sygnały o zrytych trawnikach, a następnie jechali na miejsce zgłoszenia, by tę darń jak najszybciej przerzucić. Jeśli nie upłynie zbyt wiele czasu, trawa nie uschnie i będzie mogła się z powrotem ukorzenić. Jedyny warunek – reakcja powinna być w miarę szybka.

PRZECZYTAJ TEŻ: Owce zniknęły, zwolniony urzędnik wcześniej ustawiał odłownię na dziki

Mamy nauczyć się żyć z dzikami?

Tak. Ponoć jesteśmy najinteligentniejszym gatunkiem na Ziemi, choć trudno w to czasami uwierzyć.

Mam wrażenie, że dzik ostatecznie pójdzie drogą kaczki krzyżówki, którą można spotkać niemal na każdym miejskim zbiorniku wodnym. Kaczki hodowlane pochodzą od krzyżówek, a dziki jako gatunek mają wyraźne tendencje do udomowiania się. Kiedyś bardziej wydawało mi się, że są one agresywne i niebezpieczne, od wielu już lat zmieniłem zdanie.

I to, co zdarzyło się w Gdyni, nie sprawi, że wróci pan do poprzedniego stanowiska?

Współczuję poranionej pani, ale stanowiska nie zmienię. Z informacji, jakie posiadam wynika, że tam zadziało się wiele na ograniczonej przestrzeni, w której zwierzę zostało zaskoczone i próbowało się wydostać. Ani w tym wina poszkodowanej, ani dzika. Przypadek. I to pechowy. W przyrodzie jest to norma. A trzeba ponadto pamiętać, że dzikowi jest trudno wykonywać gwałtowne zwroty, z uwagi na taką, a nie inną budowę anatomiczną, zwłaszcza karku. I do tego, jak ruszy, jest bardzo dynamiczny, taki „energetyczny”.

PRZECZYTAJ TEŻ: Dzik zaatakował kobietę w Gdyni. Jej stan zdrowia się ustabilizował

To może odwróćmy pytanie: Czy dzikom nie byłoby lepiej w lesie, z dala od ludzi?

Zapewne moja opinia nie jest zbyt popularna, ale uważam, że czas pewnych zjawisk nie odkręci. Część gatunków poszerza swoje zasięgi w sposób „sztuczny”, dzięki człowiekowi. Niektórzy naukowcy oburzają się, że tak się dzieje. Żyjemy jednak w czasach, w których człowiek ingeruje wszędzie. I takie mamy skutki.

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama