Rodziny nie chcą odbierać chorych ze szpitala. Na wózku z kartką i dowodem na szyi
Ratownik medyczny z Pomorza:
– Przyjeżdżamy na wezwanie do pacjentki prawie 90-letniej. Schorowanej, wymagającej stałej opieki. Synowa mówi, że mamusi się pogorszyło i traci kontakt. Potem okazało się, że starszej pani podano leki uspokajające, by łatwiej było umieścić ją w szpitalu.
Fizjoterapeutka:
– Do ZOL-u trafił pan w podeszłym wieku. Kontaktowy, nie wymagał zaopatrzenia w pieluchy, ale odmawiał wykonywania ćwiczeń. Młodszy o 16 lat brat, którego wychował w zastępstwie rodziców, ubezwłasnowolnił go, wcześniej doprowadzając do przepisania na siebie majątku i mieszkania. Pacjent nie chciał już żyć. Zmarł po trzech miesiącach.
PRZECZYTAJ TEŻ: Przy SOR w Gdyni nie zaparkujesz. Pacjenci oburzeni
Szpitalny Oddział Ratunkowy przy ul. Nowe Ogrody w Gdańsku. Na wózku siedzi starsza pani. Zaniedbana, odwodniona. I sama. Ci, którzy ją tu przywieźli, zniknęli, pozostawiając tylko kartkę z krótką informacją i zawieszony na szyi dowód osobisty.
– Bliscy wzięli wolny wózek, posadzili na nim chorą kobietę i porzucili – mówi Marzena Olszewska-Fryc, dyrektor ds. Pielęgniarstwa i Organizacji Opieki Szpitala im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku.
Rodziny uznają swoje mamy, ojców, dziadków za niepotrzebny balast, który najlepiej zostawić w szpitalu. Jest to problem. Całoroczny, niekoniecznie związany ze świętami lub wakacjami.
Marzena Olszewska-Fryc / dyrektor ds. Pielęgniarstwa i Organizacji Opieki Szpitala im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku
Skali zjawiska nikt nie bada. Zaniedbanie seniora przez bliskich traktowane jest przez National Center on Elder Abuse (organizacja w USA zajmująca się przemocą wobec osób starszych) jako ukryta forma przemocy. Teoretycznie przypadki takie powinny być objęte procedurą Niebieskiej Karty. Problem w tym, że statystyki Niebieskiej Karty dotyczą osób w różnym wieku, od starców po dzieci. Bez podziału na wiek.
Zaniedbani, czyli bezdomni? Setki „niechcianych” pacjentów
Tak naprawdę, co druga osoba przyjeżdżająca na SOR jest zaniedbana. To starsi ludzie, którzy nie wykupują leków, nie mają odpowiedniej opieki w domu. Porzuceni. Szybciej niż rodzina znajdują ich sąsiedzi, którzy wzywają karetki do nieprzytomnej, samotnej osoby.
– Największy kłopot mają oddziały wewnętrzne, neurologia, czyli te, gdzie trafiają pacjenci z wieloma współistniejącymi chorobami – mówi dyrektor Olszewska- Fryc.
Poważny problem powstaje, gdy pacjent jest niepełnosprawny. Wówczas można mówić nawet o setkach „niechcianych” pacjentów w skali roku.
Marzena Olszewska-Fryc / dyrektor ds. Pielęgniarstwa i Organizacji Opieki Szpitala im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku
O problemie mówią przedstawiciele szpitali w całym kraju. Ostatnio portal Rynek Zdrowia cytował wypowiedź dyrektora szpitala powiatowego w Sochaczewie Roberta Skowronka. Podczas sesji rady powiatu dyrektor stwierdził, że sytuacja staje się bardzo niebezpieczna.
– Rodziny potrafią zamykać drzwi, wyrzucać z domu. Ci ludzie nagle, z dnia na dzień, po zabraniu przez karetkę stają się osobami bezdomnymi – stwierdził dyrektor.
– Z powrotami jest kłopot – słyszę w gdańskim szpitalu. – Rodzinę zawiadamiamy o terminie wypisu. Karetka odwozi pacjenta pod mieszkanie, a tam nikt nie otwiera drzwi.
Niektórzy chorzy w ogóle nie chcą wracać. Marzena Olszewska-Fryc pamięta pacjentkę, która z płaczem prosiła, by nie wypisywać jej do domu, w którym nie będzie miała opieki. Zmarła następnego dnia.
PRZECZYTAJ TEŻ: Mniej łóżek na oddziale dziecięcym na Srebrzysku. W zamian powstanie oddział dzienny dla dzieci i młodzieży
Prawo i życie. Co dzieje się z pacjentem, gdy zabraknie miejsca w DPS?
Zdarza się, że rodzina od razu informuje: nie mamy warunków, nie zabierzemy chorego, proszę coś załatwić. Nie jest to sprawa szpitala, ale bywa, że placówka szuka przez pracownika socjalnego miejsca dla takiej osoby. Pielęgniarki i lekarze tłumaczą bliskim, jak załatwia się, np., miejsce w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym.
Gdy nie ma współpracy, konieczność rozwiązania problemu spada na barki lecznicy. Pracownik socjalny szpitala poszukuje miejsca w DPS. Jest to często misja niemożliwa do zrealizowania – kolejki osób oczekujących na DPS są ogromne.
– Na miejsce w DPS się czeka – potwierdza gdański MOPR. – Są sytuacje, gdy interwencyjnie trzeba umieścić konkretną osobę w placówce, ale należy wiedzieć, że gminne Domy Pomocy Społecznej służą głównie osobom samotnym, ubogim.
PRZECZYTAJ TEŻ: Seniorzy są dla nas autorytetami, wskazują nam drogę do celu
Jeśli zabraknie miejsca w DPS, to co dzieje się z pacjentem?
– Leży u nas, w szpitalu, bo przecież nie wystawimy go na ulicę – rozkłada ręce dyrektor Olszewska-Fryc. – Jeśli spełnia kryteria, przekazujemy go do ZOL. Ostatecznie załatwiamy sprawę przez sąd, by policja zmusiła rodzinę do odebrania pacjenta. Wówczas wreszcie pojawiają się bliscy, którzy, choć nie są zadowoleni, zostają przymuszeni do zajęcia się pacjentem.
Rodziny nie chcą odbierać chorych ze szpitala. „Musiałam się uodpornić”
Do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego trafiają osoby niewymagające już hospitalizacji, ale nadal niesamodzielne. Placówka ma zapewnić opiekę obłożnie chorym po leczeniu w szpitalu, a jak stan się ustabilizuje, zagoją się rany, odleżyny – przygotować rodzinę do opieki, nauczyć pielęgnacji, wyjaśnić, z jakiego wsparcia mogą skorzystać w środowisku.
Elżbieta Rojek, kierownik ZOL w Szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku mówi, że choć, na szczęście, nie jest to problem nagminny, to jednak w ostatnich latach zdarzało się, że rodzina nie odbierała bliskiego z placówki. Jak sobie z tym radzi?
– Musiałam się uodpornić i podjąć działania, które zminimalizują takie sytuacje – wyjaśnia. – W dniu przyjęcia pacjenta do ZOL informuję, że pobyt w placówce jest czasowy i wyznaczam przypuszczalny czas wypisu.
Gdy wyczuję, że rodzina jest negatywnie nastawiona do przejęcia opieki nad chorym, informuję, jakie są formy wsparcia. Dodaję, że nie muszą sprawować osobistej opieki, ale to na dzieciach ciąży obowiązek alimentacyjny w stosunku do starych i niepełnosprawnych rodziców. Jeżeli rodzina nie kontaktuje się z nami i unika odebrania bliskiego, zawiadamiamy MOPR i staramy się o umieszczenie w DPS.
Elżbieta Rojek / kierownik ZOL w Szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku
Czasami mówi: – Jeśli za pół roku, osiem miesięcy, rok państwo nie odbierzecie pacjenta, jest to równoznaczne z zawiadomieniem prokuratury, założeniem Niebieskiej Karty i, z automatu, z wszczęciem postępowania o porzucenie.
To twarde podejście wynika z wcześniejszych doświadczeń. Było bardzo dużo przeciąganych, nieprzyjemnych sytuacji. Zdarzało się, że pacjent wcześniej przepisywał mieszkanie na kogoś w rodzinie, a potem syn lub wnuczka umywali ręce.
– Jeśli pozwolimy na takie zachowania rodzin, będziemy mieć problem – uważa Elżbieta Rojek. – Nie ma u nas odpowiedzialności rodzinnej. Prawo powinno być konsekwentnie egzekwowane. Tak samo, jak na rodzicach ciąży obowiązek alimentacji, ciąży on także na dzieciach. Ludzie ci nie muszą osobiście świadczyć tej opieki – rozumiem, że mogły być złe relacje w rodzinie – ale mają obowiązek ją zapewnić.
Dodaje, że nie ma czarodziejskiej różdżki i podczas pobytu w ZOL nie zawsze można sprawić, że pacjent zacznie chodzić lub znikną skutki choroby, niedowład po przebytym udarze. I chociaż pacjent prowadzi tryb życia fotelowo-łóżkowy, a potrzeby fizjologiczne zaspokaja do pieluchomajtek, może być w środowisku domowym.
– Wymagać będzie podania leków, przytulenia ze strony bliskich, a nie stałej obecności lekarza i pielęgniarki – tłumaczy Elżbieta Rojek. – Czuję ogromną radość, gdy wypisuję chorego i bliscy, mimo obaw, podejmują trud opieki. Zawsze mówię, że gdyby mieli jakieś pytania, to mogą zadzwonić i służymy im wsparciem, a jeżeli nastąpi pogorszenie, mogą znów ubiegać się o naszą pomoc. Informuję też, że na to miejsce czeka na oddziale szpitalnym kolejny pacjent w stanie bardzo ciężkim, którego rodzina – tak jak oni wcześniej – potrzebuje pomocy.
Rodziny informowane na początku o konieczności odebrania pacjenta mają czas na przygotowanie się. Mogą kogoś wynająć, wystąpić o umieszczenie osoby bliskiej w DPS, prywatnym domu seniora. Wiadomo, że najtańsza jest opieka domowników, i że jest to najbardziej społecznie pożądana forma funkcjonowania osób starszych.
PRZECZYTAJ TEŻ: Szpital modułowy w Gdyni już działa. To pierwszy taki na Pomorzu
Coraz częściej problem dotyczy rodzin, w których dorosłe dzieci przebywają na emigracji.
– Często słyszę: „Bo ja jestem w Niemczech”. „Ale ja mieszkam w Kanadzie” – przyznaje Elżbieta Rojek. – To nie zwalnia dzieci z obowiązku zapewnienia opieki rodzicom. Ten stary człowiek nadal nie jest problemem państwa, ale rodziny. Osoba obca może podpowiedzieć, co zrobić, ale nie może wyręczać dorosłych dzieci.
Rodziny nie chcą odbierać chorych ze szpitala. Sami sobie szykujemy ten los?
Prof. Waldemar Tłokiński, neurolog, językoznawca, specjalista komunikacji społecznej uważa, że przyczyną narastającego zjawiska porzucania starszych i chorych jest znieczulica społeczna, objawiająca się w relacjach międzypokoleniowych. To skutek zerwania więzi rodzinnych. U jej podłoża leży niewłaściwe wychowanie dzieci, czego efektem jest brak przywiązania do domu rodzinnego, w którym rodzice odgrywają istotną rolę.
– To działa „na zakładkę” – tłumaczy prof. Tłokiński.
Jeśli rodzic nie wytworzy obrazu właściwych więzi jako przykładu traktowania swoich rodziców, to w przyszłości jego los będzie powieleniem losu własnych rodziców. Sami sobie szykujemy ten los. Brak myślenia nasilonego emocją i empatią, zamiast suchego poczucia obowiązku, prowadzi do degradacji osób bliskich na rzecz analizy „tu i teraz”.
prof. Waldemar Tłokiński / neurolog, językoznawca, specjalista komunikacji społecznej
Jedyną szansą zmiany jest edukacja społeczna, nastawiona na więzi międzypokoleniowe. A także wyważanie właściwych proporcji między sferą emocjonalną a intelektualną w ocenie swoich powinności.
– O tym się nie mówi – podkreśla naukowiec. – Nie daje się przykładów. Dzieci dziś chowają się same, przy komputerze, bez rozmów z rodzicami. Nie wynoszą właściwego wzorca powinności, wynikającego z faktu bliskości rodziny.
– Można mówić o różnych przyczynach: społecznych, materialnych, mieszkaniowych, ale jedną, najbardziej bolesną, jest coś, co nazywam „odczłowieczeństwem” – mówi Marzena Olszewska-Fryc. – Coraz częściej brak naturalnych odruchów, nakazujących sumieniu zajęcie się rodzicami czy dziadkami. Wiele osób tego w ogóle nie czuje. Wolą inwestować w siebie, uczęszczać na fitness, do kosmetyczki, wyjechać na wakacje. Skupiają się na sobie. Niesamodzielni rodzice schodzą na dziesiąty plan.
PRZECZYTAJ TEŻ: „Energetyczni Seniorzy” po raz drugi opanowali miasteczko Gniew. Wiwat Gniewskie Piernikalia!
Psycholog kliniczny z Uniwersytetu Gdańskiego prof. Marcin Szulc przypomina, że pozbawiony empatii stosunek do osób starych i chorych nie jest niczym nowym.
– Proszę przypomnieć sobie arcydzieła literatury światowej, czy chociażby „Chłopów” Reymonta – mówi. – Z naszej XXI-wiecznej perspektywy uważamy takie postawy wobec seniorów za okrutne, choć dla nich to była norma. Zwłaszcza na wsi, gdzie człowiek liczył się o tyle, o ile miał sprawne ręce do pracy.
Ale czasy się zmieniają, a postawy ewoluują.
– W moim odczuciu jednak, mówimy o przypadkach skrajnych, które świadczą albo o niskim rozwoju moralnym członków rodziny, ich bezduszności i bezwzględności, albo o nieumiejętnym, niezręcznym podejściu do sprawy opieki nad seniorem – twierdzi prof. Szulc. – Poza tym, warto odwrócić stolik, by popatrzeć, jak funkcjonuje rodzina w obliczu osoby przewlekle chorej. Stoimy w rozkroku między obowiązkiem opieki (bo, „co ludzie powiedzą”), z drugiej strony nie zawsze mamy możliwości. Dziś wymaga się od nas bardzo intensywnej pracy do 65. roku życia. Jak to pogodzić z całodobową opieką? Alternatywą jest pobyt w domu opieki, ale nie każdego na to stać. Spójrzmy też prawdzie w oczy. Na to, jaką będziemy mieli jesień życia, pracujemy latami, budując dobre lub niedobre relacje z naszymi dziećmi.
Rodziny nie chcą odbierać chorych ze szpitala. Taka sobie przyszłość
Dzisiaj co czwarty Polak skończył już 60 lat. Jak przewiduje GUS, liczba ludności w wieku 60 lat i więcej w Polsce w roku 2030 osiągnie 10,8 mln, a w 2050 roku będzie to 13,7 mln osób. Równocześnie nie przewiduje się wzrostu liczby urodzeń. A to oznacza, że ubędzie potencjalnych opiekunów.
– Brakuje instytucji, które zastąpią coraz częściej nieobecną rodzinę – mówi Marzena Olszewska-Fryc. – Czasem można zrozumieć dorosłe, pracujące dzieci, które mają się nagle zająć rodzicem z demencją lub chorobą Alzheimera. Jeśli jeszcze mają pieniądze, znajdą kogoś do opieki. Trzeba jednak pamiętać, że, umieszczając osobę bliską w prywatnym domu opieki, trzeba się liczyć z wydaniem całej emerytury plus dołożeniem drugiej takiej samej kwoty. Daleko nam do rozwiązań, np., niemieckich. Tam powstają całe osiedla przeznaczone dla osób starszych. Są to tzw. mieszkania senioralne, przystosowane do potrzeb osób w podeszłym wieku. Można zamawiać posiłki lub gotować, można skorzystać z pomocy pielęgniarki. W okolicy są gabinety lekarskie i rehabilitacyjne, świetlica, miejsca spacerowe, sklepy.
Elżbieta Rojek przypomina, że na Zachodzie jest ubezpieczenie senioralne. U nas jeszcze nie, ale w sytuacji starzenia się społeczeństwa i modelu rodziny „dwa plus jeden”, gdy często to jedyne dziecko nie ma własnych dzieci, za kilkanaście, dwadzieścia lat pojawi się przeogromny społeczny problem.
Dziś sygnalizują go pani zostawiona z kartką na wózku na SOR-ze. Pan, któremu bliscy wymienili zamki, by nie wrócił do domu ze szpitala, i ten pan, któremu brat przejął mieszkanie. Ale to może być dopiero początek.
Napisz komentarz
Komentarze