Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Gdy do granic Europy puka destabilizacja. WOT to dobry kierunek, ale do obrony kraju potrzeba dużo więcej ochotników

Z górą 100 lat temu ochotnicze brygady legionistów pod dowództwem Józefa Piłsudskiego rozpoczęły marsz, który przyniósł Polsce niepodległość. Czy dziś brygady terytorialsów mogą skutecznie powstrzymać tych, którym wolna Rzeczpospolita jest nie w smak?
Gdy do granic Europy puka destabilizacja. WOT to dobry kierunek, ale do obrony kraju potrzeba dużo więcej ochotników

Autor: DWOT

Wojska Obrony Terytorialnej w takiej formie, w jakiej dzisiaj je znamy, powstały w 2017 r., kiedy zawiązano pierwsze cztery z 16 brygad. Pierwszym dowódcą WOT był generał Wiesław Kukuła, obecnie szef sztabu Generalnego WP, który wywodził się z Wojsk Specjalnych. Siłą rzeczy odcisnęło się to zarówno na pewnych założeniach teoretycznych, jak i doborze pierwszych instruktorów, którzy rozpoczęli szkolenie ochotników. 

W przeciwieństwie do wcześniejszych jednostek obrony terytorialnej, skupiających żołnierzy rezerwy, obecnie trzon WOT stanowią ochotnicy, którzy nie muszą mieć wcześniejszego przeszkolenia. Co nie oznacza, że brygady są zamknięte dla rezerwistów. 

Na początek ochotnicy przechodzą 16-dniowe szkolenie podstawowe. Potem spotykają się raz w miesiącu na dwudniowych ćwiczeniach i raz w roku odbywają 14-dniowe szkolenie poligonowe. 

– Ten rodzaj sił zbrojnych wypełnił niszę w systemie obronności naszego kraju, zagospodarował potencjał osób, które pracują, ale chciałyby szkolić się w dziedzinie wojskowości, przeciwkryzysowej, bez stawania się od razu zawodowym żołnierzem – tłumaczy kpt. Tomasz Klucznik, rzecznik 7. Pomorskiej Brygady WOT.

Jakiego typu ludzie przychodzą do Wojsk Obrony Terytorialnej? 

– Przede wszystkim szukamy żołnierzy posiadających kompetencje dowódcze. – To od nich najwięcej zależy, jeśli chodzi o dalszy rozwój brygady, danego batalionu, pododdziału. W dalszej kolejności poszukujemy żołnierzy o specjalnościach deficytowych, np. kierowcy z uprawnieniami na pojazdy ciężarowe. Bardzo pożądana jest też umiejętność obsługi bezpilotowych środków walki, popularnie zwanych dronami. Jak wszędzie potrzebni są informatycy, ale też… kucharze.
wyjaśnia ppłk Maciej Hulisz, zastępca dowódcy 7. Pomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej

Obaj rozmówcy podkreślają, że służba w obronie terytorialnej daje wielorakie możliwość rozwoju. Jeśli po dwóch latach służby żołnierz jest zainteresowany, by zasilić armię zawodową (i przedstawia sobą takie zdolności), WOT stwarzają mu taką możliwość. Dodatkowo terytorialsi mają możliwość doskonalenia swojego specjalistycznego kunsztu żołnierskiego np. snajperzy, medycy czy dowódcy. Jest też bardzo dużo szkoleń dwutorowych, a więc w umiejętnościach, które przydają się w nie tylko w wojsku, ale też w cywilu, np. kurs pilarza czy sternika motorowodnego.

CZYTAJ TEŻ: W Tczewie pojawią się żołnierze? Miasto podpisało porozumienie z WOT

Kierunek dobry, ale potrzebne korekty

Dr Wojciech Piotrowicz, Associate Professor, Hanken School of Economics (Finlandia), ekspert w sprawach zarządzania kryzysowego, logistyki humanitarnej i współpracy cywilno-wojskowej, ocenia, że kiedy WOT powstawały 5-6 lat temu, a więc już po zajęciu przez Rosję Krymu i Donbasu, był to krok pozwalający na wzmocnienie odporności i wykorzystanie energii społeczeństwa i potencjału ludzkiego. To się sprawdziło. 

– Kierunek jest zdecydowanie dobry – uważa analityk. – Zresztą widzimy, że inne kraje również mają odpowiedniki WOT, choć nie jest kopia jeden do jednego.

Po wybuchu pełnoskalowej wojny w 2022 r. sytuacja uległa jednak pewnej zmianie. Rosyjska taktyka polegająca na masowym użyciu artylerii, także do niszczenia miast oraz masowym użyciu dronów, każe wyciągać wnioski, że wojska lekkie mogą się sprawdzić jedynie, gdy działają w szczególnych warunkach, np. w rozproszeniu czy w terenie sprzyjającym, jak las czy miasto. 

Dr Piotrowicz zwraca też uwagę, że kolejnym elementem, który może mieć wpływ na przyszłość WOT, jest demografia. Polska planuje zakup coraz większej ilości sprzętu. Może się jednak okazać, że nie będzie kim tego sprzętu, np. wozów opancerzonych, obsadzić. Jeśli zabraknie przeszkolonych rezerwistów, pojawi się presja, by te braki kadrowe w zawodowej armii uzupełnić ludźmi z wojsk terytorialnych. 

– Widzieliśmy to na Ukrainie, gdzie osoby, które zgłosiły się do obrony terytorialnej, myśląc, że będą lokalnie pilnować na przykład punktów kontrolnych dróg, po zmianie prawa wylądowały na pierwszej linii, w miejscach takich jak Bachmut. A później te oddziały zostały włączone jako wsparcie do jednostek regularnych, w tym brygad szturmowych. 

Pomysł niepolityczny

Kiedy pod rządami PiS tworzono WOT, opozycja mówiła z przekąsem, że to weekendowe wojsko, które nie poradzi sobie ze świetnie wyszkolonymi rosyjskimi „zielonymi ludzikami”. Sugerowano też, że cel powołania ich jest zupełnie inny. Miała by to jakoby być „prywatna armia Macierewicza” tworzona z przeznaczeniem do siłowego tłumienia ewentualnych protestów antyrządowych. Tymczasem Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl dużo wcześniej lobbowało wśród polityków, decydentów i generalicji za utworzeniem WOT. 

– Chodziliśmy z tym do wszystkich partii, od prawa do lewa – wspomina Grzegorz Matyasik, prezes Ruchu na Rzecz Obrony Powszechnej i Odporności Państwa ObronaNarodowa.pl. – Bez znaczenia było dla nas kto go „kupi”. W 2015 r. zrobiło to PiS. Generał Kukuła też poszedł tą drogą – żeby stworzyć tę formację w tak krótkim czasie, musiał mieć wsparcie ministra obrony narodowej oraz prezydenta, co spowodowało pewne obciążenia polityczne. Ale opozycja, gdy tylko doszła do władzy, zorientowała się, że Wojska Obrony Terytorialnej „ratują im życie” w sytuacji, gdy w systemie bezpieczeństwa dramatycznie brakuje ludzi. Teraz jest o tyle dobrze, że nikt nie kwestionuje potrzeby istnienia i działania WOT. 

Krótka kołdra

Jednocześnie Grzegorz Matyasik przyznaje, że WOT w obecnej formie to wciąż za mało. W ten system powinno też być zaangażowanych zdecydowanie więcej obywateli: obecne 40 tysięcy żołnierzy WOT to zdecydowanie za mało. 

– Jak ktoś mówi o 300-tysięcznej armii zawodowej, to moim zdaniem trzeba najpierw zacząć od stworzenia 300-tysięcznej obrony terytorialnej, która byłaby w stanie zabezpieczyć całe zaplecze funkcjonowania sił zbrojnych, a przede wszystkim najważniejsze elementy infrastruktury krytycznej, przed działaniem grup dywersyjno-rozpoznawczych przeciwnika, jak to miało miejsce w pierwszym etapie wojny w Ukrainie.
Grzegorz Matyasik

Obawia się też, że przy tak „krótkiej kołdrze” w razie konfliktu WOT zostaną wchłonięte przez obecne wojska operacyjne. Kto wtedy zabezpieczy zaplecze?

– Jak terytorialsi pójdą na front, to pewnie ich rolę przejmą ochotnicy. Trochę jak na Ukrainie, gdzie w większych miastach na samym początku, na posterunkach kontrolnych stał jeden człowiek z bronią i trzech z pałkami lub inną prowizoryczną bronią. I okazało się, że oni byli w stanie skutecznie blokować specnaz!

Specyfika Pomorza

Terytorialsi też mieli w założeniu m.in. przeciwdziałać wrogim działaniom w ramach wojny hybrydowej, np. podpaleniom. Jednak, jak wyjaśnia ppłk Hulisz, na tę chwilę WOT nie jest przeznaczony do działań związanych z działaniami przeciwdywersyjnymi. Jego żołnierze uczestniczyli bądź uczestniczą natomiast w takich operacjach, jak „Trwała Odporność”, związana z działaniami przeciwcovidowymi, czy „Feniks” - pomoc na terenach dotkniętych powodzią. Nie jest tajemnicą, że żołnierze WOT wykonują zadania również w strefie przygranicznej na Podlasiu.

Żołnierze WOT na terenach objętych powodzią (fot. DWOT)

– Natomiast głównym zadaniem dla WOT na czas wojny, gdyby on nastał, jest utrzymanie gotowości do obrony RP w stałych rejonach odpowiedzialności. W naszym wypadku tym rejonem jest województwo pomorskie – podkreśla ppłk Hulisz.

Pytany o specyfikę Pomorskiej Brygady WOT, zwraca uwagę, że nie da jej się zamknąć w jednej specjalności. 

– Po pierwsze jesteśmy na granicy obszaru morskiego i lądowego, niezbędne są więc szkolenia związane z obroną wybrzeża. Z kolei Kaszuby to teren leśno-jeziorny, który sprzyja obronie, czego nie da się powiedzieć o mocno zurbanizowanej aglomeracji trójmiejskiej. Połączenie nauki działań obronnych w tych trzech różnych środowiskach nie jest łatwym zadaniem.

Ppłk Maciej Hulisz ocenia, że na chwilę obecną brygada jest dobrze skompletowana, liczy ponad 1800 żołnierzy, co nie znaczy, że nie warto propagować szerszego zainteresowania tą służbą. 

– W dzisiejszych czasach, gdy pokój, także w Polsce, jest zagrożony, każdy powinien wiedzieć jak bronić swoje miejsce zamieszkania, swoją rodzinę, również chwytając, w razie potrzeby, za broń. Tak więc zapraszamy do kontaktu z naszymi rekruterami – zachęca.

(fot. DWOT)

Co to znaczy „terytorialna”?

Dr Wojciech Piotrowicz zwraca uwagę, że używając określenia „terytorialność”, musimy odróżnić kilka rzeczy: terytorialność powoływania, czyli skąd bierzemy ludzi, terytorialność szkolenia – czy się szkolą w miejscu, gdzie mieszkają, gdzieś niedaleko, oraz terytorialność działania. Na samym początku było założenie, że działanie będzie się odbywać w rejonie zamieszkania. 

W tym kontekście dr Piotrowicz zwraca uwagę na problem braku w Polsce Obrony Cywilnej. To powoduje, że terytorialsi są wykorzystywani do działań, które powinny być domeną właśnie OC, np. pomoc w niwelowaniu skutków powodzi czy wcześniej przy zwalczaniu epidemii COVID.

– Oczywiście to przydatne, ale powinno być robione tylko w momencie, gdy występuje zagrożenie życia. Później wojsko powinno wrócić do swoich głównych zadań, a więc – w czasie pokoju – szkolenia się. Pamiętajmy też, że w razie jednoczesnego konfliktu i katastrof naturalnych wojsko byłoby zaangażowane gdzie indziej, czyli powstałaby dziura w systemie, której nie byłoby czym wypełnić.

ZOBACZ TAKŻE: Rusza projekt „Wakacje z WOT”. Terytorialsi przeszkolą 70 ochotników

Dr Piotrowicz widziałby obronę cywilną jako ofertę dla osób z kategorią zdrowia D. 

Czy nalazłoby się odpowiednio dużo chętnych?

– To kwestia „sprzedania” tej idei. Spójrzmy, jaki był odzew społeczeństwa kiedy masowo zaczęli do nas napływać uchodźcy z Ukrainy – ile osób pomagało. I co się później z tym całym zapałem stało? Nic. Tymczasem chodzi o to, żeby energia została uporządkowana w system, tak żeby istniały organizacje, które na bieżąco ćwiczą reagowanie na takie sytuacje i – w razie czego – są gotowe wejść z marszu do działania i współpracować z innymi służbami i administracją. Tak właśnie robią to na przykład Finowie, tam jest rozbudowany system organizacji ochotniczych, które prowadzą szkolenia i same ćwiczą.

Potrzebna obrona totalna

Jak planowano w ruchu ObronaNarodowa.pl, WOT miał być jednym z wielu elementów powszechnej obrony powiązanej terytorialnie, do którego wchodziłyby różnego rodzaju instytucje czy organizacje odpowiedzialne za bezpieczeństwo: jak choćby Służba Ochrony Kolei czy w ogóle wszystkie wewnętrzne służby ochrony. Tego elementu powszechności brakuje. A wcześniej czy później musimy się z tym wyzwaniem zmierzyć, jeśli poważnie myślimy o obronie powszechnej kraju.

(fot. DWOT)

Czy to miałoby oznaczać przywrócenia powszechnej służby wojskowej?

W jakieś formie tak – przyznaje Grzegorz Matyasik. Nie musiałoby to wyglądać tak, jak kiedyś, gdy większość młodych mężczyzn była powoływana do służby wojskowej na co najmniej dwa lata. Przeszkolenie rezerw SZRP powinno być przede wszystkim nastawione na efektywność i jakość.

– Jestem zwolennikiem stworzenia systemu, jak to nazywają Skandynawowie, obrony totalnej, gdzie każdy obywatel w razie zagrożenia zna swoje miejsce i wie, co ma robić. Niekoniecznie oznacza to wypełnianie zadań bojowych, bo są przecież tacy, którzy z różnych przyczyn nie biorą broni do ręki. Oni powinni być czynni w innych strukturach państwowych bądź organizacjach pozarządowych, jak Czerwony Krzyż, czy nawet przy opiece nad psami ratowniczymi. Chodzi o to, aby każdy obywatel miał swój przydział na czas kryzysu w ramach systemu obrony powszechnej i mógł wtedy aktywnie i w sposób przydatny działać. Powinniśmy też tworzyć powszechną obronę cywilną – obecnie procedowana ustawa raczej jej w formie powszechnej nie zorganizuje.

Jakiś przeciwnik na pewno się pojawi

Ekspert z ruchu ObronaNarodowa.pl zauważa, że w Polsce dominuje podejście, że jak dojdzie do wojny, to wojsko rządzi i ono jest najważniejsze. A to nieprawda. Najważniejsi są obywatele, to dla nich działa wojsko, to oni zasilają walczące siły i należy zrobić wszystko, żeby ten zasób był odporny i aby przetrwał 

– Mam wrażenie, że nasi decydenci w mundurach bardzo słabo odrabiają lekcje z Ukrainy. Jakby wyobrażali sobie, że u nas będzie inaczej, bo my jesteśmy w NATO. Nie byłbym tego taki pewien. Zresztą przy tak gwałtownie pękającym systemie bezpieczeństwa międzynarodowego, wszystko może się wydarzyć. I ten przeciwnik to niekoniecznie musi być Rosja. Ale na pewno on się pojawi, bo do granic Europy puka destabilizacja i w taki czy inny sposób nas dotknie – kończy Grzegorz Matyasik.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama