Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Filmowcy idealnie wyczuli polski puls, te wszystkie nasze strachy i bolączki. Tym teraz żyje nasze kino

To był najlepszy festiwal w ostatnich latach. Nie było na nim, co prawda jednego, filmowego olśnienia, ale za to kilka filmów tak dobrych, że każdy z nich mógłby otrzymać Złote Lwy. Jurorzy mieli więc twardy orzech do zgryzienia, zwłaszcza, że zwycięzca mógł być tylko jeden. I był...
"Bo we mnie jest seks". Rolę Kaliny Jędrusik zagrała Maria Dębska (fot. Bartosz Mrozowski/Next Film)

Film „Wszystkie nasze strachy" w reżyserii Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta to największy wygrany tego festiwalu, chociaż przed festiwalem nie był czarnym koniem w tym wyścigu.  

46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za nami. Znowu szczęśliwie z publicznością i emocjami na żywo.  Można się więc było spierać o filmy, a nawet o nie kłócić, bo filmowcy idealnie wyczuli tym razem polski puls, te wszystkie nasze strachy i bolączki.

Ten film jest jak lustro

- To idzie młodość - można powiedzieć.

Bo zdecydowana większość festiwalowych nagród poszła w ręce młodych twórców. Ta filmowa zmiana warty jest bardzo widoczna w tym roku. I nie ma od niej odwrotu.  

To młodzi pokazują, co w polskim kinie jest ważne. Co nas uwiera. I nawet jeśli w swoich filmach sięgają po tematy z czasów PRL, to głównie po to, żebyśmy się mogli w tamtych czasach przejrzeć jak w lustrze. I zobaczyć, że to co było... znowu wraca.

Przyjrzymy się więc filmom, które najbardziej widzami wstrząsnęły.

Wszystkie nasze strachy" to film społecznie ważny. Pokazuje z nadzieją na zmianę obrazu Polski, w której krzyż i tęcza nie muszą się wykluczać.

Głównym bohaterem jest Daniel Rycharski, postać autentyczna, w filmie grany przez Dawida Ogrodnika. To artysta z Kurówka, doktor sztuk pięknych, katolik i gej, bardzo zżyty z lokalną społecznością wiejską. Mieszka z babką pośród pól, gospodarstw i świętych obrazków. Mimo to już na pierwszy rzut oka wyróżnia się na tle wiejskiej szarzyzny. Ma pofarbowane na blond włosy, błyszczący kolczyk w uchu i cały czas chodzi w vintage dresie z ostentacyjnie przyszytym, jak mówi jego babcia, LGBT-em, czyli tęczowym lampasem. Przed nikim nie ukrywa również swojej orientacji seksualnej.

Ronduda i Gutt zrobili film ważny i aktualny o społecznych podziałach i nietolerancji, o wykluczeniu, które może prowadzić do tragedii, ale także film o prawie człowieka do wyboru.

Andrzej Barański, przewodniczący tegorocznego jury Konkursu Głównego tłumaczył, dlaczego wybrali ten film.

- Mieliśmy dwa kryteria, które sobie przypominaliśmy: żeby film był piękny - choć uroda może być różna - i żeby był aktualny.

Ten film jest jak lustro. Można się w nim przejrzeć i zrobić rachunek sumienia. Bez względu na to, po której stronie podzielonej Polski się jest.

Kuba Kosma, producent tego filmu, odbierając Złote Lwy, tak to podsumował:  

- Nie wiem, czy Złote Lwy działają jak złota rybka, ale chciałbym, żeby ten film trafił na antenę Telewizji Polskiej. Dodał też: - Życzyłbym sobie i nam, żeby nikt w naszym pięknym kraju nie czuł się obco i nie czuł się zaszczuty. Wszystkie nasze strachy możemy pokonać, jeśli będziemy wobec siebie czuli i uważni.

Reżyser Łukasz Ronduda, już po gali mówił, że ten film opowiada o osobach wierzących, które bardzo poważnie traktują swoją wiarę i starają się ją łączyć ze swoją orientacją seksualną.

- To są osoby LGBT. I paradoksalnie te osoby znalazły się w tej chwili na linii jakiejś wojny kulturowej, która się u nas toczy. I są wykluczone zarówno z jednej jak i z drugiej wspólnoty. A my uważamy, że w tych osobach jest wielka szansa na pojednanie, na dialog społeczny pomiędzy różnymi grupami - tłumaczył reżyser.

PRL to ciekawa, filmowa dekoracja

Temat gnębienia środowisk LGBT podejmuje też inny, prezentowany na tym festiwalu film – „Hiacynt" Piotra Domalewskiego, który był najdłużej oklaskiwany przez festiwalową publiczność w Teatrze Muzycznym.

Akcja Hiacynta osadzona jest w czasach PRL. Ale to wciąż boleśnie aktualna opowieść o prześladowaniu pewnej grupy społecznej. Pokazująca system, który traktował ludzi jak podludzi. To także historia odkrywania własnej drogi, mówiąca o tym, że najważniejsze jest to, żeby nie oszukiwać samego siebie.

Sam Piotr Domalewski (laureat Złotych Lwów za film „Cicha noc") tłumaczył na konferencji prasowej, że nie chciał nakręcić politycznego manifestu, tylko kryminał, który się będzie dobrze oglądać. Ale okoliczności sprawiają, że „Hiacynt" dzisiaj nabiera innego wydźwięku.

Tematy z czasów PRL wybrzmiewały mocno w tegorocznych filmach festiwalowych. Dyskutowano więc o tym, dlaczego młodzi twórcy patrzą wstecz i wracają do tamtych czasów, o których się mówi „słusznie minione".

Jednym z powodów, jak mówili sami twórcy, jest próba rozliczenia świata swoich dziadków i rodziców. Drugim jest to, że PRL to bardzo ciekawa, filmowa dekoracja.

Kolejny film „Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego (nagrodzony Srebrnymi Lwami) też mimo, że dzieje się w 1983 roku, jest w pewien sposób aktualny. Pokazuje, jak władza łamie ludziom kręgosłupy, jak zamiata swoje skandale pod dywan i jak inwigiluje obywateli.

Najnowszy obraz Matuszyńskiego to wstrząsająca historia zakatowania na śmierć przez funkcjonariuszy milicji Grzegorza Przemyka i potem tuszowanie tej sprawy. Sprawiedliwości do dziś nie stało się w tym przypadku zadość.

Film jest już polskim kandydatem do Oscarów. A jego atuty to nie tylko mocna historia, która chwyta widza już na początku filmu za gardło i trzyma aż do końca, ale także wspaniała gra aktorów. Świetny w roli Jurka Popiela jest Tomasz Ziętek, okrzyknięty gwiazdą tego festiwalu. Ale równie doskonała jest tu rola Jacka Braciaka, który gra ojca Jurka.

Zupa nic" Kingi Dębskiej to kolejny film, pokazujący czasy PRL, kiedy marzyło się o małym Fiacie i lepszym życiu. To sentymentalny powrót do czasów dzieciństwa, opowiedziany w komediowy sposób. Optymistyczną wymowę tej opowieści, osadzonej w ponurych latach, autorka tłumaczyła tak: - Myślę, że rzeczywistość za oknem jest dostatecznie depresyjna. Nigdy wcześniej nie zrobiłam tak jasnego i pogodnego filmu. Może już wystarczająco się zestarzałam i mam taki dystans, że odmawiam uczestniczenia w pędzie.  

Skoro jesteśmy jeszcze w czasach w PRL, to warto wspomnieć film „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje".

Reżyserem filmu jest Mateusz Rakowicz, urodzony w Gdańsku. „Najmro" jest świetnym kinem gatunkowym. To historia osnuta na życiu prawdziwego króla złodziei w PRL, „mistrza ucieczek", który w brawurowy sposób uciekał z konwojów i zakładów karnych prawie 30 razy. PRL wygląda tu jak wyjęty z Cepeliady. Ale twórcy pokazują jego sztuczność. Ten film jest też w pewien sposób terapeutyczny. To nie tylko czysta rozrywka, bo on także rozlicza nas z traumą, jaką był PRL.

Na koniec tej PRL-owskiej filmowej epopei jest jeszcze opowieść o polskiej Marilyn Monroe, skandalistce sprzed pół wieku - Kalinie Jędrusik. „Bo we mnie jest seks" może jest zbyt przesłodzony, ale za to świetnie zagrany. Maria Dębska jako Kalina jest świetna. Docenili to jurorzy przyznając jej statuetkę dla najlepszej aktorki tego festiwalu.

Maria Dębska mówiła, że Kalina to ponadczasowa postać. Gdyby żyła dziś, to mogłaby się spotkać z podobnymi problemami, jakie napotykała na swojej drodze. Chodzi o tę jej oryginalność i potrzebę wolności.  

Niemoc wyrażania emocji

Ale zostawmy już PRL. Niekwestionowanym zwycięzcą festiwalowym był też film bardzo współczesny „Inni ludzie" w reżyserii Aleksandry Terpińskiej. W tym przypadku była nie tylko nagroda dla reżyserki za debiut, ale także za pierwszoplanową rolę męską. Odebrał ją Jacek Beler, który do tej pory grywał niewielkie role w polskim kinie. Ta była pierwsza, główna rola, którą zagrał fenomenalnie.

Dorota Masłowska autorka książki, na podstawie której powstał ten rapowy musical - chociaż twórcy nie lubią tego zaszufladkowania - mówiła, że widziała film reżyserki „Najpiękniejsze fajerwerk ever", który zrobił na niej ogromne wrażenie. - Kiedy skończyłam pisać książkę „Inni ludzie", pomyślałam, że napiszę do niej, czy nie chciałaby jej przeczytać. W międzyczasie pojawiła się konieczność zrobienia book trailera i podczas prac nad nim otworzyła się skrzynka z pomysłami, która już nie chciała się później zamknąć - wspominała Masłowska.

Inni ludzie" to bardzo mocne kino, w którym się czuje tę atmosferę polsko-polskiej nienawiści. film opowiada o społeczeństwie takim, jakie ono jest. Z jednej strony mamy świat blokowisk, biedy i aspiracji do lepszego życia, a z drugiej świat nowobogackich, którzy żyją luksusowo, ale też są nieszczęśliwi i nie potrafią kochać.

Te dwa światy łączy niemoc wyrażania emocji. Dlatego mówi się w nich językiem frustracji i agresji.

Ważnymi i ciekawymi filmami były jeszcze startujące w konkursie takie obrazy jak „Moje wspaniałe życie", „Sonata", „Powrót do Legolandu" z doskonałą rolą Macieja Stuhra (mówiło się, że to najlepsza rola w jego dotychczasowej karierze), czy wreszcie „Lokatorka".

Ten festiwal pokazał więc, że polskie kino nie tylko nie dało się pandemii i mówi ważnym głosem.  

Ważny głos miała też na zakończenie festiwalu Agnieszka Holland, która tym razem odbierała Platynowe Lwy za całokształt.

Człowiek z platyny, jak ją nazwano, nie ograniczyła się na scenie tylko do podziękowań. Tak jak w swoich filmach, tak też na scenie zwróciła uwagę na to co ważne, poruszyła m.in. temat uchodźców koczujących na polsko-białoruskiej granicy. Mówiła o politykach, którzy grają strachem, manipulują opinią publiczną, by utrzymać władzę, o politykach, którzy są oportunistyczni, o skorumpowanych mediach i o obojętności społecznej.

- Mówię o tym nie dlatego, że chciałam przywołać historię, która się skończyła, oddać sprawiedliwość ofiarom tamtych czasów i oświetlić ich los. Ale dlatego, że miałam świadomość, że ten czas się nie skończył. On tylko zasnął. I może powrócić w każdej chwili, jeżeli nie będziemy dostatecznie uważni. Od jakiegoś czasu mam poczucie, że to się dzieje teraz. Że szczepionka Holocaustu i gułagów przestała działać i że te czasy nienawiści bardzo łatwo mogą wrócić. A może nawet już wracają - puentowała ze sceny.

Jeśli tak, to polskie kino będzie miało co kręcić...



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama