Szeroko relacjonowane zabójstwo portierki na Uniwersytecie Warszawskim wstrząsnęło całym krajem, wywołując mnóstwo emocji. Czy obrona sprawcy jest zadaniem łatwym dla adwokata?
Zależy co rozumiem pod pojęciem łatwe. Z jednej strony dowodowo jest to sprawa nieskomplikowana, ale ze względów społecznych i konkretnie ludzkich ta komplikacja jest ogromna. I to nie dlatego, że mam jakieś złe odczucia do konkretnej osoby. W odniesieniu do Mieszka mówimy o człowieku w mojej ocenie bardzo chorym, więc nie można się do jego czynów odnosić w sensie oceny zło – dobro. Jednocześnie sprawa jest niezrozumiale wielką tragedią dla rodzin ofiar. Trzeba też przyznać, że jako obrońcy mamy do czynienia z gigantycznym hejtem ze strony osób, które rzekomo wiedzą lepiej, którzy są moralniejsi od nas i w ogóle lepsi, którzy czują się na siłach, żeby nas pouczać i nam grozić, nas wyzywać. Nie mówię tylko o niepodpisanych anonimowych użytkownikach internetu, ale też o rzekomo poważnych ludziach, którzy nas obrażają.
Czy są to groźby na tyle niepokojące, że wymagają zgłoszenia do prokuratury?
Wobec mnie nie było bezpośrednich gróźb śmierci, lecz na różnego rodzaju forach administratorzy zostawiają obrzydliwe wypowiedzi. Wiadomo, że na platformie X nie ma administratorów i jest to kompletny ściek, ale jeżeli w porządnych publikatorach mamy do czynienia ze ściekiem obrzydliwych komentarzy pod naszym adresem, to nie może to pozostać zupełnie bez śladu w głowie, w psychice.
Po pierwszym przesłuchaniu Mieszka R. pojawiła się rozbieżność w oświadczeniach prokuratury i obrony dotycząca przyznania się studenta do winy. Skąd ta rozbieżność i dlaczego to było takie ważne?
Rzecznik prokuratury podał w mojej ocenie nieprawdę. Co zostało później ujawnione, student nie przyznał się do winy. Z drugiej strony jakiekolwiek wypowiedzi w zakresie ustalenia stanu faktycznego ze strony Mieszka R. nie mają żadnego znaczenia dowodowego z perspektywy tego, co się stało. Mówimy o osobie według wszelkich symptomów skrajnie chorej, w skrajnym stanie, więc nie mamy pojęcia dlaczego prokurator podał to, co podał. W zasadzie materiał dowodowy został podany na tacy, kwestia przyznania się nie ma żadnego znaczenia, dlatego jest to niezrozumiałe i zaskakujące zachowanie ze strony prokuratury.
Może jest to kwestia innego rozumienia przyznania się do winy?
Nie mogę też ujawniać szczegółów tego, co było w protokole. Jednak jak się dokładnie przeczyta protokół, to żadnego jednoznacznego przyznania tutaj nie widać. Tylko powtarzam – to nie ma najmniejszego znaczenia dla sprawy.
To prokurator zawnioskował o skierowanie Mieszka R. na badania psychiatryczne?
O tym decyduje niezależny sąd i co do zasady, wiąże się to z wcześniejszą opinią biegłych. Jeżeli w tym przypadku sąd podjął decyzję bez wstępnej opinii biegłych, czyli kierując się wyłącznie swoim doświadczeniem zawodowym, czy życiowym, to musiała być naprawdę wyjątkowa sytuacja. Doświadczenie uczy, że z reguły osoby z problemami psychotycznymi na początku są umieszczane w zwykłym areszcie, ewentualnie mają powierzchowną i wstępną pomoc psychiatryczną w szpitalu, a potem dopiero trafiają potencjalnie na różnego rodzaju oddziały psychiatryczne. W sprawie Mieszka R. sąd, rozmawiając z nim, słuchając go, widząc jego zachowanie podjął od razu decyzję, by umieścić go w areszcie, który ma oddział szpitalny i dodatkowo jeszcze oddział psychiatryczny.
Jak w takich sytuacjach podchodzi się do kwestii winy i kary?
Jeżeli sąd w oparciu o opinię biegłych uzna, że mamy do czynienia z osobą niepoczytalną, to nie można mówić o winie, gdyż rozumieniu karnoprawnym i w zasadzie cywilnoprawnym niepoczytalność ją wyklucza. W związku z tym nie jest możliwe zastosowanie kary wobec takiej osoby, bo jeśli ktoś jest niewinny w rozumieniu kodeksu karnego, nie może ponieść kary. Co nie oznacza, że prawo tutaj nie działa. Jedyną konsekwencją karnoprawną jest ewentualne stosowanie środków zabezpieczających, które w praktyce mogą być równie dotkliwe jak kara. Czyli mówimy o sytuacji, w której stosuje się umieszczenie takiej osoby w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym o różnych stopniach zabezpieczenia. Co sześć miesięcy sprawca jest oceniany przez biegłych i sąd w oparciu o opinię biegłego podejmuje decyzję, czy dalej ma być leczony w szpitalu, czy może opuścić i leczyć się ambulatoryjne, np. z elektroniczną kontrolą miejsca pobytu. Pobyt w zakładzie psychiatrycznym ma charakter bezterminowy. Pacjent nie wie jak długo będzie tam w tym szpitalu, choć zaletą jest, że leczenie nie musi trwać tak długo, jak w przypadku surowej kary, np. dożywotniego pozbawienia wolności. To może być np. kilka, kilkanaście lat leczenia, albo np. trzy lata.
Tak było w przypadku innego pańskiego klienta, Michała L., który w 2014 r. wjechał w tłum na sopockim Monciaku i potrącił 23 osoby. Także uznano go za niepoczytalnego.
Sąd umorzył postępowanie i zastosował środek zabezpieczający w postaci umieszczenia w zakładzie psychiatrycznym. Wobec Michała L. była wprowadzona bardzo kompleksowa wielopłaszczyznowa terapia i wprowadzono nowatorskie metody oceny ryzyka. To skomplikowana metoda, gdzie bierze się pod uwagę kilkanaście różnego rodzaju zmiennych i ocenia się czy ich występowanie zwiększa ryzyko przemocy, czy nie. W oparciu o taką ocenę biegli ponad dwóch latach stwierdzili, że Michał L. może mieć wprowadzoną terapię na wolności. W oparciu o opinie biegłych Michał od kilku lat leczy się na wolności i od tego czasu nie popełnił żadnego czynu zabronionego, nie skrzywdził nikogo, nie był agresywny, jest przykładnym obywatelem.
Osoba, która odebrała komuś życie i zdrowie wraca do społeczeństwa. Nie jest to działanie wbrew poczuciu ludowej sprawiedliwości?
Powierzchownie patrząc, tak to działa. Jeżeli jednak spojrzymy na sprawę naprawdę rzetelnie, to mamy do czynienia z osobą chorą, która nie wie, co się dzieje. Michał L. uważał, że gra w filmie, więc po prostu zupełnie jego świadomość miała się nijak do tego, co zrobił. I nie możemy mówić o sprawiedliwości w odpowiedniku karnoprawnym. Michał L. nie miał pojęcia o tym, co naprawdę robi. Nikt nie kwestionuje, że mamy do czynienia z krzywdą ludzi, ale mówimy o nieszczęśliwym wypadku, a nie o świadomym działaniu kogokolwiek. Zresztą on jest nadal chory i ten dobrze działający proces leczenia powoduje to, że może funkcjonować.
Czy podobnie może się skończyć w przypadku Mieszka R.?
Taką mamy nadzieję, że uzyska on dobrą pomoc lekarską. Nasze doświadczenia zawodowe przy ocenie tego typu objawów wskazuje, że w tego typu sytuacjach orzeczenie przez biegłych o niepoczytalności jest zdecydowanie bardzo realne. Należy jednak pamiętać, że to biegli podejmą decyzję, a w oparciu o ich opinię będzie decydował prokurator i sąd. To nie jest żaden automat. Jeżeli biegli po badaniu Mieszka uznają, że mamy do czynienia z taką koniecznością to mogą wnosić o internację, o uzupełniające badania w szpitalu i obserwacje do sześciu tygodni. I wtedy po obserwacji wydadzą opinię.
Napisz komentarz
Komentarze