Co wygrana Karola Nawrockiego oznacza dla Polski?
To m.in., że premier Donald Tusk nie ma innego wyjścia, jak samemu zawnioskować o konstruktywne wotum nieufności.
Pana zdaniem, te wybory to czerwona kartka dla jego rządu?
Tak, ale to nie jest oryginalna myśl. Już Jacek Żakowski po pierwszej turze prezydenckich wyborów, komentując wyniki 40 do 60 proc. dla prawej strony, powiedział, że Polakom, szczególnie tym „normalsom”, skończyła się cierpliwość dla Donalda Tuska. Że od wyborów nie tylko nie realizował szeregu obietnic wyborczych, ale też zdemotywował ten niezbyt zmotywowany elektorat.
To pęknięcie Polski pół na pół – co teraz znaczy?
To klasyka gatunku. Tak było w 1995 roku, kiedy Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie o włos z Lechem Wałęsą, czy w 2005 roku, kiedy Prawo i Sprawiedliwość wygrało niewielka przewagą głosów z Platformą Obywatelską. Ten podział Polski pół na pół raczej mnie nie zaskakuje. Ale zaskakują mnie zmiany w poszczególnych powiatach, w których jeszcze półtora roku temu, 15 października, rozgromiono Prawo i Sprawiedliwość. A teraz Karol Nawrocki wygrał w nich z Rafałem Trzaskowskim. Widzimy więc, że to nie twardy elektorat, ale ten wahający się, bez określonych poglądów, decyduje – kto zostanie prezydentem Rzeczpospolitej.

To elektorat też bardzo niecierpliwy, jak się okazuje. Bo wystarczyło tylko półtora roku, żeby zmienił poglądy.
Wyborcy mają do tego prawo. Elektorat centrowy nie fascynuje się raczej rozliczaniem Prawa i Sprawiedliwości, ale na sercu leżą mu kolejki do lekarza i jakość usług publicznych. A co dostali na kilka tygodni przed wyborami? Jałową dyskusję o obniżeniu składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Składki, która nie jest dla nich.
Jak ta prezydentura Karola Nawrockiego może wyglądać?
Pewnie będzie prezydenturą jeszcze bardziej radykalną prawicowo, w takim trumpistowskim stylu. Zakładam, że Karol Nawrocki będzie starał się toczyć z Donaldem Tuskiem, jeśli ten nie ustąpi, wojnę na śmierć i życie. Będzie starał się wchodzić w kompetencje premiera oraz ministra spraw zagranicznych w relacjach z Unią Europejską. Mieliśmy z tym już do czynienia w czasie kohabitacji, między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim. Potrafię sobie wyobrazić kolejną, żenującą bitwę o krzesło na unijnych salonach. Potrafię sobie też wyobrazić wetowanie przez Karola Nawrockiego nawet technokratycznych ustaw. Zakładam, że czeka nas dwa i pół roku potężnych wyzwań i politycznych turbulencji. Ale to nie znaczy, że rząd koalicyjny jest bez szans.
Co mogą zrobić w takiej sytuacji rząd i Donald Tusk?
Zacząć od potężnej rekonstrukcji rządu, nawet ze zmianą premiera i w kierownictwie Sejmu. W umowie koalicyjnej jest szereg rzeczy, które nie wymagają zmian ustawowych. Część można przeprowadzić za pomocą rozporządzeń. Ważne jest odpartyjnienie spółek Skarbu Państwa… Tzw. „normalsów” to odejście od takiego partyjnego traktowania państwa jako łupu, od takiego koryciarstwa też bardzo denerwowało. To są pierwsze, potrzebne gesty, podobnie jak zmiana podejścia do polityki mieszkaniowej, czyli realizowanie tego, dzięki czemu koalicja 15 października wygrała wybory. Jeżeli chodzi o prawa kobiet, to niech Karol Nawrocki wetuje te ustawy, ale one muszą wyjść z Sejmu. A do tej pory nie wychodziły.
Czy Karol Nawrocki będzie – jak mówią – nadal pacynką w rękach Jarosława Kaczyńskiego, czy może zerwać się z tego sznurka?
Z jednej strony Karol Nawrocki jest dłużnikiem Jarosława Kaczyńskiego, ale z drugiej... każdy, kto wchodzi do pałacu prezydenckiego, ma świadomość swojej władzy i tego, że jest pierwszym obywatelem Rzeczpospolitej. Wejście Karola Nawrockiego do polskiej polityki być może otworzy nową frakcję na prawicy. Jestem bardzo ciekawy, kogo sobie nowy prezydent dobierze do kancelarii prezydenta, oraz jaką będzie prowadził politykę. I czy nie będzie tak, że, uniesiony zwycięstwem w wyborach, będzie się starał odgrywać ważniejszą rolę w tym ekosystemie Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji.
Rząd Donalda Tuska dotrwa do 2027 roku?
Uważam, że bez zmiany premiera będzie bardzo ciężko. To czerwona kartka dla samego Donalda Tuska. To jego osobista porażka. W historii III RP widzieliśmy już konstruktywne wotum zaufania, które prowadziło do „podmianki’ premiera. Tak było za rządów SLD-PSL, czy za rządów Prawa i Sprawiedliwości, kiedy Kazimierz Marcinkiewicz zastąpił Jarosława Kaczyńskiego. Zakładam, że podobnie było w przypadku zamiany Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego. Myślę, że teraz też taka zamiana musi nastąpić. Bez tego impetu, zmiany taktyki koalicja kolejnych wyborów nie wygra.
Ale wyobraża pan sobie w koalicyjnym rządzie inną twarz premiera niż twarz Donalda Tuska?
Osobą, która zwłaszcza w ostatnich dniach drugiej tury wyborów odegrała bardzo ważną rolę, był Radosław Sikorski. Wyobrażam sobie Sikorskiego jako ministra spraw zagranicznych i premiera, Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk jako wicepremierkę, Magdalenę Biejat jako ministrę od mieszkalnictwa czy Szymona Hołownię jako ważnego ministra w nowym rządzie…
Tak, potrafię sobie wyobrazić taką zmianę rządu. Ci politycy, którzy też mają dobre wyniki zaufania społecznego i którym się chce gryźć trawę, powinni odgrywać w tym rządzie większą rolę. Nikt nie powiedział, że Donald Tusk nie może być, np., marszałkiem Sejmu. Może nim być. Ale premierem na dłuższą metę już być nie powinien, jeżeli chce zawalczyć o to, żeby koalicja 15 października miała jakiekolwiek szanse za dwa i pół roku w wyborach.
























Napisz komentarz
Komentarze