Dream Theater zagrali w Operze Leśnej w Sopocie. Trasa z okazji 40-lecia
Nie przypominam sobie, aby w Operze Leśnej kiedykolwiek wybrzmiał metal. To miejsce kojarzy się z wielkimi nazwami, oczywiście – grali tam Lionel Richie, Paul Anka, Animals, Elton John czy Whitney Houston. Teraz do tego zestawu dołączył Dream Theater, zespół, który po dziś wyznacza trendy w progresywnym metalu.
Amerykański kwartet jest w trasie z okazji swojego czterdziestolecia i gra w składzie, w którym ostatni raz występował w 2009 roku. Czy widać brak zgrania? Absolutnie nie – wszystko w punkt, a jednocześnie niesamowicie żywiołowo i energicznie. Czasem kiedy występuje zespół, który jest niezwykle precyzyjny, po prostu wieje nudą. Ale nie w tym przypadku – to był majstersztyk.

Zespół rozkręcał się z każdym kolejnym utworem, a publiczność razem z nim. Miejsca siedzące absolutnie nie zaburzyły tego święta metalu. Raz – duża część widzów była w dojrzałym lub bardzo dojrzałym wieku, dwa – jeśli ktoś chciał wstać i robić headbanging, mógł to zrobić bez najmniejszych problemów.
Zespół wystąpił na scenie, na której znalazły się jedynie kilka ledowych ekranów i imponujące oświetlenie wraz z laserami. Nie zabrano operze jej największego atutu, czyli lasu w tle. To wszystko stworzyło spójną całość, którą dopełniła majestatyczna, potężna i momentami brutalna muzyka.
Mike Portnoy. Mistrz ceremonii
Mistrzem ceremonii był Mike Portnoy. Niby schowany za swoim gigantycznym zestawem perkusyjnym, ale to on nadawał tempo występowi i jednocześnie władał całą publicznością. To jeden z najlepszych perkusistów na świecie i w poniedziałkowy wieczór, 23 czerwca, otrzymaliśmy odpowiedź, dlaczego. Jakby w ogóle się nie męczył, grając te wymagające, często dziwne czasowo rytmy. To jeden z tych muzyków, których należy chociaż raz zobaczyć na żywo.
Ale byłbym niesprawiedliwy, nie doceniając reszty zespołu. Petrucci, LaBrie, Myung i Rudess również stanęli na wysokości zadania, pokazując swój kunszt. Mogliśmy to poczuć na własnej skórze – również dzięki dobrze przygotowanemu nagłośnieniu. Gitara Petrucciego pięknie świdrowała w głowie, bas Myunga przyjemnie rezonował w trzewiach, a klawisze Rudessa niejednokrotnie przyprawiały o zawroty. Wokal LaBrie jedynie był trochę za mocno schowany za ścianą dźwięku, a przecież wokalista Dream Theater – mimo że już nie w swojej najwyższej formie – wciąż potrafi dobrze śpiewać.
Wyjątkowy zespół w wyjątkowy miejscu
W Operze Leśnej usłyszeliśmy – o ile dobrze policzyłem – czternaście utworów. Można powiedzieć, że mało, ale biorąc pod uwagę, że Amerykanie tworzą kompozycje nawet kilkunastominutowe, to też nie może dziwić. Jubileusz czterdziestolecia zobowiązuje, dlatego też dostaliśmy bardzo przekrojową setlistę, złożoną z wielkich przebojów i nowych kompozycji z wydanej w tym roku płyty „Parasomnia”.
Tytuł znamienny, ponieważ po takiej dawce dźwięków i emocji wielu fanów może mieć faktycznie zaburzenia snu. Niemniej, wracając do muzyki – zespół zagrał m.in.:
- „Night Terror”,
- „Midnight Messiah”,
- „Panic Attack”,
- „A Rite of Passage”,
- „Hollow Years”,
- „As I Am”
- czy „Pull Me Under”.
Nikt zatem nie mógł narzekać.
To był wyjątkowy wieczór z wyjątkowym zespołem w wyjątkowym miejscu. Wypełniona niemal po brzegi sopocka Opera Leśna była świadkiem jednego z najbardziej porywających koncertów w jej historii. Oby więcej takich.
Napisz komentarz
Komentarze