Poznałem Leszka w 1969 roku w Toruniu podczas egzaminów wstępnych na filologię polską na UMK. Wysoki, szczupły chłopak z zadartym nosem zwrócił moją uwagę, więc go zagadnąłem. Okazało się, że przyjechał z Gdańska, tak jak i ja. Zdawaliśmy na tutejszy uniwersytet, a warto nadmienić, że w Gdańsku uniwersytet jeszcze nie został powołany. Rozmowa była interesująca, zatem zapadł mi w pamięci. Ja zdałem, a on nie. Zostałem w Toruniu, a on wrócił do Gdańska.
CZYTAJ TEŻ: Nie żyje Leszek Kopeć, człowiek-legenda FPFF w Gdyni
Po dwóch latach przeniosłem się na powstały Uniwersytet Gdański i na korytarzu uczelnianym natknąłem się na znanego mi dryblasa z egzaminu toruńskiego. Opowiedział o rocznej przygodzie na Politechnice Gdańskiej i o ponownym starcie na nowopowstałej uczelni. Byliśmy w jednej grupie, a potem na seminarium u profesor Marii Janion. On pisał o Conradzie, a ja o Gombrowiczu.
Zanim złożyliśmy nasze prace, on w terminie, a ja nie, zapoczątkowaliśmy różne formy działalności związane z aktywnością młodoliteracką i kulturalną. Stworzyliśmy pisemko „Litteraria”, gdzie mogli publikować swoją twórczość młodzi poeci, prozaicy i krytycy literaccy. Początkowo w stopce redakcyjnej widniał Leszek Kopeć, Maciej Kraiński oraz Andrzej Grzyb – późniejszy starosta starogardzki i senator III RP. Reaktywowaliśmy Konkurs jednego wiersza o nagrodę Kandelabra – kandelabr wykonywał gratis artysta metaloplastyk o nazwisku Skóra. W ciągu dwóch lat powstało Koło Młodych przy Gdańskim oddziale ZLP. Koło liczyło kilkadziesiąt osób i było jednym z najliczniejszych w kraju. Prezesem Koła był Maciej Kraiński, a członkiem zarządu Leszek Kopeć.
Były to czasy gierkowskie cechujące się pewnym liberalizmem. Przygody z cenzurą spoczywały na mnie – wszystkie formy działalności czy to literackiej czy kulturalnej należało uzgadniać z rektorem i cenzurą na Targu Drzewnym. Toczyłem boje o każde słowo i muszę przyznać, że odnosiłem sukcesy. Wraz z Leszkiem, Andrzejem Grzybem i kilkoma koleżankami i kolegami prowadziliśmy prace redakcyjne, a „Litteraria”, początkowo chude, pęczniały. Warto wymienić kilka nazwisk ówczesnych studentów publikujących w naszym pisemku: Stefan Chwin, Kazimierz Nowosielski, Zbyszek Majchrowski, Stanisław Rosiek, Aleksander Jurewicz, Bożena Ptak, Władysław Zawistowski, a później Paweł Huelle. Nasi mentorzy w owym czasie to Małgorzata Czermińska i Zbyszek Żakiewicz. Oprawą graficzną zajął się między innymi Jurek Janiszewski, wtedy jeszcze student WSP, później, podczas strajku w 1980 roku, twórca znaku Solidarności.
W 1975 roku wyjechaliśmy z Leszkiem do Londynu, by popracować i nauczyć się języka. Towarzyszyły nam Ania i Krysia – późniejsze żony. Jechaliśmy fiatem kupionym przez Leszka od syna Lody Halamy. Gwoli wyjaśnienia należy dodać, że Leszek, jako syn marynarza, który zainwestował w plastikową produkcję galanterii pamiątkarskiej, był spośród nas najzamożniejszy.
Teczki z materiałami do „Litterariów” przekazaliśmy w godne ręce Staśka Rośka, który uczynił z nich pismo pełną gębą. Nie dziw zatem, że stworzone przez niego, w późniejszym czasie, wydawnictwo słowo/obraz terytoria odniosło sukces. Można zatem, z pewną przesadą, stwierdzić: kierunek edytorstwo na UG powstało dzięki przekazaniu przez twórców pisma „Litterariów” we właściwe ręce…
Z Londynu Leszek wrócił po kilku miesiącach, by złożyć pracę magisterską i ożenić się z Anią. Ja zostałem i pracując w gastronomii uczyłem się jednocześnie angielskiego. Po bez mała dwóch latach wróciłem i ja, by dokończyć studia. Leszek pracował już w szkole i opowiadał mi śmieszno-straszne historyjki o nauczycielach popijających podczas rad pedagogicznych.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Wędrówki z Günterem Grassem. „Bywał w naszym domu, poznałem go, będąc dzieckiem”
Po powrocie zainicjowaliśmy w ramach Koła Młodych przy gdańskim ZLP serię ”Młodych Poetów” wydawanych przez Wydawnictwo Morskie z nieocenioną redaktorką Joanną Konopacką. W tym czasie wydaliśmy za nasze pierwsze książki: on – mini powieść pt. „Kredowe koło”, ja – tomik poetycki pt. „Jelita”.
Po strajku sierpniowym, podczas stanu wojennego, Leszek utrzymywał się z produkcji parasolek plastikowych, które to wspólnie sprzedawaliśmy na straganie podczas Targów Dominikańskich. Za zarobione pieniądze Leszek wyszykował małego fiata, którym jeździliśmy na rajdy. On – jako kierowca, a ja– jako pilot-samobójca. Pamiętam, że kiedyś podczas objazdu trasy przed wyścigiem w Kamienicy Królewskiej weszliśmy zbyt szybko w ostry zakręt i przekoziołkowaliśmy lądując w kartoflisku. Samochodzik przekoziołkował i stanął na „cztery łapy”, my zaś, po chwili grozy ruszyliśmy, by dokończyć trening.
Po przemianach 1989/90 otworzyło się szerokie pole do działalności prywatnej. Niestety Leszek podżyrował niewłaściwej osobie i wpadł, mówiąc oględnie, w kłopoty finansowe. Podjęliśmy decyzję, by wyjechać na winobranie i odkuć się finansowo. Wsiedliśmy do jego VW Jetta i przez Heidelberg, gdzie mieszkała szwagierka Staszka Rośka wraz z mężem, szurnęliśmy do Akwitanii. W okolicach miejscowości Bazas cięliśmy białe i czerwone winogrona, by winiarz mógł je przefermentować na sławne Bordeaux zaczarowane w butelce.
Za zarobione pieniądze mój przyjaciel Leszek zakupił gustowny płaszcz burberry i udał się do Paryża, gdzie umówił się z wydawczynią znanej francuskiej pisarki, nie pomnę już jakiej, by zdobyć prawa do wydawania tekstów tej drugiej na terenie Polski. Jak mi później relacjonował:
„Starą jettę ustawiłem trzy ulice od siedziby redakcji, ubrałem moje burberry, na szyi zawiązałem jedwabny fular, pchnąłem ciężkie kute drzwi i poprosiłem o spotkanie z wydawczynią.”
Ku jego zdumieniu przekonał Panią Francuzkę do siebie i otrzymał zgodę na tłumaczenie oraz wydawanie książek sławnej autorki.
Spotkaliśmy się w Amboise, gdzie mój kuzyn był dyrektorem sławnego liceum winiarskiego. Jak potem relacjonował Leszek: „Ponieważ Vincent nie znał angielskiego, spędziliśmy miły wieczór degustując wina znad Loary.” … gdyż jak wiadomo Amboise jest w Turenii , a tam Loara – by rzec Wyspiańskim – połyska swą falą.
Po powrocie do Polski Leszek założył wydawnictwo, które po pewnym czasie przekazał wspólnikowi, a sam rozpoczął pracę w Neptun Filmie, a później w Gdyni, gdzie wykorzystał swoje doświadczenia i te w biznesie, i te negocjacyjne, i te wydawniczo-literackie, by stworzyć centrum filmowe ze szkołą i rokrocznie odbywającym się festiwalem.
Przy rozlicznych zajęciach Leszek Kopeć znalazł czas, by współtworzyć Stowarzyszenie Güntera Grassa w Gdańsku. Jako prezes–założyciel skompletowałem zarząd, z którym Leszek współpracował. Korzystając z sal Kina Neptun podczas obchodów 80-lecia urodzin Güntera Grassa w 2007 roku wyświetliliśmy filmy wg scenariuszy opartych na powieściach „Blaszany bębenek” i „Kot i mysz’, oraz reportaż Bożeny Olechnowicz „Witamy w Gdańsku Panie Grass.”
Kiedy kilka miesięcy temu rozmawialiśmy, co będzie robił na emeryturze, powiedział, że będzie pisał i włączy się bardzo aktywnie w działalność Stowarzyszenia GG w Gdańsku. Bardzo na to liczyliśmy, jak wiadomo człowiek z takim doświadczeniem, i co tu ukrywać, z takimi kontaktami, jest nieocenionym skarbem dla każdej organizacji.
Jeszcze ostatni bridge – szlemik w pikach, bodaj trzy tygodnie temu.
Ranny telefon od Ani: „Dziś w nocy”.
Los tak chciał.
Spotkałem w życiu człowieka, z którym ręka w rękę stworzyliśmy dużo wartościowych rzeczy i wydarzeń. Przeżyliśmy razem ponad 55 lat, raz, chciało by się rzec, ramię w ramię, raz w pewnym oddaleniu, ale nigdy nie tracąc siebie z pola widzenia.
Spotkałem Leszka Kopcia Przyjaciela.
Spotkałem Pięknego Człowieka.
Jestem Szczęściarzem
Maciej Kraiński
Wspomnienie ukazało się pierwotnie na profilu FB Stowarzyszenia Güntera Grassa w Gdańsku
























Napisz komentarz
Komentarze