Skoczyła pani na głęboką wodę, przeskakując ze stanowiska kierownika biura festiwalowego do gabinetu pełniącej obowiązki dyrektorki festiwalu.
To nie ja skoczyłam, tylko to raczej mnie wrzucono na głęboką wodę. Chociaż z pełną świadomością podjęłam się tej pracy. Z Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jestem związana już prawie 20 lat. I czuję, że sobie poradzę.
To nie jest zwyczajny festiwal, ale jubileuszowy. W tym roku obchodzimy jego 50. edycję.
Presja jest ogromna i ja ją czuję. Ale każdy festiwal jest inny i nie da się tego największego, filmowego wydarzenia w Polsce przygotowywać rutynowo. Każdą edycję festiwalu tworzy się z innymi partnerami, z innymi twórcami i twórczyniami. Przyjeżdżają też inne gwiazdy. Szczęśliwie w tym roku się udało, że zespół mamy niemal ten sam, zaprawiony w festiwalowych bojach. I każdy wie, co ma robić.
CZYTAJ TEŻ: Nie żyje Leszek Kopeć, człowiek-legenda FPFF w Gdyni
Ale jednego będzie nam na tym festiwalu brakować – Leszka. I tego poczucia, że zawsze przy nas był. W ostatnich latach kierowałam biurem festiwalu i Leszek jako dyrektor festiwalu pozwalał mi na absolutną samodzielność i decyzyjność. Ale zawsze miałam to poczucie, że on jest. Że wszyscy mamy w nim ten spadochron, który nas ochroni przed upadkiem. I w kryzysowych sytuacjach to do niego zawsze szłam po radę. A teraz go, po prostu, nie będzie.
Wszyscy przeżyliście to niemal nagłe odejście dyrektora Leszka Kopcia. Jego śmierć była dla was bolesna. Tyle lat razem...
To prawda. Leszek zaczął już pracować nad jubileuszową edycją. Pierwsze decyzje organizacyjne, które zapadły, były jeszcze jego decyzjami. Ten festiwal należy się jemu i w sposób symboliczny Leszek będzie z nami obecny.
Mamy plan uczczenia go, nie tylko jako wieloletniego dyrektora, ale przede wszystkim jako człowieka. Leszek był naszym przyjacielem. I znaliśmy go także z prywatnej strony. Wiemy, że miał swoje pasje i że nie było to tylko polskie kino. Podczas tego jubileuszowego festiwalu chcemy go pokazać właśnie poprzez jego fascynacje i to, co sprawiało mu w życiu radość. Były to pasje naprawdę bardzo nietuzinkowe, ale w tym miejscu się zatrzymam, bo nie chcę psuć niespodzianki.
Jednak przede wszystkim będzie to jubileuszowy festiwal polskich filmowców i filmowczyń. To ich święto. I oni oraz ich filmy będą najważniejsi. Leszek też by tego chciał.
ZOBACZ TAKŻE: Pożegnanie Leszka Kopcia, dyrektora Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni

Czego dyrektor Leszek Kopeć nauczył panią?
Jestem jego wychowanką. Inaczej tego nie mogę określić. To Leszek przyjmował mnie do pracy, kiedy miałam 21 lat. To z nim odbyłam pierwszą, rekrutacyjną rozmowę. Od niego dowiedziałam się, że będę pracować także przy festiwalu filmowym, wtedy jeszcze w roli sekretarki. Od tego zaczęła się moja ścieżka kariery w biurze organizacyjnym festiwalu. A czego mnie nauczył? Spokoju i dyplomacji, zarządzania swoimi emocjami i emocjami artystów i artystek. Podczas festiwalu pracuje się pod ogromną presją, nie tylko czasu. Im dłużej festiwal trwa, tym większe jest zmęczenie i tym łatwiej o wybuch. Leszek był mistrzem w rozładowywaniu napięć i emocji. Uodpornił mnie na trudne i niezręczne sytuacje, pokazał, jak reagować na prowokacje i nieadekwatne zachowania.
Co już wiemy o 50. Festiwalu Polskich filmów Fabularnych?
Znana już jest laureatka Platynowych Lwów. W tym roku otrzyma je Ewa Braun.Wybitna scenografka, kostiumografka i dekoratorka wnętrz, profesorka sztuki i wykładowczyni. Laureatka Oscara za dekorację wnętrz do „Listy Schindlera” Stevena Spielberga (wraz z Allanem Starskim, w 1994 r.) oraz nagrody za scenografię na 12. FPFF za film „Cudowne dziecko” Waldemara Dzikiego (wraz z zespołem scenografów i dekoratorów wnętrz, w 1987 r.). To dopiero druga kobieta po Agnieszce Holland, nagrodzona Platynowymi Lwami.
Trwają prace Komitetu Organizacyjnego nad wyborem filmów, które rywalizować będą o nagrody na 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Tak jak w roku poprzednim, twórcy i twórczynie mogą wziąć udział w trzech konkursach: Głównym, Perspektywy oraz Filmów Krótkometrażowych. Trwa trzeci rok kadencji dyrektorki artystycznej – Joanny Łapińskiej. Zmian organizacyjnych nie będzie, a przynajmniej nie będzie takich, które miałyby zrewolucjonizować festiwal.
W tym roku będziemy musieli wprowadzić pewne modyfikacje, dotyczące sal projekcyjnych, największa z sal kina Helios ze względu na remont wypadnie z festiwalowego obiegu. A jak wiadomo, liczba widzów i widzek nie zmniejsza się, tylko rośnie.
Ale gwiazdy i aktorzy oczywiście będą.
Jesteśmy w trakcie selekcji filmów do konkursów i decyzja o wyborze finalistów zapadnie w połowie lipca. Jako członkini Komitetu Organizacyjnego również je oglądam i mogę powiedzieć, że w tej grupie jest kilku reżyserów i reżyserek niezwykle uznanych. Są też debiutanci i debiutantki, z czego bardzo się cieszymy. Gwiazdy też na pewno się pojawią. Zapewniam, że ulubieńców polskiej publiczności w Gdyni nie zabraknie.
To już będzie pani 19. festiwal. Pamięta pani coś szczególnego z jakiegoś festiwalu?
Niedawno z koleżankami wspominałyśmy nasze pierwsze festiwale, kiedy telefony komórkowe już co prawda były, ale nie aż tak powszechne w użyciu, żeby się nimi stale posługiwać. Mieliśmy je, ale połączenia były tak drogie, że ograniczaliśmy rozmowy przez telefony do minimum. A komunikacja w zespole podczas festiwalu jest niezwykle ważna. Przez cały festiwal komunikowaliśmy się przez krótkofalówki. I każda rozmowa zaczynała się: od „Bartek Bartek”, albo „Michał, Michał”, żeby było wiadomo, z kim się chce rozmawiać, bo wszyscy byliśmy podłączeni do jednego kanału.

To, co najmilej wspominam, to czas, kiedy festiwal znalazł już swoje miejsce w Gdyńskim Centrum Filmowym. W tym roku minie dziesięć lat od przeprowadzki. Bo wcześniej trochę się tułaliśmy. Najpierw mieliśmy biura w Orłowie, potem na krótko byliśmy w Teatrze Muzycznym, w którym instalowaliśmy prowizoryczne biuro. Pamiętam, że najgorsze były wówczas dwa ostatnie dni przed rozpoczęciem festiwalu, bo dopiero wtedy wychodziły na jaw różne problemy. I zapadaliśmy na festiwalową gorączkę, żeby to wszystko pospinać. Teatr Muzyczny jeszcze w piątek miał spektakl, a my wchodziliśmy w sobotę od rana z montowaniem projektorów i ekranu na dużej scenie. To była walka z czasem, żeby wszystko dopiąć. Zasada była jedna – wszystkie ręce na pokład. A od kiedy mamy Gdyńskie Centrum Filmowe i jesteśmy u siebie, to czujemy znaczną ulgę w organizacji festiwalu.
Czy podczas festiwali miała pani czas na oglądanie filmów konkursowych?
Przez 19 lat obejrzałam tylko jeden i to nie w całości, bo musiałam wracać do pracy. Ale pamiętam jego tytuł: „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego. Postanowiłam pójść na seans o godz. 22, z nadzieją, że o tej porze już nic nie jest w stanie oderwać mnie od oglądania i z wiarą, że wreszcie będę miała święty spokój. Ale już po 30 minutach zostałam wezwana do rozwiązania jakiegoś problemu. Nie oglądam na festiwalu filmów i nikt z naszej ekipy nie może sobie na to pozwolić. Ale oglądamy je po festiwalu w kinach, albo przed, jeśli producenci wyrażają na to zgodę.
Festiwal to gwiazdy, a gwiazdy to różne zachcianki.
To normalne i jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Ale zazwyczaj są to błahostki. Czasami ktoś potrzebuje ładowarki do telefonu, bo zapomniał ze sobą zabrać, albo maty do jogi i jeżeli jesteśmy w stanie, to spełniamy te prośby. Ale wszystko w granicach profesjonalizmu i zdrowych granic.
ZOBACZ TAKŻE: Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni ma nową p.o. dyrektorkę
Czy był jakiś wyjątkowy dla pani festiwal?
Było ich wiele, bo przechodziłam przez wiele festiwalowych ról. Zaczynałam od bycia sekretarką i w taki sposób pracowałam dwa lata…
Można powiedzieć, że to taka historia na film, od sekretarki do pełniącej obowiązki dyrektorki festiwalu.
Trochę tak, choć to bardziej opowieść o konsekwencji, żmudnej pracy, a nie filmowym szybkim awansie. Kolejnym krokiem była praca asystentki kierownika, potem byłam zastępczynią kierownika i po kolejnych dwóch latach zostałam kierowniczką biura festiwalowego. Jestem nią przez 14 lat, aż do teraz.
Przeżyłam festiwale, które odbywały się na przełomie maja i czerwca i wówczas po raz pierwszy od lat mogłam mieć normalne wakacje. Ale był też festiwal online podczas pandemii, przeprowadzony w grudniu. Nie potrafię jednak wskazać festiwalu wyjątkowego. Za to na każdym zdobywam nową wiedzę. Chociaż symbolicznie ważny był mój 18. festiwal. Świętowałam w jakiś sposób swoją festiwalową pełnoletność. Poczułam się wtedy festiwalowo dojrzała.
Na inność festiwali i ich specyfikę wpływają też dyrektorzy artystyczni. A podczas mojej pracy było ich kilkoro. I te przejścia nowych dyrektorów artystycznych są trudne. Ich kadencje trwają trzy lata i czasami to jest trochę tak, jak z polską reprezentacją: najpierw jest mecz otwarcia, potem mecz o wszystko i wreszcie mecz o honor. To są bardzo różne osoby, które za każdym razem wnoszą powiew inności i świeżości do tego wydarzenia. Teraz dyrektorką artystyczną jest Joanna Łapińska. Wcześniej byli m.in.: Tomasz Kolankiewicz, Michał Oleszczyk czy Michał Chaciński. Każde z nich miało i ma swoją wizję artystyczną.
Ten festiwal będzie nie tylko inny, ale też trudny. Bo po pierwsze, wystąpię w nowej roli, po drugie będzie to festiwal bez Leszka. A ja nie znam festiwalu bez niego.
To będzie festiwal w rękach kobiet – pani, Joanna Łapińska...
Jest też wiele zmian personalnych w obrębie naszych organizatorów i współorganizatorów. Tam też mamy więcej kobiet, niż wcześniej bywało. Poza tym Gdynia również jest kobietą, można powiedzieć.
Lubi pani kino?
Nie jestem z wykształcenia filmowczynią ani filmoznawczynią. I nie znam się na filmie tak, jak znał się Leszek. Jestem menedżerką i dobrze czuję się w zarządzaniu zespołem. Oczywiście przez 19 lat pracy przy festiwalu zdobyłam solidną wiedzę filmową i lubię polskie kino, śledzę też to, co się w nim dzieje. Ale zazwyczaj już po festiwalu. Dla przyjemności, nie zawodowo.
Napisz komentarz
Komentarze