Kwestia była nieoczywista. Powstanie, które w PRL było niezagojoną raną, a zarazem żywym, często formacyjnym doświadczeniem ważnej części pokolenia Kolumbów, w wolnej Polsce przesunęło się do kategorii zaprzeszłych wydarzeń historycznych, odległych od współczesności niemal tak samo, jak insurekcja kościuszkowska. Zarazem w tamtym czasie powszechnie wierzono, jeśli nie w przepowiednie o końcu historii, to w wolnorynkowy dogmat, że wojna się nikomu rozsądnemu nie opłaca, bo przeszkadza w robieniu interesów. Dlatego odpowiedź na cytowane na wstępie pytanie była raczej czysto teoretyczną deklaracją czy idea narodowa jest dla danej osoby na tyle bliska i silna, by ryzykować życiem.
Kolejne dekady mocno zweryfikowały optymistyczny pogląd na pokojową przyszłość ludzkości. I dziś coraz częściej pytanie, które stawiają sobie nie tylko młodzi brzmi: czy w razie rosyjskiego ataku na Polskę, zostać czy uciekać do Hiszpanii?
Takie to refleksje towarzyszyły mi podczas lektury „Mrówki na szachownicy”, nieco zapomnianych wspomnień z Powstania Warszawskiego, pióra Jana Kurdwanowskiego (1924-2018), wznowionych właśnie przez wydawnictwo Filtry. Autor w czasie wojny zrobił maturę i rozpoczął studia medyczne, jednocześnie w konspiracji, pod pseudonimem Krok, szkolił się na artylerzystę. Do powstania poszedł bez broni i bez… skarpet, co zakończyło się pierwszą raną, jeszcze przed podjęciem walki – obtarciem stóp. Walczył na Woli, Starym Mieście, gdzie 31 sierpnia jako jedna z dziewięciu osób przeżył zbombardowanie Pasażu Simonsa, podczas którego poległo 370 powstańców. Po upadku powstania trafił do obozu w Pruszkowie, skąd uciekł. Po wojnie dokończył studia medyczne. Dyplom uzyskał w 1950 na akademii w Gdańsku. W 1957 wyjechał na wycieczkę do Rzymu, skąd już nie wrócił. Ostatecznie osiadł w Nowym Jorku, gdzie porzucił pediatrię dla… psychiatrii.
CZYTAJ TEŻ: Czy rocznica Powstania Warszawskiego będzie dniem wolnym od pracy? Do Sejmu trafiła petycja
Powstańcze wspomnienia Kurdwanowski spisał prawie 40 latach, ale zrobił to tak, jakby wciąż widział je oczami tamtego dwudziestolatka. I w tym leży siła „Mrówki na szachownicy”. Strzelec, a potem kapral Krok większą część powstania przeżył z watą w uszach, po tym jak eksplozja uszkodziła mu bębenek. Słyszy więc wybiórczo. Ale można też odnieść wrażenie, że i na pozostałe władze poznawcze ma nałożone swoiste filtry. Jego umysł funkcjonuje w trybie bojowym: wykonać zadanie i nie dać się zabić. Przy czym realizacja drugiego z nich bywa czasem utrudniana przez rozkazy przełożonych, jak wtedy, gdy Kapitan kamień kazał mu stać przy torach, po których jeździł niemiecki pociąg pancerny. Miał też Krok własny pomysł na dalszą wojaczkę: przedostać się do Puszczy Kampinoskiej, a potem bić wroga do spółki z Rosjanami. Ale w Powstaniu karnie walczył do końca.
Skąd ta odwaga? Sam autor pisze, że nie był jej wtedy wcale pewien. Z drugiej strony przyznaje, jak obsesyjnie pragnął zostać odznaczony Krzyżem Walecznych.
Zastanawiać też musi swoisty brak empatii Kroka. O ofiarach pisze krótko i rzeczowo. Rannych pomaga przenosić do punktów opatrunkowych, niektórych odwiedza w szpitalu, ale się nad nimi nie rozczula. Tylko raz daje się ponieść emocjom, kiedy jakiś oficer wygonił cywili z piwnicy na parter, by w podziemiach umieścić swój sztab. Właśnie w ten parter uderzyła bomba i zabiła 20-letnią dziewczynę. Jej ojciec głośno złorzeczył temu oficerowi. Ten, nawiasem mówiąc pijany, nakazał go aresztować. Kurdwanowski, który był tego świadkiem, odbezpieczył broń i wycelował w oficera, który błyskawicznie uciekł do piwnicy.
Opisując powstańczą codzienność Starego Miasta autor kilkakrotnie przywołuje nastrój oczekiwania na odsiecz, a to ze strony Rosjan z drugiej strony Wisły, a to Amerykanów, którzy – gdyby codziennie odrzucali Niemców o 100 kilometrów na wschód, zdobyliby Berlin i zakończyli wojnę w 10 dni. Może więc czasem warto wierzyć w fake-newsy, o ile oczywiście są one optymistyczne? Ciekawe co sądził na ten temat Kurdwanowski-psychiatra?

























Napisz komentarz
Komentarze