Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Z perspektywy czasu wszystko jest inne

Rozmowa z Danielem Lisem, autorem książki „Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach".
Pierwsza flaga olimpijska w muzeum w Lozannie (Fot. Daniel Lis)

To jest Twój reporterski debiut. Jak długo pracowałeś nad swoją książką?

Łącznie trzy lata, choć pierwszy rok to było jeszcze badanie tematu. Chciałem opisać około 10 wybranych historii, a polskich olimpijczyków i paraolimpijczyków było ponad tysiąc. Szukałem uczestników igrzysk letnich i zimowych, olimpijskich i paraolimpijskich, przedstawicieli różnych dyscyplin. Założyłem, że chcę opisywać takie historie, które opowiedzą nie tylko losy danego zawodnika czy zawodniczki, ale powiedzą też coś więcej o świecie. Żeby ograniczyć sobie wybór skoncentrowałem się przede wszystkim na medalistach, ale nawet wówczas selekcja tych najbardziej interesujących mnie historii nie była łatwa.

Co było dla Ciebie inspiracją?

Pracowałem jako tzw. redaktor inicjujący w wydawnictwie, czyli m.in. wymyślałem tematy dla innych reporterów. W 2012 roku byłem w Londynie na igrzyskach paraolimpijskich jako widz. Chodziłem trochę po księgarniach, robiąc rozeznanie co tam się wydaje. Miałem poczucie, że polscy autorzy piszący o sportowcach za bardzo koncentrowali się na ich wynikach. Mnie interesowały ludzkie historie na tle ruchu olimpijskiego, historii Polski, również świata. Nikt jednak nie chciał się podjąć napisania takiej książki. Dopiero później zrozumiałem dlaczego. Wielu z reporterów uzasadniało to, mówiąc, że kiedy wchodzi się głęboko w pewną historię, to nie chce się zbyt szybko jej opuszczać. Rzeczywiście. Moja książka składa się z ośmiu rozdziałów, a każdy z nich wymagał wyspecjalizowania się w jakiejś dziedzinie. Nie tylko w sporcie, ale w określonej epoce. Żeby napisać o jeźdźcu Adamie Królikiewiczu i igrzyskach w Paryżu w 1924 roku dużo musiałem dowiedzieć się o życiu żołnierzy legionów Piłsudskiego, a do następnych rozdziałów kolejno np. o relacjach między II Rzeczpospolitą a III Rzeszą, stalinizmie czy palestyńskim terroryzmie, itd. Każda historia wiążę się z zupełnie innym kontekstem. Sam miałem wrażenie, że kontekst lat 90, znam, bo miałem wtedy 10 lat, ale to tylko pozory. Perspektywa czasu daje też możliwość lepszej analizy wydarzeń.

Masz sprecyzowanego adresata tej książki?

Mogę odpowiedzieć jako autor i jako redaktor. Chciałem napisać taką książkę, jaką sam chciałbym przeczytać. Lubię literaturę faktu. Zwłaszcza tą związaną z konkretnymi miejscami, bo lubię też podróżować. Pisanie o igrzyskach to były dla mnie także podróże w czasie i przestrzeni, bo to impreza sportowa, która ma w sobie także kontekst kulturowy. Pisałem dla czytelników biografii, książek reporterskich, historycznych, a także sportowych. Jako redaktor wiem jednak, że książek sportowych pisanych przez reporterów jest niewiele. Wyjątkiem jak dotąd są przede wszystkim książki o himalaistach.

Czy po napisaniu tej książki masz swoją historię, czy losy sportowca, które tkwią w Tobie szczególnie mocno do dziś?

Każda z tych historii bardzo mnie wciągnęła. Jeden z rozdziałów poświęciłem bokserowi Aleksemu Antkiewiczowi. Fascynowało mnie to, w jakich warunkach się wychowywał w Gdyni. To było dla mnie ważne, bo choć z Trójmiasta nie pochodzę, to mieszkam tu od pięciu lat. Gdynię też postrzegałem jako miasto „z morza i marzeń", czyli tak jak o nim się często mówi, dopiero po jakimś czasie byłem w Muzeum Miasta Gdyni i tam odkryłem dawne dzielnice biedy, „Meksyk", „Pekin", „Budapeszt". Na początku sądziłem, że to będzie taka trochę bajkowa historia o chłopaku z robotniczej rodziny, który wyrasta z biedy, leci do Londynu i tam w ringu zdobywa pierwszy powojenny medal olimpijski dla Polski. Później okazało się, że jest to historia dużo bardziej skomplikowana, czego sam Antkiewicz nie przyznawał. W tym sensie każda z tych historii była dla mnie dużym odkryciem. Także kiedy pisałem o łyżwiarce szybkiej Helenie Pilejczyk, przygotowaniach do igrzysk w Squaw Valley w 1960 roku i roli w nich Walta Disney'a. Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie historia Jakuba Szpringera. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Do dziś nie mogę zrozumieć, że jego historia nie została wcześniej opowiedziana. Kiedy wyjechał z Polski podczas antysemickiej nagonki w 1957 roku miał 36 lat. Tyle, ile sam kończę w tym roku. To było dla mnie przejmujące: ktoś może żyć w tym kraju tyle lat, być osobą dobrze znaną w polskim sporcie, po czym wyjeżdża i kilkanaście lat później ginie w Monachium w najbardziej znanym terrorystycznym zamachu związanym z igrzyskami olimpijskimi, a w Polsce nikt o tym nie wspomina ani słowem. Tak jakby całe jego polskie życie nie miało znaczenia. To historia, która chwyta za trzewia.

 

Daniel Lis. Stulecie przeszkód - Polacy na igrzyskach

Pofantazjujmy, gdybyś miał możliwość skorzystania z wehikułu czasu, to do jakiej swojej książkowej historii chciałbyś się cofnąć, by ją zmienić?

Kiedy o to zapytałeś przeszły mnie ciarki. Miałem taki pomysł na fragment, którego ostatecznie nie napisałem. Kiedy zbierałem materiały do opisywania igrzysk w Belinie z 1936 roku, pojechałem do dawnej wioski olimpijskiej. Jesienią 2020 roku trwała tam budowa osiedla mieszkaniowego. Miał mnie oprowadzić przedstawiciel firmy deweloperskiej, ale się nie zjawił. Robiło się późno, zobaczyłem lukę w ogrodzeniu, więc wszedłem sam. Odnalazłem m.in. budynek zwany domem Hindenburga, gdzie organizowano rozrywki dla sportowców. Miałem ochotę wejść do środka, bo jedno z okien było wybite, ale na to już się nie zdecydowałem. W tamtym czasie oglądałem niemiecki serial „Dark", w którym młodzi ludzie wchodzą do jaskini i wychodzą w innych czasach, próbują zmienić bieg wydarzeń. Stałem tam i pomyślałem: a co, gdybym cofnął się w czasie do 1936 roku? I chyba bałbym się uczucia, że wiem, co się stanie, ale nic nie mogę zrobić. Gdybym powiedział ówczesnym olimpijczykom, co się wydarzy kilka lat później, nie uwierzyliby mi. Wbrew temu, co po wojnie twierdzili ci, którzy ją przeżyli, podczas igrzysk w nazistowskim Berlinie większość sportowców świetnie się bawiła. Chętnie natomiast przeniósłbym się do Squaw Valley, do tej zimowej krainy czarów zrobionej przez Disney'a, kiedy przez dwa tygodnie nie było „zimnej wojny".

Czy jest coś, czego żałujesz, że nie zmieściło się w książce?

Miałem duży komfort w pracy, bo wydawca akceptował wszystkie moje pomysły. Żałuję dwóch historii. Jedna dotyczy wciąż czynnej zawodniczki, z którą nie udało mi się skontaktować, mimo wielu prób. Druga to historia związana z igrzyskami w Meksyku w 1968 roku, ale nie chciałbym o tym za dużo mówić, bo może jeszcze kiedyś uda się to zrobić.

Twoja refleksja po napisaniu tej książki?

Jest taka, że historia ruchu olimpijskiego się nie kończy. Sam tytuł „Stulecie przeszkód" bierze się stąd, że Polacy mieli startować już na igrzyskach w Antwerpii w 1920 roku, ostatecznie wystartowali cztery lata później w Paryżu. To jest już niemal sto lat, ale ta historia trwa nadal. Zaobserwowałem takie zjawisko: każdy dziennikarz w pewnym wieku zaczyna narzekać, że igrzyska nie są już takie jak kiedyś. To zjawisko uniwersalne i miało miejsce już sto lat temu. Tyle, że ruch olimpijski jest zasilany przez ludzi młodych. To oni jeżdżą na igrzyska, by spełnić swoje marzenie i to do nich w pewnym sensie ten ruch należy. Oczywiście, że decyzje cały czas podejmują ludzie starsi, działacze MKOl, ale to nie jest tak, że ci młodzi ludzie nie mają wpływu na ich decyzje. Igrzyska zmieniają się tak jak świat wokół, odbijają jego obraz. Podczas igrzysk w Sydney, gdy internet jeszcze raczkował, MKOl zakazywał prowadzenia bloga z wioski olimpijskiej, by do maksimum ograniczyć dostęp mediów do niej. Teraz niemal wszyscy sportowcy zabierają nas ze sobą do tej wioski za sprawą mediów społecznościowych. Ruch olimpijski i historia tego jak się zmieniał są fascynujące, ale myślę, że nie powinniśmy na nie patrzeć bezkrytycznie. Dlaczego zależało mi też, by nie opisywać wyłącznie anegdot sportowych, bo one zakłamują rzeczywistość. Żeby poznać życiowe wybory sportowców, trzeba ich historię lepiej poznać. Żeby zrozumieć i docenić sukces sportowca trzeba dobrze poznać przeszkody, które musiał pokonać.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama