Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Niezależne dziennikarstwo to dla autorytarnej władzy ekstremizm. Witajcie w Białorusi!

W Białorusi żartują, że ich kraj to jest taki poligon testowy dla wszystkich autokratów. Co najpierw było tam, pięć lat później powtarzane jest choćby przez Putina. A teraz i Stany Zjednoczone też się od nich uczą
Niezależne dziennikarstwo to dla autorytarnej władzy ekstremizm. Witajcie w Białorusi!
Ihar Karnei i Iryna Shchasnaya byli gośćmi białoruskiego Dnia Godności, który świętowano w Centrum Solidarności w Gdańsku 9 sierpnia

Autor: Łukasz Głowala | archiwum ECS

Ihar Karnei o wolności mediów w Białorusi wie wszystko: jak luzowano śrubę, jak ją dokręcano, a w końcu przykręcono ją na amen, a dziennikarzy pozamykano w więzieniach. Zaczynał pracę jeszcze w ZSRR w komsomolskiej [młodzieżowa organizacja komunistyczna – red.] gazetce w Orszy, którą na fali Gorbaczowowskiej głasnosti zamienili, wraz z kolegami, w rzetelny i – co ważne – poczytny dziennik gazetę niezależny. To samo powtórzyli potem w Mińsku z partyjnym organem „Zwiezda”. Aż przyszedł rok 1994 i wybory prezydenckie wygrał Aleksandr Łukaszenka. Na wstępie zadeklarował, że dziennikarze to będą jego najlepsi pomocnicy w dziele ujawniania prawdy. Szybko okazało się, że ta jawność ma swoje granice. 

Kiedy w państwowych gazetach zaczęły pojawiać się białe plamy – ślady po interwencjach cenzorskich, Ihar przeniósł się do „Swobodnych Nowosti”, pisma, które określa jako mocno opozycyjne wobec Łukaszenki. Prywatne media nie podlegały wówczas kontroli, natomiast bywały nękane pozwami sądowymi. 

Aż wreszcie Łukaszenka wyartykułował wprost, że są media uczciwe i nieuczciwe. 

Na uwagę, że to trochę jak teraz Donald Trump, Ihar reaguje z ożywieniem.

– Wie pan ile flashbacków mamy teraz, jak to obserwujemy? Żartujemy, że Białoruś to jest taki poligon testowy dla wszystkich autokratów. Co najpierw było u nas, pięć lat później powtarzane jest choćby przez Putina. A teraz widzę, że i Stany Zjednoczone też się uczą od nas. 

Żarty żartami, ale powoli ta furtka wolności dla niezależnych mediów była przymykana. W końcu Ihar przeniósł się do Radia Swoboda (białoruskiej rozgłośni Radia Wolna Europa), które nie miało wprawdzie legalnych biur w Białorusi, ale którego dziennikarze mieli tam akredytacje. 

Młodsza od Ihara o jedno pokolenie Iryna Shchasnaya nie pamięta Białorusi bez Łukaszenki u władzy. Niemniej już w szkole zorientowała się, że to co się dzieje w jej kraju nie do końca jest zgodne z regułami, jakimi rządzą się normalne demokratyczne społeczeństwa. 

W ulicznym proteście po raz pierwszy wzięła udział jako 19-latka, po sfałszowanych wyborach w 2006 roku. 

– Nie należałam do jakiejś konkretnej organizacji. Po prostu chciałam być użyteczna. Bardziej angażowałam się w działalność informacyjną, media, a zwłaszcza social media – wyjaśnia. 

Kiedy w 2011 powstał kanał Mój Kraj Białoruś i stał się tam jednym z najbardziej popularnych opozycyjnych internetowych kanałów, podjęła w nim pracę. Później jej działalność przeniosła głównie do Telegramu, gdzie było najwięcej aktywnych użytkowników. Jak sama mówi nigdy nie aspirowała do dziennikarskiego „świecznika”, starała się wykonywać szarą, ale jakżeż ważną pracę na zapleczu. 

Wybory 2025

Ihar: – Każde kolejne wybory coraz bardziej odsłaniały patologie białoruskiego systemu politycznego. Przy każdych wzrastał poziom represji. Rok 2020 okazał się apogeum. 

Głównych konkurentów Łukaszenki Wiktara Babarykę i Siarhieja Cichanouskiego aresztowano wtedy pod sfabrykowanymi zarzutami, uniemożliwiając im tym samym start. 

– Ta kampania wzbudzała duże emocje – zgadza się Iryna. – W trakcie całego lata 2020 przemoc na ulicach osiągała coraz większy poziom i widać było, że pracownicy służb nie mają żadnych zahamowań.

W obawie przed aresztowaniem Iryna „prewencyjnie” opuściła Białoruś. Noc wyborczą i wydarzenia kolejnych tygodni relacjonowała w sieci, przebywając w Kijowie. 

– To była ciężka noc. Śledziłam, jak dostarczano kolejne, ewidentnie sfałszowane „wyniki” z komisji wyborczych. Z drugiej strony przechodziły też wyniki z pojedynczych komisji, gdzie zostały one podliczone uczciwie i pokazywały, że to nie Łukaszenka wygrał. Najgorsze jednak było oglądnie scen przemocy. Musiałam często robić przerwy w pracy, żeby pójść się wypłakać. A potem wracałam do komputera i dalej opisywałam co się działo. 

Iryna Shchasnaya – działaczka społeczna, przedstawicielka stowarzyszenia więźniów politycznych Да волі (Dla wolności), redaktorka popularnych kanałów Telegram, m.in. „Mój kraj Białoruś” (fot. Dariusz Szreter | Zawsze Pomorze)

A działo się wiele. Tym razem nie tylko w Mińsku, gdzie zwykle protestowano, ale także w pozostałych miastach, miasteczkach, a nawet wsiach, ludzie wychodzili na ulice, żeby wykrzyczeć swój sprzeciw wobec Łukaszenki, który kolejny raz w tak bezczelny sposób próbował „skraść wolę narodu”.

– Gdyby Łukaszenka ogłosił, ze wygrał ze Swiatłaną Cichanouską [żoną Siarhija, której udało się zarejestrować swoją kandydaturę po aresztowaniu męża – red.] kilkoma punktami procentowymi, może skala protestów nie byłaby aż tak wielka. Ale przecież ludzie widzieli długie kolejki w których stano by złożyć podpisy poparcia dla kandydatów opozycji, a potem tłumy pod lokalami wyborczymi, gdzie raczej nie ukrywano poglądów. Kiedy więc ogłoszono, że Łukaszenka zdobył ponad 80 proc. głosów, ludzie nie wytrzymali takiego zakłamania – tłumaczy Ihar.

Represje

W 2021 roku w Białorusi zamknięto tysiące organizacji pozarządowych. Te, które – jak Radio Swoboda – korzystały z finansowego wsparcia zagranicy, zostały określone jako ekstremistyczne, co było podstawą do skazywania ich działaczy, w tym dziennikarzy, na wieloletnie kary więzienia.

Ihar pracował wtedy we, wciąż legalnym, Związku Dziennikarzy Białoruskich, dla którego monitorował działania władzy wobec niezależnych mediów. Ale w marcu 2023 roku również i ta organizacja okazała się ekstremistyczna. Ihar został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia. Już w kolonii karnej dołożono mu dodatkowe 10 miesięcy za „niepodporządkowanie się administracji więziennej”. 

W tym czasie Iryna była już mniej więcej w połowie swojej odsiadki.

Jak trafiła za kratki? Jesienią 2020, mimo ostrzeżeń przyjaciół, powróciła na Białoruś. 18 listopada została zatrzymana przez funkcjonariuszy policji przebranych za pracowników służby komunalnej, którzy wtargnęli do jej mieszkania pod pozorem sprawdzenia czy jest ciepła woda. 

Osądzono ją w grupie siedmiorga niezależnych dziennikarzy, ale zarzuty dotyczyły udziału w masowych zamieszkach. A Irynie, której w czasie protestów nie było w kraju, zarzucono „chęć udziału”. To wystarczyło by skazać ją na cztery lata kolonii karnej. 

Odsiadka

Iryna trafiła do Homla. Warunki w jakich była przetrzymywana określa jednym słowem: katownia. A już szczególnie znęcano się nad więźniarkami politycznymi. 

Przydzielano je do najcięższych prac, pozbawiano paczek od rodzin, prawa do spotkań z najbliższymi. Często trzymano je w osobnych celach, w których zimą celowo zostawiano otwarte okna. Kobiety musiały owijać się papierem toaletowym, żeby nie zamarznąć.

Więźniarki miały obowiązek pracy po siedem godzin dziennie. Irynę przydzielono do szwalni. Zdarzało się, że musiała pracować po 14 dni pod rząd, bez ani jednego dnia wolnego. A po godzinach tej pracy administracja kolonii zawsze wymyślała dodatkowe zajęcia: w zimie skuwanie lodu i odśnieżanie, latem sprzątanie i przenoszenie metalowych konstrukcji. 

Inne więźniarki były skutecznie zniechęcane do kontaktów z politycznymi. Iryna przywołuje przypadek skazanej, która miała wyjść przed terminem, czego ostatecznie jej odmówiono, właśnie za przyjacielskie stosunki z osobą z politycznym wyrokiem. 

Ihar także podkreśla, że administracja próbowała w każdy możliwy sposób uprzykrzyć życie politycznym. On niemal całe pierwsze pół roku spędził z dala od innych więźniów, w celi bez okiem o wielkości może siedmiu metrów kwadratowych. 

Wolność

Iryna odsiedziała cały zasądzony wyrok. 

– Kiedy wyszłam na wolność byłam w tak złym stanie, że nawet nie nie rozważałam opcji wyjazdu, choć mąż i syn wyemigrowali do Polski zaraz po moim aresztowaniu. Decyzję podjęli za mnie moi bliscy. Skontaktowali mnie z organizacją, która pomaga ewakuować byłych więźniów za granicę.

W przypadku Iryny wyjazd odbył się zresztą legalnie. Wcześniej udało się bowiem ustalić, że władze nie zdążyły dodać jej nazwiska do bazy osób z zakazem opuszczania kraju.

Ihar miał jeszcze prawie dwa lata do odsiadki, gdy 20 czerwca br., z samego rana, strażnik kazał mu zabrać wszystkie rzeczy i iść na punkt kontrolny. 

– Czyżby znowu karcer? – zastanawiał się.

Kontrola była długa i drobiazgowa. Potem posadzili go w pokoju bez okien, potem znowu długo go przeszukiwali, a w końcu wyprowadzili, skuli kajdankami, założyli worek na głowę i wsadzili do samochodu. 

– Dokąd jedziemy? – dopytywał się, gdy już ruszyli.

– Do lasu – odpowiedział jeden z funkcjonariuszy. A po chwili wyczekiwania na jego reakcję zarechotał: – Żartowałem. Co ty, poczucia humoru nie masz?

Ostatecznie trafił do aresztu śledczego KGB, razem z 10 innymi osobami: trzema Polakami, dwoma Łotyszami, Japończykiem i czterema Białorusinami. 

Następnego dnia kazano im założyć cywilne ubrania, po czym, znów z workami na głowach, wsadzono do autokaru. Nadal nie wiedzieli dokąd jadą. Kiedy w końcu się zatrzymali (jak się potem okazało w pobliżu litewskiej granicy) usłyszeli czyjś krzyk: – Chcecie mnie wyrzucić z kraju nawet bez dokumentów? Ktoś wydał rozkaz: – Znajdźcie paszport Cichanouskiego. 

W ten sposób dowiedzieli się, że dołączył do nich Siarhiej Cichanouski, więziony od ponad pięciu lat. 

Przesadzono ich do mniejszego autobusu, do którego dosiadły się jeszcze dwie kobiety i kolejny Japończyk. Atmosfera przypominała filmy o wymianie szpiegów w czasach zimnej wojny. W którymś momencie zatrzymali się przy grupie samochodów na dyplomatycznych tablicach, a kiedy wysiedli, usłyszeli, że od tej pory znajdują się pod opieką Stanów Zjednoczonych.

W ambasadzie w Wilnie odbyła się mała uroczystość na ich cześć, po której ambasadorowie innych krajów odebrali swoich obywateli, a Białorusini pozostali „do własnej dyspozycji”.

– Byłem wolny, a jednocześnie wkurzony, bo nikt mnie w ogóle nie pytał o zgodę. Zostałem po prostu wypchnięty ze swojego kraju, w dodatku bez żadnych dokumentów. 

Co dalej zagranicą

Iryna wciąż liczy na to, że na Białorusi coś się zmieni w Białorusi i się uda jej się tam powrócić. Póki co próbuje się odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. W Polsce jest prawie rok i zakłada, że jeszcze przez jakiś czas jej dalszy los będzie związany z naszym krajem. 

Próbuje pozostać w zawodzie. Nie ma wprawdzie jednej stałej pracy, ale dostaje sporo mniejszych zleceń, gdzie – tak jak lubi – może pracować z tekstem. Myśli też o zaaplikowaniu do programu im. Konstantego Kalinowskiego [polski państwowy program pomocowy skierowany do osób, które nie mogą studiować w Białorusi ze względu na swoje poglądy polityczne i zaangażowanie w obronę demokracji i praw człowieka – red.], by zdobyć dodatkowe wykształcenie i lepiej się odnaleźć w nowych warunkach. 

Ihar póki co ma roczną litewską wizę i zakłada, że do końca tego terminu znajdzie dla siebie nowe miejsce. Wprawdzie dalsze istnienie Radia Swoboda stoi pod znakiem zapytania, ponieważ rząd Donalda Trumpa cofnął mu rządowe finansowanie, niemniej Ihar wciąż wiąże swoją przyszłość z dziennikarstwem. Ma też propozycję, żeby napisać książkę o swoich przeżyciach na Białorusi. 

Skąd nadzieja?

Na podstawie rozmów prowadzonych ze znajomymi, którzy pozostali w Białorusi, Iryna wnioskuje, że choć obecnie nie ma tam możliwości publicznego ujawnienia swoich poglądów, dzielenia się nimi na forach internetowych, większość społeczeństwa trwa w cichym sprzeciwie wobec reżimu, i kiedyś – oczywiście w innych lepszych warunkach – ten bunt może znów się ujawnić. 

Ihar Karnei przez długi czas pracował jako dziennikarz Radia Swoboda, znany jest jako eseista, autor tekstów o dziedzictwie kulturowym i historycznym Białorusi, 21 czerwca przy wsparciu USA odzyskał wolność wraz z 13 innymi więźniami politycznymi  (fot. Dariusz Szreter | Zawsze Pomorze)

Ona sama dużo czasu spędza na rozważaniach, co należy zrobić, żeby te zmiany nastąpiły. Niestety, wciąż nie znajduje odpowiedzi. 

– Jedynie z czym mogę wiązać nadzieję na jakąś lepszą przyszłość, to cud. Ale cóż, obserwując historię widzimy, że cuda czasem się zdarzają. Może kiedyś również w Białorusi?

– Oczywiście nadzieja wciąż żyje – odpowiada Ihar skonfrontowany z tym samym pytaniem. – Warto też zauważyć, że sama Białoruś nie jest w tym swoim nieszczęściu wyodrębniona. To, co tam się teraz dzieje teraz w dużej mierze jest związane z Rosją, która zawsze była wsparciem dla Łukaszenki. Lepsza przyszłość Białorusi zależy zatem od tego, czy wspólnocie europejskiej uda się osłabić Rosję na tyle, żeby otworzyło się „okienko możliwości”.

Ihar pociesza się też myślą, że żaden reżim nie może trwać wiecznie. Ale zaraz zastrzega: – Jedyne co mnie martwi, to czas. Bardzo bym chciał, żeby te zmiany odbyły się jeszcze za mojego życia. Żebym mógł je sobaczyć na własne oczy i wrócić do kraju. 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

a co powiecie na autorytarne dziennikarstwo??! 17.08.2025 19:05
Bo to nie jest rzadkość...

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama