„Festiwal kina, magii i radości. Czasami smutku, ale jakże pięknego również...” – mówiła ze sceny Grażyna Szapołowska – tegoroczna jurorka o festiwalu filmowym w Gdyni. 50. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni dobiegła końca. A tym razem jury konkursu głównego miało naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Nie było jednego, festiwalowego olśnienia, za to kilka filmów bardzo dobrych. Na szczęście jury pod wodzą Magnusa von Horna nie „straciło” na tym orzechu zębów i wydało z siebie werdykt prawie... salomonowy.
Bank z nagrodami w tym roku rozbili „Ministranci” Wojciecha Domalewskiego. Bo poza Złotymi Lwami otrzymali też jeszcze kilka innych wyróżnień m.in. Nagrodę Publiczności. Reżyserowi na gali przy odbiorze statuetki towarzyszyła m.in. czwórka jego nastoletnich aktorów, bez których nie byłoby tego filmu. Młodzi zagrali świetnie i zasłużyli na zbiorową nagrodę dla najlepszego aktora.
Agnieszka Holland, której „Franz Kafka” otrzymał Srebrne Lwy jest absolutną rekordzistką festiwalową w Gdyni. Na swoim koncie ma już cztery, złote statuetki, a także Platynowe Lwy. Teraz jej kolekcję powiększyło srebro.
Reżyserkę bardzo cieszyły też inne nagrody dla jej teamu filmowego m.in. za rolę pierwszoplanową męską, którą otrzymał jej Franz, czyli Idan Weiss.
28-letni aktor niemiecko – izraelski dostał ją „Za subtelne wykreowanie postaci jednego z najwybitniejszych artystów XX w., który na ekranie staje się prawdziwym człowiekiem” – jak czytamy w werdykcie. I gra Kafkę po mistrzowsku. Co tam gra, on jest Kafką na ekranie. Agnieszka Holland w rozmowie z nami przyznała, że boi się tylko tego, żeby ta rola nie przylgnęła do niego na trwale i nie zahamowała jego kariery.

Nagrodę dla najlepszego aktora drugoplanowego dostał Andrzej Konopka - aktor znany do lat, dostrzeżony festiwalowo dopiero teraz. Ale musiało paść na Konopkę, ponieważ w filmach konkursowych tegorocznego festiwalu zagrał trzy naprawdę dobre „drugie plany” – ojca w produkcji „Larp. Miłość, trolle i inne questy” (i za nią dostał nagrodę), ale widzimy go też w „Domu dobrym” Wojciecha Smarzowskiego i w „Wielkiej Warszawskiej”.
Worek z nagrodami rozpruła również Emi Buchwald - debiutantka, która swoim pierwszym filmem narobiła sporo hałasu na festiwalu. „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” oczarowało nie tylko jury, które przyznało m.in. ważną nagrodę za reżyserię, ale większość dziennikarzy, którzy ostatecznie to jej przyznali swoje wyróżnienie. Mówi się o niej nadzieja polskiego kina.
Dawno nikt tak nie pokazał rodziny, w sposób czuły ale prawdziwy jak ona. „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” opowiada o relacjach między czwórką rodzeństwa w sposób pozbawiony fajerwerków, ale jednocześnie pełen emocji i z empatią.
Za rolę w tym filmie jury przyznało też Karolinie Rzepie nagrodę dla pierwszoplanowej najlepszej aktorki.
Filip Wiłkomirski otrzymał nagrodę za profesjonalny debiut aktorski w filmie „Brat” Macieja Sobieszczańskiego bardzo zasłużenie. Zagrał bez jednej fałszywej nuty, a do zagrania miał naprawdę trudne sceny.
Ale zawsze kiedy są zwycięzcy, muszą być pokonani. Wielkim przegranym tego roku jest Wojciech Smarzowski niemal całkowicie niedostrzeżony na tym festiwalu. Jego „Dom dobry” to kino ważne społecznie i dobrze zrobione. Dla wielu był to nawet najlepszy film 50. festiwalowej edycji. I z goryczą mówili o pominięciu reżysera w tym werdykcie.
Wielkim przegranym jest też „Chopin. Chopin!” Michała Kwiecińskiego - najdroższy film tego festiwalu, Erykiem Kulmem w głównej roli, który dostał tzw. branżowe nagrody za kostiumy i scenografię. Trochę na otarcie łez.
























Napisz komentarz
Komentarze