Co było powodem napisania tej książki? Zemsta, frustracja, czy może postanowiła pani tymi "Kulisami Lewicy" coś wywalczyć dla siebie?
Napisałam tę książkę m.in. dlatego, żeby móc opowiedzieć historię "wycięcia" mnie z polityki z mojej perspektywy. Żeby też oczyścić swoje dobre imię i zawalczyć o siebie, ponieważ wcześniej z różnych powodów nie miałam żadnej możliwości, aby z godnością i otwartą przyłbicą mówić na ten temat.
Z jakich powodów?
Chociażby takich, że uderzono we mnie pomówieniami. W efekcie im bardziej mówimy, że czegoś nie zrobiliśmy, tym pomówienia mocniej przylegają do człowieka. Ale też nie chciałam o tym wcześniej rozmawiać także ze względu na sytuację polityczną. Bo ta cała afera związana ze mną miała miejsce przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku, które były kluczowe. I gdybym wówczas popełniła jakiś ruch, który źle wpłynąłby na notowania Lewicy, to miałabym o wiele większy problem.
Część pani książki pokazuje polityczną kuchnię i to głównie od strony "zmywaka". Polityka jawi się jako odrażająca, brudna, zła. Jako republika kolesi, którymi często kieruje chciwość i strach. Politycy Lewicy wymieniani są z nazwiska. Czy ktoś protestował, groził sądem?
Żaden z polityków i żadna polityczka nie wypowiedzieli się na temat tej książki. A jeśli ktoś tak jak Anna Maria Żukowska zostaje zapytany w radiu ZET o Roberta Biedronia na podstawie tej książki, to w odpowiedzi stosuje unik. Lewica przyjęła dobrze sobie znaną strategię - milczenia. Kiedy byłam posłanką, to widziałam jak strategia - nie komentujemy, nie wypowiadamy się na ten temat - wprowadzana jest w życie. Słyszałam nie raz: jak ktoś was o to zapyta, odsyłajcie do konkretnej, wyznaczonej osoby. Chodzi o to, żeby burza wokół tej książki przeszła bokiem. Bo są tu sprawy bardzo niewygodne dla tej formacji, poparte cytatami, dokumentami, wyrokami sądowymi.
Trzeba przyznać, że napisana jest z reporterskim pazurem.
Starałam się obiektywnie podejść do tematu na tyle, na ile to możliwe z punktu widzenia osoby, która w tym wszystkim uczestniczyła. Traktuję siebie trochę jak operatora światła, który oświetla wybrane przez siebie wydarzenia czy osoby. I sama jestem też jedną z tych osób, które na tej politycznej scenie działają. Zależało mi, żeby uczciwie, ale też dosadnie pokazać, co stoi za lewicowymi hasłami. Lewica jest zawsze pełna haseł mówiących o godności, prawach człowieka, solidarności, w tym solidarności kobiet. A w przypadku Nowej Lewicy to wszystko umoczone jest w gęstym sosie hipokryzji. Na sztandarach są hasła, a na zapleczu realna polityka.
Pokazuje pani, że w tej partii zarówno politycy jak i polityczki nie są bez winy. Że to nie jest tylko ugrupowanie samców alfa.
Powiem brutalnie - ideały istnieją tak długo, jak długo ma się w tym interes. Kiedy nagłośniłam pobicie działaczki lewicowej przez jednego z czołowych polityków Nowej Lewicy z podaniem jego nazwiska, okazało się, że sprawę wyciszono. Co prawda w mediach niektóre polityczki, jak minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk czy posłanka Katarzyna Kotula, zapewniały, że temat tego pobicia trzeba dogłębnie zbadać, ale ostatecznie nie zrobiono niczego w tej sprawie. I ten poseł niedawno znowu został wybrany na szefa struktur wojewódzkich Nowej Lewicy. Stracił co prawda stanowisko w ministerstwie, ale w partii jest nadal bardzo ważną osobą i prawą ręką Włodzimierza Czarzastego. I to jest dramat tej formacji. Bo osoby, które deklarowały misję feministyczną, dzisiaj są na smyczy Czarzastego. Tutaj nie ma specjalnego powodu, dla którego one milczą. Milczą, bo taki jest ich interes. Bo to Czarzasty albo ktoś z jego zaufanych ludzi, będzie wyznaczał miejsca na listach wyborczych w najbliższych wyborach.
Z książki wynika jak bardzo rozczarował panią Robert Biedroń. Prześwietla pani to, jak przestał być symbolem zmiany, stając się częścią układu. I zamiast - jak wcześniej - iść pod prąd, zaczął płynąć z nurtem.
Robert Biedroń nie tylko mnie rozczarował, ale przede wszystkim to młode pokolenie, które mu zaufało. W 2019 roku na spotkania Wiosny waliły tłumy. Nie można się było na nie dostać. Nawet działacze partyjni musieli czasami wchodzić od zaplecza i zapisywać się do pomocy ekipie technicznej, żeby tylko być na evencie Roberta. To był świetnie "opowiedziany" polityk. Chłopak z małego miasta, który sam budował swoją wielka karierę, dochodząc na szczyty władzy - najpierw jako poseł, potem prezydent miasta, a na koniec jako twórca ruchu młodych ludzi.
To co nie zagrało?
Dziś już wiemy, że w zasadzie Wiosna powstała po to, żeby Robert Biedroń i jego partner dostali się do europarlamentu. Ale to wiemy dopiero dziś. Wcześniej nikt z nas tak naprawdę nie podejrzewał, że ten cały projekt partyjny ma służyć temu, żeby Robert i Krzysztof Śmiszek - powiem wprost - ustawili się do końca życia. To miała być partia na jedno mgnienie wiosny. Ale ponieważ za pierwszym razem Krzysztof nie dostał się do Parlamentu Europejskiego, to Robert musiał jeszcze ciągnąć Wiosnę, chociaż wielkich chęci nie miał. Szybko wepchnął nas w ramiona SLD. I w ten sposób powstała lewica trzech pokoleń, czyli Wiosna, SLD, a także Razem - partia Adriana Zandberga. To był dobry projekt polityczny, który zyskał poparcie ludzi i pozwolił nam dostać się do parlamentu w 2019 roku. Byliśmy wówczas trzecią siłą polityczną w Sejmie.
Pani została posłanką, szybko rozpoznawalną. Dobrze się układało, do czasu wybuchu afery z taśmami, które upublicznił były dyrektor pani biura poselskiego. Nagrywał wasze rozmowy, żeby oskarżyć panią po dwóch latach od swojego odejścia z biura. W efekcie "wycięto" panią z partii.
Sama z niej odeszłam. I nie chodziło o to, żeby mnie wyciąć z partii, tylko żeby mnie politycznie utopić. Żebym politycznie zniknęła. Kiedy przed wyborami parlamentarnymi pojawiają się pomówienia, że ktoś jest złodziejem, mobberem, że nie płaci podatków, to jest bardzo mocne uderzenie. Zwłaszcza kiedy jest mocno spreparowane. Bo mój były pracownik biura przez wiele miesięcy mnie nagrywał, po czym pociął te taśmy, kompilując zdania tak, aby wypowiedzi były drastyczne, często nieprawdziwe w swojej wymowie. Następnie udał się do kancelarii prawnej Dubois i wspólnicy, która obsługuje m.in. Platformę Obywatelską i współpracowniczka tej kancelarii rozpoczęła ze mną rozmowy w imieniu tego klienta. Bez żadnego pisma prawnego, mówiąc, że jej klient żąda ode mnie satysfakcji. I jeśli jej nie otrzyma, to ona nie wie, czy on przypadkiem tych taśm nie upubliczni. To było szyte grubymi nićmi. Kiedy kancelarii prawnej nie udało się nakłonić mnie do ustępstw, mój były pracownik wysłał część tych skompilowanych taśm do liderów Lewicy: Czarzastego, Biedronia, Kulaska, Gawkowskiego, Zandberga i napisał w mailu, że jeśli oni nie zareagują, to on przekaże te taśmy PiS-owskiej wówczas TVP.
O co chodziło w tej grze?
O to, żeby mnie wyciąć. Ale do dzisiaj nie ma jasności, czy on to sam robił. A jeśli nie, to kto za tym stał? Przecież on wiele ryzykował. Nagrywał potajemnie moje rozmowy w biurze i nasze rozmowy telefoniczne. Robił to przez cztery miesiące, a nawet dłużej. Bo kiedy odszedł z biura poselskiego na własną prośbę - a pożegnaliśmy się jak dobrzy znajomi - on jeszcze przez jakiś czas dzwonił od mnie, wypytując przez telefon o różne sprawy i o polityków. I nagrywał to. Następnie przez dwa lata trzymał w szufladzie te nagrania, żeby po skompilowaniu "odpalić" je.
Na jakim etapie jest ta historia?
Są sprawy sądowe, które jeszcze trwają, są postępowania prokuratorskie. Podałam go do sądu o zniesławienie i do prokuratury o składanie fałszywych zeznań. Nie ma na razie finału tych spraw. Planuję podać go także do sądu cywilnego o naruszenie moich dóbr osobistych. Ale system prawny w Polsce działa bardzo nieudolnie i ćwiczę to na własnej skórze. O tym zresztą też można napisać książkę.
W różnych rozmowach mówi pani, że nie wyklucza powrotu do polityki. Ale do jakiej? Czy tą książką nie zamknęła sobie pani drogi? Kto będzie chciał przytulić polityka, który potem od kulis pokaże ich knowania?
Nikogo nie będę prosić o to, żeby mnie przytulał. Mam za sobą etap życia, kiedy jestem grzeczna i miła jak dzisiejsze, partyjne feministki, które siedzą cicho, wiedząc, że ktoś z posłów zrobi coś złego. Jestem już w innym momencie życia, w takim, że nie chcę robić czegokolwiek na cudzych warunkach. Poza tym są środowiska, zapewniam panią, które nie są tak mocno przeżarte hipokryzją i knowaniami jak Nowa Lewica. Uważam, że jest to organizacja mistrzowska, jeśli chodzi o hipokryzję, z jaką wycierają sobie usta sloganami.
To gdzie pani by siebie widziała?
W tej chwili nie chcę jeszcze odpowiadać na to pytanie. Widzę takie miejsce, ale go nie zdradzę.
Tak słucham i myślę, że w tej historii jest tylko pani punkt widzenia. I to bardzo emocjonalnie przekazany.
Ciekawe, bo wiele osób twierdzi, że ta książka jest napisana chłodno, bez emocji. Ale oczywiście tak: to jest historia pisana z mojej perspektywy, ja wybieram wątki i postaci. Pokazuję to, co uważam za ważne. Nie jestem kronikarką ani pisarką. Jestem kobietą, która spędziła w polityce kilkanaście lat i teraz przekazuje to doświadczenie innym.
Czy jest jakaś nadzieja dla Lewicy, pani zdaniem?
Jest nadzieja dla Lewicy. Widać to po badaniach, z których wynika, że ludzie w Polsce potrzebują progresywnej lewicowej siły. Ale to nie jest w mojej ocenie Nowa Lewica, bo na jej czele stoi szczwany, stary komunista. I od niego wszystko zależy. I tak się nie da zbudować lewicy, bo to jest zaprzeczenie lewicowych wartości, tych współczesnych. Nadzieja jest więc w innych inicjatywach, także tych nowych. Za miesiąc, 13 listopada będziemy o tym rozmawiały w Trójmieście z Joanną Senyszyn. To będzie dyskusja o Kulisach Lewicy - bo obie w IX kadencji Sejmu byłyśmy pomorskimi posłankami tej formacji, i mamy podobne opinie i doświadczenia w wielu kwestiach - ale także właśnie o przyszłości lewicy w Polsce. Ja jestem dobrej myśli.
























Napisz komentarz
Komentarze