Gdzie spoczywa wrak Heweliusza?
Wrak polskiego promu spoczywa od 1993 roku około 15 mil od wybrzeży niemieckiej wyspy Rugii. Jednostka leży na lewej burcie głębokości 24 metrów, jednak głębokość nad wrakiem sięga jedynie 10 metrów. Jeszcze przed pandemią była bardzo często eksplorowana przez zorganizowane wyprawy nurków z wielu krajów, w tym często z Polski.
CZYTAJ TEŻ: Kombinezon z „Jana Heweliusza”, który ocalił życie. Nowy eksponat w Narodowym Muzeum Morskim

"Towar, za którym stały służby"
Wokół katastrofy, która pochłonęła życie 56 osób, narosło wiele niedopowiedzeń. Kpt. Marek Błuś, który przez kilkadziesiąt lat badał temat katastrofy, sugeruje, że prom mógł przewozić towar, za którym "stały służby". Mogła to być broń umieszczona w rumuńskich wagonach, które ważyły 38 ton więcej niż deklarował ich nadawca.
Na początku lat 90. wojna toczyła się w krajach byłej Jugosławii. Obowiązywało międzynarodowe embargo na dostawę broni w tamten rejon, co nie zniechęcało dostawców. A kpt. Błuś przypomina, że Rumunia, konkurująca na rynku niskimi cenami, była wówczas znaczącym eksporterem broni.
Marek Błuś wskazywał na próby wyciszania tematu katastrofy promu. W wywiadzie dla Polskiego Radia.24 sprzed dwóch lat, wskazuje na postać byłego ministra spraw wewnętrznych, Andrzeja Milczanowskiego. Miał on być najbardziej aktywnym członkiem komisji rządowej powołanej do wyjaśnienia katastrofy. Sprawozdania komisji nigdy nie ujawniono, ale świadkowie wskazywali, ze na niejawnym posiedzeniu komisji sejmowej proszono ówczesnych posłów, by nie składali interpelacji w sprawie "Heweliusza". Dlaczego? Trudno będzie się dziś tego dowiedzieć. Andrzej Milczanowski zmarł w lipcu 2024 r.
Inną, niezweryfikowaną hipotezą były domniemania na temat nielegalnych imigrantów z Rumunii, przewożonych w kontenerach.
Tylko, czy można było całkowicie ukryć ślady działań służb?

Dlaczego Heweliusza nie wydobyto?
Tuż po katastrofie wyprawy na "Heweliusza", organizowały niemieckie centra nurkowe, potem zaczęły pojawiać się polskie kluby nurkowe i jednostki pływające regularnie z terenu Polski.
Jakub Cieślak, nurek i instruktor nurkowania, autor bloga nurkolog.pl wielokrotnie eksplorował wrak promu "Jan Heweliusz". Na pytanie, dlaczego do tej pory wrak promu nie został wydobyty, odpowiada krótko - zapewne zadziałał istotny w latach 90. czynnik ekonomiczny.
- Za to wiem, że dzisiaj Niemcy się przymierzają do tematu może nie wyciągnięcia, ale zlikwidowania wraku - mówi ekspert. - Po pierwsze przeszkadza on w żegludze, bo leży zbyt płytko pod powierzchnią i nie mogą nad nim przepływać większe jednostki. A jest to ruchliwe miejsce komunikacyjne. Postawiono tam nawet tzw. dużą boję nawigacyjną, żeby statki nie zbliżały się do "Heweliusza". Dlatego Niemcy mogliby chcieć zlikwidować już ten wrak, żeby nie przeszkadzał tak naprawdę. A po drugie, co jest zapewne bardzo istotne - w pobliżu miejsca zatonięcia "Heweliusza" przebiega po dnie gazociąg Nord Stream. Niestety, turystyka nurkowa z tego powodu nieco przygasła. Niemcy się bardzo denerwują, gdy zaczyna się jakikolwiek ruch przy "Heweliuszu".

Paliwo nadal zalega na dnie
Inna kwestia, że z zatopionego promu nigdy nie wypompowano paliwa. Obecnie przybrało ono galaretowatą formę i zalega na dnie. Kiedy wokół wraku pojawiają się ludzie, resztki paliwa zostają poruszone i czujniki Nord Streamie wariują.
- Wówczas natychmiast pojawiają się Niemcy, którzy sprawdzają, czy ktoś nie wysadza gazociągu w powietrze - opowiada polski nurek. - Problem narósł po inwazji na Ukrainę, gdy zaczęto szukać wszelkiej maści sabotażystów.
Ponadto po pandemii tzw. turystyka wrakowa zrobiła się bardzo kosztowna. Wiele osób wybiera inne kierunki eksploracji. Dlatego "Heweliusz" jest dziś rzadziej odwiedzany, niż przed laty.

Heweliusz przewoził broń?
Kpt. Marek Błuś sugerował, że tuż po tragedii nasze służby mogły "posprzątać" ewentualne dowody. Czy ekipy eksplorujące wrak natrafiły na ślady ewentualnych, nielegalnych działań, np. przewozu broni?
- Pytano mnie o to wiele razy - twierdzi Jakub Cieślak. - Zawsze odpowiadam, że "Heweliusz" rozsypał się praktycznie z całym załadunkiem. Prom w momencie katastrofy odwrócił do góry nogami. Wagony i ciężarówki, obciążając nadbudówkę rozdarły się jak papier i się wszystko wysypało jak dziecku zabawki. I choć dziś jest to zarośnięte i glonami, i skorupiakami, można dotrzeć do ładunku. Chociaż z drugiej strony ciężko jest rozpoznać, co jest czym. Czasami mam duży problem, żeby w ogóle zorientować się, czy to jest ciężarówka, czy wagon kolejowy. Wszystko się wymieszało, połamało, uszkodziło, ale dostęp nadal jest pełny. Jeśli ktoś miałby ochotę zweryfikować doniesienia lub posprzątać dno wokół wraku, to nie jest to żaden problem.
W opinii eksperta ewentualne wydobycie trefnego ładunku byłoby bardzo poważną operacją.
- Zresztą przy okazji innych wraków zorientowałem się, że polskie instytucje i wojsko raczej nie są aż tak sprawne, żeby wszystko pięknie wysprzątać, nie pozostawiając żadnych śladów - mówi Cieślak. - Na pewno na coś byśmy natrafili.
























Napisz komentarz
Komentarze