To już 55 lat. Grudzień ’70 na zawsze wpisał się w historię Pomorza. Wojsko otworzyło ogień do robotników, którzy wyszli na ulice, by upomnieć się o godność, chleb i prawdę. To był czas, gdy odwaga prostych ludzi zmieniła bieg historii naszego regionu i kraju.
Dzisiaj oddajemy głos świadkom tamtych tragicznych wydarzeń, krewnym i znajomym ofiar. Minęło już tyle lat, ale oni wciąż pamiętają, ich koszmary wracają. Najbardziej boli to, że śmierć ofiar do dziś nie została rozliczona.
- Do gdyńskich stoczniowców skierowano dwa sprzeczne komunikaty – mówi Mirosław Maciorowski, autor książki „Powstańcy. Marzyciele i realiści”. - Wicepremier Stanisław Kociołek apelował w telewizji o powrót do pracy, a prawa ręka Gomułki Zenon Kliszko wydał rozkaz, by powstrzymać zmierzających już do stoczni robotników, co skończyło się masakrą – ZOMO strzelało do ludzi. Było kilka ośrodków decyzyjnych. Swój miała milicja, inny – SB, jeszcze inny wojsko, no i były władze partyjne i wojewódzkie. Jedna eskalacja rodziła drugą.
- Ta śmierć do dziś nie została rozliczona – uważa Henryk Piernicki, brat Ludwika, ofiary Grudnia '70 w Gdyni. - Ojciec jeździł na rozprawy w procesie rozliczającym odpowiedzialnych za masakrę w Grudniu 1970. Robiono wszystko, by sprawę przeciągnąć. Przenoszono rozprawy, sędziowie się zmieniali. Nie na darmo jedna z książek poświęconych tamtym czasom nosi tytuł „Zbrodnia bez kary”.

- Czy pani wie, że mama pogrzebu w ogóle nie zapamiętała? Była tak rozłożona psychicznie, że się nawet nie dziwię - wspomina Roman Drywa, syn Brunona Drywy, jednej z ofiar wydarzeń grudniowych 1970 roku w Gdyni. - Ale kiedy na Grabówku nas zatrzymał patrol, mama zaczęła krzyczeć na zomowców, że są mordercami. I nas puścili. Po drodze jeszcze prosiła, żeby do Leona, najstarszego brata ojca zajechać i go też wziąć. Być może czegoś się obawiała lub po prostu tak jej podpowiadał instynkt.
- A mówi się, że czas leczy rany... Kolega, który wtedy stał obok mnie dostał trzy kule. Żeby normalnie żyć, człowiek musiałby wyrzucić ten obraz z pamięci. Ale to niemożliwe. Nie można o tym tak po prostu zapomnieć - wspomina Stanisław Grzyb, uczestnik wydarzeń grudniowych w 1970 roku w Gdańsku. - Te koszmary, które dręczą mnie przez całe życie to pamięć o wydarzeniach, w których uczestniczyłem. Większość z tych, którzy byli wtedy na ulicach, już nie żyje.
Zachęcamy do lektury!
Partnerem dodatku jest

























Napisz komentarz
Komentarze