Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Kolejnego sezonu w Sopocie chyba już nie spędzę. I bardzo się z tego cieszę

Nie twierdzę, że miasto robiło jakąś politykę specjalnie, żeby ściągnąć tu turystów. Ale teraz nie umie sobie z tym poradzić. To jest koszmar – mówi pisarka i dziennikarka Magda Grzebałkowska i ogłasza, że wyprowadza się z Sopotu.
Fot. Łukasz Głowala

Od jakiegoś czasu w swoich facebookowych wpisach przestałaś się skarżyć na uciążliwości życia w Sopocie. A teraz słyszę, że się wyprowadzasz.   

Przestałam się skarżyć, ponieważ wyszłam z założenia, że jak coś mi się w życiu nie podoba i mogę to zmienić, to powinnam tak zrobić. I w związku z tym sprzedaliśmy mieszkanie w Sopocie i przeprowadzamy się w inne miejsce.  

Dolny Sopot w pobliżu Monciaka – wiele osób uznałoby, że to idealny adres. Co cię skłoniło, żeby go porzucić?

Właśnie Monciak i dolny Sopot. Z tym, że to nie jest tak, że ja Sopotu nie lubię. Ja go kocham. To jest moje rodzinne miasto. Moja rodzina przyjechała tu w 1945. Ja tu znam każdy zakątek, każda przelotkę, każde podwórko. Pamiętam co było kiedyś, a się zmieniło. Tak, jak Polacy urodzeni i wykształceni przed wojną mieli zawsze w głowie mapę przedwojennej Polski, tak ja mam w głowie mapę Sopotu sprzed zmian. I nie chodzi o to, że mam pretensję, iż Sopot jest miastem turystycznym. To byłby absurd, bo to jest miasto, które zostało właśnie po to stworzone w XIX wieku. Jak byłam mała, to w wakacje moja rodzina też wynajmowała pokoje letnikom, a my wszyscy przenosiliśmy się w tym czasie do jednego pokoju. Teraz mam jednak wrażenie, skala własnego sukcesu przerosła Sopot. Zresztą miasto to zauważa i stara się jakoś ogarnąć temat booking.com, airBnB, etc. Sopot jest przeładowany, dużo mieszkań jest już sprzedanych na wynajem…

(Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Teraz doszło jeszcze twoje.

Bardzo pilnowałam, żeby sprzedać je komuś, kto będzie tutaj mieszkał. To nam się udało. W naszej klatce jesteśmy wyspą na wyspie „Booking.com Island”. Kamienice, z którymi dzielimy wspólne podwórko, są niemal w całości przeznaczone na wynajem.

Pamiętam z twojego Facebooka opisy widoku z okna na apartament ze świecącym się jacuzzi.

Ludzie robią w tych mieszkaniach różne rzeczy. Niech sobie robią… Z mojej obserwacji wynika, że ci, którzy przyjeżdżają do centrum, przyjeżdżają po to, żeby się upić, hałasować i generalnie się bawić. Pewnie będąc w ich wieku też to robiłam. Ale teraz ja tu mieszkam i to naprawdę bardzo mi przeszkadza. Dzień w dzień imprezy, a rano jak idziesz z psem, to musisz omijać kałuże wymiocin, albo ludzi, którzy zasnęli na ulicy. Zdarzało się, że wzywałam pogotowie do nieprzytomnych, bo to nie wiadomo: śpi, a może umarł, zadławił się własnymi wymiotami. Przecież nie olejesz takiego człowieka, bo gdzieś jego mama czeka. Do tego wszystkiego mieszkamy jeszcze przy takich wysokich schodach, które są idealnym miejscem na imprezy. Jak miałam małe dziecko, to niemal codziennie dzwoniłam na policję. Czasem ich łapali, czasem nie łapali, ale w sumie to nic nie dawało, bo na ich miejsce przychodzili inni. Więc uznałam, że wystarczy. Kocham to miasto, będę tu przyjeżdżać, ale wynoszę się dalej, żeby po prostu spokojniej żyć.

Mówisz, że pamiętasz dawny Sopot. Czy miasto zmieniło charakter?

Trudno powiedzieć. Jak jesteś w środku, to na co dzień, nie widzisz zmian. Dopiero jak przyjeżdżają znajomi, ktoś, kto nie był 10 lat w Sopocie i mówią: „Boże, jak tu się zmieniło!”, zaczynasz to dostrzegać. Na pewno Sopot robi się coraz ładniejszy. Ale mam znajomych z Warszawy, którzy ubolewają nad tym, że kamienice są odnawiane, że werandy są remontowane, bo dla nich przez to miasto traci ducha. Takie gadanie mnie wkurza, bo oni by chcieli, żebyśmy żyli w skansenie: żeby odpadały tynki, a romantyczne bluszcze zasłaniały dziury. A my chcemy żyć w czystych domach, chodzić po czystych klatkach schodowych. Niemniej jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. Parkowanie jest straszną porażką. Nie mówię, że miasto się nie stara. Przecież to nie Jacek Karnowski każe ludziom parkować w środku miasta. Jest bezpłatny parking przy Ergo Arenie, skąd jest dowóz meleksami. Ale ludzie mają zasadę, że jak jadą do centrum handlowego, to chcą zaparkować pod sklepem, który jest na parterze. Jak parkują pod domen, to chcieliby zaparkować w dużym pokoju. A jak jadą na Monciak, to chcą zaparkować na Monciaku. A propos parkowania - był jeszcze jeden problem, który skłonił mnie do wyprowadzki. W naszym podwórku jedna kamienica została przejęta przez tzw. „czyścicieli kamienic”. To firmy specjalizujące się w odnajdywaniu zapomnianych spadkobierców, odkupujące od nich kamienice na pniu i pozbywające się dotychczasowych lokatorów np. poprzez trzydziestokrotne podniesienie czynszu. W naszym przypadku nowi właściciele zrobili jeszcze jedną rzecz, która uderzyła w sąsiednie kamienice. Jedyny wjazd na wspólne podwórko, jeszcze od przedwojnia, przebiegał przez ich teren i był gentleman’s agreement, że wszyscy z niego korzystają. Aż przyszli ci nowi i ustawili płot, który zagrodził pozostałym trzem kamienicom wyjazd z podwórka. Teraz, po interwencji strażaków, jest tam brama, ale my nie mamy do niej pilota. Od tamtego czasu musze płacić kilkaset złotych miesięcznie za parking strzeżony.

Nie chcę obrażać Sopotu, ale dla mnie to jest miasto klapkarzy. Jak oni tu przyjeżdżają, to płacą dużo pieniędzy, bo to jest naprawdę drogie miasto. Więc nawet jak pada śnieg, to wychodzą na Monciak w kurtkach puchowych i tych swoich klapkach, żeby się pokazać.

Magda Grzebałkowska

To sopocianie nie mają prawa do ulgowego abonamentu na parkowanie w swojej okolicy?

Mają, ale nie mają wolnych miejsc, jeśli mieszkają tam, gdzie ja. Szczególnie w weekend i sezonie letnim. Przez jakiś czas mieszkała z nami teściowa, która była po operacji i było zagrożenie, że będzie jeździć na wózku inwalidzkim. Wszędzie dookoła mamy schody, jedyne równe wyjście prowadzi przez podwórko. Dosłownie błagałam przedstawiciela tamtej wspólnoty, żeby pozwolił nam z nią tamtędy chodzić, ale się nie zgodził. Oni nas traktują jak kolonizatorzy podbite tereny. Czują się lepsi. A jak stawiali ten płot, to argumentowali, że czują zagrożenie z naszej strony. To strasznie upokarzające.

Kiedyś Sopot miał opinię miasta artystów.

Kiedy to było, twoim zdaniem?

O czasach komuny nie będziemy mówić, ale jeszcze w latach 90. głośno było o imprezach w Sfinksie. Funkcjonował „stary” SPATiF.

No nie wiem, może w Sopocie jest bogate życie artystyczne, tylko ja w nim nie uczestniczę. Nie chodzę do Sfinksa, nie chodzę do SPATiF-u. Ale pamiętam, że już w latach 90. SPATiF przyciągał, bo każdy myślał, że tam wciąż siedzą Roman Polański i Krzysztof Komeda. Może i byli tam jacyś artyści, ale po czym ich można było poznać? Był Józek Czerniawski, jeszcze parę osób, ale 90 proc. to byli tacy ludzie jak ja, którzy chcieli się napić, zabawić. Jeśli chodzi o wcześniejsze czasy i ich koloryt, to z pewnością Peter Konfederat nie był uosobieniem artyzmu sopockiego. Podobnie jak pani, która rzucała w ludzi doniczkami z okna swojego mieszkania nad Ermitażem. Ja bałam się nawet wspominanego dziś romantycznie Parasolnika. Widocznie mama musiała mnie straszyć, że mnie zabierze…

Dziś trudno w Sopocie o jakąkolwiek egzotykę.

Nie chcę obrażać Sopotu, ale dla mnie to jest miasto klapkarzy. Jak oni tu przyjeżdżają, to płacą dużo pieniędzy, bo to jest naprawdę drogie miasto. Więc nawet jak pada śnieg, to wychodzą na Monciak w kurtkach puchowych i tych swoich klapkach, żeby się pokazać. Bo klapki to ­atrybut turysty sopockiego. My po Moniaku latem nie chodzimy w ogóle. Podobno w Amsterdamie też są takie turystyczne okolice, które lokalsi omijają, albo szybko przez nie przebiegają.

Zastanawiam się ile w tym winy władz lokalnych, a na ile wynika to z natury współczesnej turystyki.

Nie wiem, co bym, robiła, gdybym była władzami Sopotu. Barcelona sobie z tym nie radzi, Wenecja, Paryż… Byłam w Paryżu cztery lata temu. To był mój drugi i ostatni pobyt w tym mieście. To był koszmar. I taki sam koszmar jest w Sopocie. To wina tanich lotów. Świat w tę stronę idzie, ale ja nie mam na to siły. Nie twierdzę, że miasto robiło jakąś politykę specjalnie, żeby ściągnąć tu tych ludzi. Ale teraz nie umie sobie z tym poradzić. Nawet jak był lockdown, ogłoszono zakaz podróżowania, hotele były zamykane, a branża turystyczna cierpiała, to Sopot był tak samo zarypany turystami, jak zazwyczaj.

Wśród wszystkich władz samorządowych panuje przekonanie, że dużo turystów to coś, czym należy się chwalić.  

A czemu mają być zmartwieni? Z ich punktu widzenia to rewelacja: przyjeżdżają ludzie, zostawiają pieniądze. Jako władze Sopotu bym się cieszyła, ale jako mieszkanka bardzo się cieszę, że tego sezonu już chyba tutaj nie spędzę.

Jako mieszkanka też wybierasz te władze…

W Sopocie nie ma wyboru. Jest Albo Jacek Karnowski albo PiS. Bardzo proszę - niech przyjdzie ktoś, kto będzie miał rozsądek w głowie, jak Jacek Karnowski, a jednocześnie obieca, że sprawi, że turyści będą przyjeżdżali, ale nie będą kłopotliwi. Nie ma kogoś takiego. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Maciej61 20.05.2022 22:01
Doskonale Cię rozumiem. Mieszkałem na Karlikowskiej i 3.Maja. To o czym piszesz to głównie centrum. Można znaleźć jeszcze spokojne miejscówki ?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama