Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Makurat Serwis Audi w Gdańsku

Zbigniew Cybulski zmarł 55 lat temu

W Teatrze Wybrzeże wszystko się dlań zaczęło. Tutaj debiutował. W spektaklu „Poszukiwacze” z 1953 roku, gdzie przypadła mu rola „negatywnego bohatera, mąciwody i sabotażysty”, wygląda jak latynoski amant. W „Grzechu” Żeromskiego ma na sobie kraciastą marynarkę. Pod nosem – przyklejony wąsik!
(Fot. Tadeusz Link/MNG)

W Teatrze Wybrzeże wszystko się dlań zaczęło. Tutaj debiutował w 1953 roku. Jak wyglądał, gdy wraz z grupą absolwentów krakowskiej szkoły teatralnej tu przybył?

Jego kumpel z tamtych lat, dziś 97-letni aktor Ryszard Moskaluk, zapamiętał go ubranego w wojskową, angielską kurtkę z kieszeniami. Zresztą, paradował w niej jeszcze po Krakowie. Przez ramię miał zarzuconą, wypakowaną tysiącem rzeczy, torbę. Ale czy nosił dżinsy? Skąd! Chodził w welwetowych, czarnych spodniach.

Jego sceniczny wizerunek zmieniał się, wystarczy spojrzeć na stare fotografie.

W „Poszukiwaczach” (1953), gdzie przypadła mu rola „negatywnego bohatera, mąciwody i sabotażysty”, wygląda jak latynoski amant.

Kiedy wpadał na scenę jako Herszt w „Tragedii optymistycznej” (1954), ubrany był w jaskrawą koszulę, na głowie – zawadiacka czapka. Rólka niewielka – ledwie 13 wersów. Wrzeszczał: „Czołem chłopaki, czołem anarchiści!”.

W „Grzechu” Żeromskiego (1955) ma na sobie kraciastą marynarkę, muszkę. Pod nosem, co dziś trudno sobie wyobrazić, widnieje przyklejony… wąsik! Nad czołem – bujny lok.

Debiutuje w „Intrydze i miłości”, partnerujący mu aktorzy mieli kłopot, bo, mówiąc swoje kwestie, ponoć bez opamiętania pluł.

Zbigniew Cybulski. „Kapelusz” i okulary

Okulary? Na pewno w słynnym przedstawieniu „Kapelusz pełen deszczu” z 1959 roku. Wcześniej to czas bez okularów na scenie. Ale, ponieważ był krótkowidzem, więc nosił je prywatnie. Nieoczekiwanie stały się jego nieodłącznym rekwizytem. Znakiem rozpoznawczym.

„Kapelusz pełen deszczu” – jak uważano, sensacja sezonu – był teatralnym debiutem Andrzeja Wajdy, który przyjął zaproszenie dyrektora Teatru Wybrzeże Zygmunta Hübnera. Wajda, pisano, zrobił spektakl „filmowy”. W roli narkomana Johnny’ego Zbigniew Cybulski, świeżo po sukcesie w „Popiele i diamencie”.

– Ileż par ciemnych okularów ukazało się na oczach naszych młodych ludzi od czasu kreacji Cybulskiego w „Popiele” – pisał recenzent. – Iluż młodych chłopców naśladuje niedbałe ruchy młodego aktora i charakterystyczne skrzywienie jego ust. I jako przedstawiciel gniewnego pokolenia używa stylistyki filmowej bardzo antyteatralnej. Byłaby ona zapewne nie tylko irytująca, ale wręcz nie do zniesienia, gdyby nie reżyseria i scenografia Wajdy, używająca środków i chwytów swoiście filmowych.

Gdy przedstawienie pokazano w Warszawie, komentowano:

„To spektakl wybitny, ale nie wytrzeszczajmy oczu tylko na Cybulskiego, nie snobujmy się tak natrętnie i nieznośnie, bo to chwilami jest aż żenujące. (…) Wystarczyło przyjrzeć się publiczności, która po brzegi wypełniła salę, aby zrozumieć istotę zjawiska. Ci młodzi przyszli oglądać nie aktora, ale bohatera swego pokolenia”.

Jego ostatnia rola na Wybrzeżu to Jan w „Pierwszym dniu wolności”. Pożegnał się z Gdańskiem w 1960 roku.

7 stycznia 1967 roku przedstawieniem „Zmierzch demonów” hucznie otwierano na Targu Węglowym w Gdańsku nową siedzibę teatru. Wiadomość o tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego dotarła do jego kolegów z Wybrzeża nad ranem, gdy w sopockim Grand Hotelu kończył się wielki, popremierowy bankiet... Jeszcze tego samego dnia w holu nowego teatru powieszono przesłonięte kirem zdjęcie Zbigniewa Cybulskiego. Gest jakże symboliczny, bo aktor był obecny na wszystkich wcześniejszych scenach Wybrzeża: tej w Gdyni, w budynku opery czy w Teatrze Kameralnym, na nowej scenie już nie wystąpił.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka