Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Prezydent i jego rzecznik. Przyjaźń, którą przerwała śmierć

Pisząc „Pusty gabinet” nie chciałem tworzyć żywota świętego, tylko pokazać Pawła takim, jakim był w moich oczach. I rzeczywiście było wiele spraw, za które go ceniłem i lubiłem. Ale też były rzeczy, które mnie w nim wkurzały - mówi Antoni Pawlak, autor książki o prezydencie Pawle Adamowiczu pt. „Pusty gabinet”.
Prezydent i jego rzecznik. Przyjaźń, którą przerwała śmierć

Autor: Jerzy Pinkas | gdansk.pl

Zbliża się piąta rocznica zabójstwa prezydenta Pawła Adamowicza. W swojej książce piszesz, że ta śmierć jest jak rana, która wciąż boli i krwawi. Naprawdę?

Tak, to rana, która wciąż boli. Bardzo boli. Właściwie do dzisiaj nie oswoiłem się, nie pogodziłem się z jego śmiercią. Cały czas bardzo mi go brak.

Mocno to przeżyłeś.

To był dla mnie wstrząs. Szok był tak wielki, że miałem wrażenie, jakbym uczestniczył w koszmarnym śnie, a nie w realnej rzeczywistości. Być może dlatego tak długo nie potrafię się z tą śmiercią oswoić. Tak absurdalną, bezsensowną i tak okrutną.

Po śmierci prezydenta Tomasz Lis zadał ci pytanie - czy płakałeś…

Kiedy Lis przeprowadzał ze mną rozmowę do swojej książki o Adamowiczu, rzeczywiście zadał mi to pytanie. Zaskoczył mnie, wydawało mi się, że to pytanie zbyt mocno wkracza w moją intymność. Jesteśmy w Polsce tak wychowani, że mężczyzna nie płacze, ma być silny i nie okazywać swoich uczuć. Ale po śmierci Pawła płakałem. Chociaż płacz w dorosłym życiu zdarzał mi się bardzo rzadko.

Pusty gabinet” jak piszesz, to nie jest biografia ani spis dokonań, zaniechań czy błędów prezydenta Adamowicza. To też nie jest hagiografia ani panegiryk na jego cześć. Czym więc jest ta książka?

To osobiste o nim wspomnienie. Czyli Paweł Adamowicz przefiltrowany przeze mnie. Zawsze kiedy staramy się kogoś opowiedzieć, to opisujemy go poprzez siebie. Pisząc o nim, piszę jednocześnie o sobie, o naszych wzajemnych relacjach. Nie chciałem pisać, jaki Paweł Adamowicz był. Bo tego, jak mi się wydaje, nie da się opowiedzieć. Chciałem opowiedzieć, kim był dla mnie, kim był w moim życiu.

Byliście jak dwa różne światy. Prezydent, człowiek władzy od lat i ty człowiek kultury, piszący wiersze, dziennikarz, który został rzecznikiem prezydenta.

Było bardzo wiele rzeczy, które wskazywały, że do siebie nie pasujemy. Pochodziliśmy z innych światów. Paweł był konserwatystą i głęboko wierzącym katolikiem. Ja natomiast miałem zawsze lekko lewackie tendencje i jestem zdeklarowanym ateistą. Wspólnych punktów było stosunkowo mało. Ale myślę, że to, iż byliśmy z zupełnie innych światów, spowodowało, że między nami zrodziło się coś w rodzaju wzajemnej fascynacji. Każdy z nas pokazywał drugiemu zupełnie inny świat, świat swoich wartości i tradycji. Paradoksalnie te różnice spowodowały wzajemne przyciąganie się.

To ty chciałeś pracować w urzędzie.

Tak, chciałem. Ale decydując się na pracę w urzędzie, nie sądziłem, że kiedyś zostanę rzecznikiem. Najpierw przez rok byłem doradcą do spraw kultury. I obracałem się w sferze tematów, które dobrze znałem. Rzecznikiem prezydenta nie zostałem na ochotnika, tylko z konieczności.

Jesteśmy w Polsce tak wychowani, że mężczyzna nie płacze, ma być silny i nie okazywać swoich uczuć. Ale po śmierci Pawła płakałem. Chociaż płacz w dorosłym życiu zdarzał mi się bardzo rzadko.

Tę funkcję objąłeś 1 kwietnia i już na początku udowodniłeś, że nie będziesz należał do rzeczników tuzinkowych. Na pytanie dziennikarza – kto jest dla ciebie wzorem rzecznika, odparłeś:

Powiedziałem, że Jerzy Urban. I zrobiła się z tego afera. Afera, która musiała wybuchnąć. Kiedy Paweł zaproponował mi, żebym został jego rzecznikiem, wymieniłem mu powody, dla których nie powinien nim być. Mówiłem, że przez całe lata zajmowałem się pisaniem felietonów, publicystyki… Pracowałem więc na własny rachunek, na własne ryzyko. A teraz miałem zostać „ustami prezydenta”. Wszystko, co powiem, będzie uderzało w niego. I niosło to niebezpieczeństwo, że w nowej roli mogę się czasem zapomnieć, może mnie ponieść. Mogę palnąć publicznie coś, co wyda mi się celne i dość zabawne, ale co nie powinno paść z ust poważnego w sumie urzędnika. Tłumaczyłem, że to może przysporzyć kłopotów. I to nie tyle mnie, co jemu. No i tak się stało już pierwszego dnia. Jak dziś próbuję analizować ten mój okres rzecznikowania, nie jestem pewien, czy to był jego najszczęśliwszy pomysł.

Przetrwałeś jednak prawie dziesięć lat. A Paweł Adamowicz był jednocześnie twoim szefem i przyjacielem. Za co go lubiłeś, a za co nie? Drażnił cię czasami?

Pisząc „Pusty gabinet” nie chciałem tworzyć żywota świętego, tylko pokazać Pawła takim, jakim był w moich oczach. I rzeczywiście było wiele spraw, za które go ceniłem i lubiłem. Ale też były rzeczy, które mnie w nim wkurzały. Wkurzał mnie krzyż wiszący w jego gabinecie. Wkurzało przekazywanie kościołowi gruntów z gigantyczną bonifikatą. I wiele innych rzeczy. Dyskutowałem o tym z nim. I starałem się jego motywy zrozumieć. Nie byłem też w stanie zaakceptować tego, że jak się nakręcił, to bywał niesprawiedliwy. Że opieprzał nas czasami bez szczególnego powodu. Ale jak się jest z kimś blisko, to się go przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Były takie momenty, kiedy ci imponował?

Imponował mi na przykład tym, że przez cały czas inwestował w siebie. Uczył się angielskiego, uczył się przemawiania. Jest duża różnica kiedy popatrzymy na niego przemawiającego w 2007 i w 2018. To był zupełnie inny Paweł. On cały czas dojrzewał. Myślę, że wiele osób, które zrobiły tak spektakularną karierę w samorządzie, dawno by spoczęło na laurach. I stwierdziło, że skoro tak daleko zaszedłem, to jestem genialny i już nic nie muszę ze sobą robić. On robił, uczył się, zmieniał. Wiedział, że musi. Chciał poszerzać, przepraszam za wyrażenie, swoje horyzonty.

Zmieniał się i to było widoczne.

Nabierał też pewnego dystansu do siebie. Nigdy siebie nie celebrował. Wiem, że wiele osób było przekonanych, że Paweł jest nadęty, sztywny. Kiedy go bliżej poznałem, zobaczyłem, że to jego czasami sztywne zachowanie wynikało z wrodzonej, głębokiej wstydliwości. On był w sumie bardzo nieśmiały. I tę nieśmiałość ukrywał.

Miał jednak dystans do siebie i potrafił się z siebie śmiać. W rozdziale „Bój się bloga” przypominasz historię związaną z Budyniem – ksywką, jaką mu nadano. Na swoim blogu 31 marca napisał, że dziś przypada Międzynarodowy Dzień Budyniu i z tej okazji „ja Wasz Budyń składam wszystkim czytelnikom mojego bloga serdeczne życzenia”.

Nie ma co ukrywać, że ksywka Budyń bolała go. Nie dziwię się, bo budyń kojarzy nam się z pewną pulpowatością, bezwolnością. On taki nie był. Potrafił być konsekwentny. I jak już był czegoś pewien, realizował to do spodu, często wbrew wszystkim. Wydaje mi się, że takie odwinięcie się tym zabawnym tekścikiem na blogu, a także napisanie o pseudonimach innych prezydentów, że lepiej już być Budyniem, niż np. Bufetową czy Kondomem, pokazało, że wychodzi poza ramy urzędniczej sztywności.

Pusty gabinet” zawiera wiele anegdot, ale też opisuje kulisy polityki nie tylko lokalnej. Piszesz na przykład jak doszło do pojednania prezydentów Kwaśniewskiego i Wałęsy.

Paweł był ciekawym, niebanalnym człowiekiem. I takim prezydentem. Mieliśmy w Gdańsku dużo szczęścia, że to on zarządzał tak długo naszym miastem. Myślę, że gdyby nie przedwczesna śmierć, to jeszcze wiele by zrobił. I to nie tylko w polityce lokalnej. W ostatnich latach coraz swobodniej poruszał się w polityce ogólnopolskiej. Coraz więcej w niej znaczył.

Nie ma co ukrywać, że ksywka Budyń bolała go. Nie dziwię się, bo budyń kojarzy nam się z pewną pulpowatością, bezwolnością. On taki nie był. Potrafił być konsekwentny. I jak już był czegoś pewien, realizował to do spodu, często wbrew wszystkim. Wydaje mi się, że takie odwinięcie się tym zabawnym tekścikiem na blogu, a także napisanie o pseudonimach innych prezydentów, że lepiej już być Budyniem, niż np. Bufetową czy Kondomem, pokazało, że wychodzi poza ramy urzędniczej sztywności.

Stąd ten straszny hejt, jaki wylano pod jego adresem.

To było coś nieprawdopodobnego. To jakby nagle w eleganckim salonie wybiło szambo. Media, z nieznanych mi przyczyn zwane publicznymi, przez lata się nad nim pastwiły. Przedstawiały go jako aferzystę, złodzieja, skorumpowanego polityka idącego na pasku deweloperów, oszusta… Przekraczali wszelkie granice przyzwoitości. Pamiętam proces, który za mojego jeszcze rzecznikowania Paweł wytoczył TVP. Chodziło o spot w TVP Info dotyczący imigrantów. Wśród świadków, wezwanych przez sąd, był też Jacek Kurski ówczesny prezes TVP. To było już po śmierci Pawła. Kurski powiedział, że gdyby morderca prezydenta częściej oglądał TVP Info, to nigdy by do tej zbrodni nie doszło. Gdybym był tego dnia na sali rozpraw, to bym mu za taki cynizm dał z liścia.

Myślisz, że prezydenta zabił hejt?

Zabiły go media i ten nieszczęśnik, który pchnął go nożem. Jestem o tym przekonany. To chyba Bogdan Borusewicz pierwszy przyrównał śmierć Pawła do śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza. Narutowicza zabił szaleniec, którego do morderstwa pchnęła nagonka prawicowej prasy. To w niej wytworzono atmosferę, która pozwoliła mu zabić. Tu było podobnie. To co wyprawiały media zwane publicznymi, było przekroczeniem wszelkich norm i stworzeniem atmosfery, w której wszystko co najgorsze, stało się możliwe. Paweł nie pokazywał po sobie, jak głęboko przeżywał ten hejt, jak go to bolało. Ale każdy człowiek na którego spada taka fala gówna, musi to przeżywać. On cały czas grał człowieka silnego…

To co wyprawiały media zwane publicznymi, było przekroczeniem wszelkich norm i stworzeniem atmosfery, w której wszystko co najgorsze, stało się możliwe. Paweł nie pokazywał po sobie, jak głęboko przeżywał ten hejt, jak go to bolało. Ale każdy człowiek na którego spada taka fala gówna, musi to przeżywać. On cały czas grał człowieka silnego…

Niestety ten hejt nie spłynął po ostrzu noża.

Zabiła go nienawiść. Nienawiść usłużnych mediów. Dziwię się, że nikt nie mówi o tym, że ci pseudodziennikarze powinni za swoje słowa ponieść karę. A oni są bezkarni, zadowoleni z siebie, nic nie zakłóca ich spokojnego snu. A co do nienawiści, to moim zdaniem, my z niej już nigdy nie wyjdziemy. Ona będzie nam towarzyszył stale. Bo mamy ją w genach. Po prostu.

Rozmawiałeś z Pawłem Adamowiczem o śmierci i to tej nagłej.

Przede wszystkim rozmawialiśmy o Gdańsku, jego szansach, jego przyszłości. Ale czasami w rozmowach odchodziliśmy od miejskich spraw i wchodziliśmy na tory bardzo intymne. Takich rozmów z Pawłem nie było za dużo. Obaj mieliśmy pewną wadę. Mianowicie byliśmy lekko wsobni, niezbyt otwarci na mówienie o swoich „dusznych” problemach. Ale czasami coś puszczało w czasie rozmowy. To były rzadkie momenty kiedy się otwierał. Zrzucał z siebie garnitur urzędnika, prezydenta, stając się, po prostu, fajnym czułym człowiekiem, fajnym kumplem.

W tamtej rozmowie prezydent mówił, że on wybrałby śmierć nagłą.

Obaj się zgodziliśmy, że nie ma nic gorszego, niż umieranie na raty, nie ma nic gorszego niż męczarnia w długiej chorobie. Męczarni dla siebie i dla bliskich. Że jak już mamy umrzeć, to lepiej nagle - był człowiek, nie ma człowieka.

Jest też trochę zabawnych anegdot z waszej wspólnej przyjaźni.

O tak, wiele było zabawnych momentów. Przypominam sobie konferencję prasową z okazji 50-lecia zespołu Czerwone Gitary. Przygotowując się do niej i zbierając materiały, dotarło do mnie, że Czerwone Gitary powstały dokładnie w tym samym roku, w którym urodził się Paweł. Zawsze miałem ambicję, żeby konferencję zacząć bardziej lub mniej udanym żartem. Ot by przykuć uwagę. I tamtą zacząłem od stwierdzenia, że rok 1965 był brzemienny w skutkach dla Gdańska. Bo w styczniu powstały Czerwone Gitary, a w listopadzie urodził się Paweł Adamowicz…

Książka kończy się bardzo intymnym monologiem z umarłym: Ja mówię, Ty milczysz.

To też jest takie niemęskie, melodramatyczne. Z trudem się do tego przyznaję. Ale prawdą jest, że w ciągu tych pięciu lat od jego śmierci często z Pawłem rozmawiałem… miałem po prostu taka potrzebę.

Obaj się zgodziliśmy, że nie ma nic gorszego, niż umieranie na raty, nie ma nic gorszego niż męczarnia w długiej chorobie. Męczarni dla siebie i dla bliskich. Że jak już mamy umrzeć, to lepiej nagle - był człowiek, nie ma człowieka.

Stawiasz wtedy dwie szklaneczki na stole z whisky…

I popielniczkę. Bo może jednak sięgnie po alkohol, po papierosa. Mimo, że go nie ma. On co prawda powtarzał, że nie pali, ale czasami mówił: - wiesz, ale dzisiaj bym zapalił. I palił. Przeważnie moje. Działo się tak wtedy, kiedy rozmowa robiła się bardziej intymna. Z tego co pamiętam, nie zaciągał się. I kończył palenie w połowie papierosa.

Gdyby Paweł Adamowicz dzisiaj żył, co byś mu powiedział o Polsce?

Ależ trudne pytanie...

Zasadne, bo w ostatnich latach, jak sam mówiłeś, chwilami był bardziej polski, niż gdański…

Powiedziałbym, z pewną ostrożnością jednak, że Polska powoli wychodzi na prostą. Chyba wychodzi. I że jest szansa, że stanie się taka, jaką sobie wymarzył.

Antoni Pawlak „Pusty gabinet”, wyd. Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdańsku, Gdańsk 2023

Gdańska premiera książki i spotkanie z autorem:  2 stycznia godz. 18.00, biblioteka ECS. Prowadzący:  Dorota Karaś i  Marek  Sterlingow. Fragmenty przeczyta aktor Igor Michalski. Podczas spotkania będzie można kupić książkę w promocyjnej cenie.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama