Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Przez 20 lat Polska dawała możliwości. Dzisiaj daje impuls do zmian

W czasach spokoju byliśmy zieloną wyspą, wspierającą inne gospodarki, dzisiaj dajemy impuls do zmian i – gdy na Europę wpływa wojna, wywołana przez Rosję - jesteśmy istotnym głosem przestrogi – mówi prof. Cezary Obracht-Prondzyński, socjolog antopolog i historyk
Cezary Obracht-Prondzyński
Cezary Obracht-Prondzyński

Autor: materiał prasowy

Po 20 latach członkostwa Polski w Unii Europejskiej jesteśmy w stanie wymienić wiele korzyści, jakie dzięki temu odnosimy. Niektórzy mówią także o stratach, jakie z tego powodu ponosimy. Rzadko jednak zastanawiamy się, jaki wpływ Polska wywierała na Wspólnotę przez te lata.

Przede wszystkim nie zgodzę się z tymi, którzy mówią, że Polska ponosi straty z tytułu członkostwa w Unii Europejskiej. Nie ma poważnych argumentów na obronę takiej tezy – ani ekonomicznych, co najłatwiej wykazać, ani w sensie politycznym, bo wbrew takiej narracji, siła naszego państwa i jego znaczenie międzynarodowe w ciągu 20 lat się nie zmniejszyły, ani w sensie kulturowym. O korzyściach można by natomiast mówić długo.

Co zatem, Pana zdaniem, Polska wniosła w funkcjonowanie Unii?

Weźmy pod uwagę te trzy strefy, o których mówimy. Ekonomicznie nie tylko korzystamy z członkostwa. Przede wszystkim wnieśliśmy do Unii Europejskiej dużą i rozwijającą się gospodarkę. Nawet tuż po 1989 roku Polska miała perspektywiczną gospodarkę, a kolejne dekady intensywnego rozwoju tylko ją powiększały. Przypomnę, że polski rynek jest większy niż razem wziętych pozostałych krajów Grupy Wyszehradzkiej. 

Wejście na wspólny rynek tak dużego jak nasz kapitału produkcyjnego, ludzkiego, stało się bardzo znaczącym impulsem rozwojowym. Dla gospodarki europejskiej nasz rynek, rozumiany zarówno jako moce produkcyjne, ale też jako kapitał ludzki, był wielkim zastrzykiem możliwości i energii. Dotyczy to zarówno unijnej gospodarki jako całości, jak i poszczególnych krajów. Przecież rozwój gospodarki Niemiec trudno sobie dzisiaj wyobrazić bez gospodarki Polski. Dotyczy to także Francji czy Holandii.

Nie zapominajmy o kreatywności, innowacyjności, aktywności – to składniki nie do przecenienia w rozwoju gospodarczym. Choć oczywiście po wejściu Polski do Grupy Schengen, nastąpiła emigracja  przedsiębiorczych Polaków.

Wszyscy pamiętamy symbolicznego już polskiego hydraulika, podbijającego Paryż.

Tak, zdecydowanie miał wpływ na opinie o przedsiębiorczości polskich pracowników (śmiech). Polacy jako pracownicy weszli na tamte rynki, wnosząc w nie swoją energię i aktywność, a przede wszystkim przełamali stereotyp, ciążący na Polakach. Okazaliśmy się aktywni i pracowici – we wszystkich sektorach gospodarki: poczynając od rolnictwa czy usług, poprzez wyżyny biznesu, nauki i kultury. To mogło być zaskakujące, ale w pozostałych krajach UE szybko przyzwyczajono się do polskiej kreatywności i aktywności. Przekonano się o tym choćby po brexicie, gdy Polacy postanowili wracać do kraju – nagle wiele dziedzin odnotowało zapaść, bo zniknęli fachowcy, dla których nie było rzeczy niemożliwych.

PRZECZYTAJ TEŻ: Pomorski marszałek o Polsce w UE: Pieniądze to ważny element, ale nie jedyny

A politycznie? Jaki wpływ na politykę UE miała przez te lata Polska?

Duży, nawet wbrew oczekiwaniom innych krajów. Symbolem naszego wpływu była choćby rola Donalda Tuska w strukturach europejskich, a wcześniej m.in. Jerzego Buzka, Radosława Sikorskiego czy Aleksandra Kwaśniewskiego – to były przez lata znaczące dla unijnej polityki nazwiska, symbole politycznego znaczenia Polski. Dzięki takim ludziom Polska nie była gościem na salonach. Przeciwnie, to był nasz wspólny salon. Chociaż przez ostatnich osiem lat polski rząd robił wiele, byśmy traktowali Unię jako coś obcego, ale znakomita większość Polaków mówi „my w Unii”, a nie „my a Unia” . To jest m.in. efekt naszej wcześniejszej roli i poczucia, że przez lata staliśmy się pełnoprawnym członkiem Wspólnoty.  To, że Unia docenia rolę Polski jako kraju członkowskiego pokazywały też reakcje na to, co działo się w naszym kraju przez osiem lat.

Jednak dla przeciwników antyunijnej polityki to było czasami zbyt mało czy zbyt późno.

Pamiętajmy, że Komisja Europejska zajmowała się choćby kwestiami praworządności w ramach swoich możliwości, wskazując, że dla Unii nie jest obojętne, co się w Polsce dzieje, bo to ma wpływ na inne kraje członkowskie. Dlatego tak wielkie znaczenie ma to, co się stało 15 października. Pokazaliśmy, że co prawda jesteśmy w kryzysach, ale możemy z nich wyjść. Że Europa nie jest skazana na falę populizmu, jeśli w Polsce po ośmiu latach populistycznych rządów może wygrać demokratyczna opozycja. Oczywiście to nie oznacza, że teraz możemy być pewni demokratycznego sukcesu.

O czym już wiemy, bo widzieliśmy, jak łatwo demokrację tracić.

Ale to pokazuje, że możemy zawrócić tę populistyczną falę. I to kolejny polityczny aspekt naszego wkładu we Wspólnotę – po raz kolejny wnieśliśmy tę energię, wyzwalającą demokratyczne zmiany. 

Co jeszcze wnieśliśmy w ten unijny organizm?

Kolejny aspekt to wymiar kulturowy. Oczywiście polska kultura zawsze była obecna w europejskiej kulturze i miała na nią wpływ, ale jednak samo wejście Polski i innych krajów środkowej Europy do UE poszerzyło zakres tożsamości i samoświadomości Europejczyków. Wybrzmiała wiedza, że Europa jest dużo bardziej zróżnicowana, a i jej kultura nie kończy się na Renie czy na Łabie. Zyskali na tym w sensie kulturowym także ci, którzy dotychczas nie byli w tzw. wspólnotowym rdzeniu - kraje Beneluksu, Francja, Niemcy czy Włosi. W europejskiej świadomości obok polskiej zaczęły wybrzmiewać np. wpływy Skandynawii czy Półwyspu Iberyjskiego. Mocno wybrzmiało to, że te kraje mają swoje wartości, swoje tożsamości – nie zawsze łatwe i oczywiste do przyjęcia z racji przyzwyczajeń tamtejszych liderów i społeczeństw, ale wzbogacające pulę europejskich znaczeń i symboli. Wnieśliśmy inną wrażliwość, sposób myślenia, postrzeganie, inną pamięć – to co prawda skomplikowało europejski dyskurs, ale jednocześnie uczyniło go żywszym i bardziej autentycznym.

Nagle okazało się, że Europa ma głębsze korzenie i tożsamość niż te, do których przez dekady się odwoływano?  

Może nie tyle głębsze, co bardziej rozległe, bardziej różnorodne.  Że to drzewo, którym jest Unia, soki czerpie z bardzo różnych elementów. Moim zdaniem to bardzo istotny wkład, choć może najmniej zauważany na co dzień. To nie tylko kwestia kontaktów elit, ale też kontakty na poziomie szkół, samorządów, organizacji pozarządowych, uczelni. 

W rzeczywistości jesteśmy powiązani niezwykle gęstą siecią relacji – nie są zadekretowane gdzieś u góry, ale przez sam fakt, że weszliśmy do Unii, znakomicie się zwiększyły. Spójrzmy choćby na sukces programu Erasmus, czyli wymiany studentów europejskich uczelni – jak wielu młodych ludzi studiuje w Polsce i jak wielu polskich studentów zdobywa wiedzę za granicą. 

Już mówi się o pokoleniu Erasmusa – młodych ludziach, którzy nie widzą żadnych przeszkód w studiowaniu, pracy, realizowaniu pasji w którymkolwiek kraju UE, nie tylko u siebie. To wielokierunkowe więzy, które już wpływają i będą wpływały na Europę przez następne lata, a podobnych programów moglibyśmy przecież przywołać więcej. 

A czy jest coś, co dzisiaj Polska teraz może wnieść w wspólnotową tkankę? 

Jesteśmy w dość paradoksalnej sytuacji. Gdy wchodziliśmy do Unii, traktowano nas z pewną nieufnością – kim jesteśmy, co ze sobą przynosimy. Mówiliśmy już o tym, że dzięki wielu argumentom opinia o Polakach i polskiej gospodarce błyskawicznie się zmieniła – nie tylko na poziomie liderów, ale  także indywidualnych kontaktów. Wystarczy porównać opinie i dane z roku 2004, gdy wchodziliśmy do UE i z 2014, po dziesięciu latach naszego członkostwa. Jednak ostatnie osiem lat było wielkim zawodem. I znowu: nie tylko na poziomie elit, ale i społecznym. Wielu moich znajomych mówiło, że w ostatnich latach pytano ich, co się w Polsce dzieje, jak to się stało, że następują takie zmiany. Wpisywaliśmy się w tę zmianę społecznych nastrojów, rosnącą falę populizmu, która po Brexicie wywoływała u wielu lęk. Nasz kraj  stawał się symbolem zawiedzionych nadziei – problemy z praworządnością, protesty kobiet, policja na ulicach. Tego nie spodziewano się Polsce. Ale po 15 października Polska znowu zaskoczyła. Wydawało by się, że po ośmiu latach już wszystko jest poukładane według zamierzeń ówczesnej władzy i nie ma wielkich nadziei na zmianę, tymczasem Polacy znowu okazali się nieprzewidywalni. Dla liderów większości krajów jest to zaskakujące, bo niewiele wskazywało na to, że populistów można odsunąć od władzy, szczególnie, że Polacy nie angażują się społecznie i politycznie. Zaskakująca była więc siła oddolnego ruchu, wyrażona we frekwencji podczas wyborów. I to właśnie jest kolejna wartość, wnoszona przez nas w europejską świadomość – siła pojedynczych głosów, wynikająca nie ze infrastruktury społeczeństwa obywatelskiego, bo ta jest w Polsce słaba, tylko z indywidualnego  sprzeciwu. Zachód stawia sobie pytania, jak tym konglomeratem wielu czynników – rozczarowania, gniewu, poczucia bezsilności, ale i wstydu, udało się zmobilizować kobiety, młodych i małe miejscowości do zmiany władzy. Oczywiście można zapytać, czy to jest wzór do powtórzenia w innych krajach.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Zasada niedyskryminacji w UE nie może być tylko deklaracją

Kolejny raz daliśmy więc impuls do analiz?

Ale także przestrogi, bo pokazujemy, że nikt nie jest zabezpieczony przed pokusą populizmu. Nie zapominajmy też o tym, że pokazaliśmy, jak wielką oddolną spontaniczną mobilizację wykorzystać w kryzysie humanitarnym po ataku Rosji na Ukrainę. To wielka lekcja empatii i tego, co możemy zrobić dla innych. 

Daliśmy też inną lekcję – gorzką, że państwo to bardzo poważne wyzwanie. Że czasami może blokować rozwój, a nawet działać przeciw swoim obywatelom i trzeba umacniać mechanizmy, które przed tym zabezpieczają. To lekcja mająca nie tylko wymiar społeczny, ale też polityczno-państwowy.

Dajemy też inną przestrogę – co jest związane ze zmieniającą się sytuacją na wschodzie. Uczulamy naszych partnerów z Europy Zachodniej, że utrzymanie bezpieczeństwa nie jest oczywistością, a bardzo poważnym zadaniem. Rzeczywistość polityczna Europy jest inna niż przez ostatnie 20 lat. W czasach spokoju byliśmy zieloną wyspą, wspierającą inne gospodarki, dzisiaj – gdy na Europę wpływa wojna, wywołana przez Rosję, jesteśmy istotnym głosem przestrogi. Ostatnie wypowiedzi Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego dobitnie to pokazują. Mówimy o tym, że konieczna jest wspólna mobilizacja, wspólna dyskusja, jak się bronić.  Wnosimy kolejne wartości na trudne czasy.


Partnerem cyklu jest Komisja Europejska

20 lat Polski w UE

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
śledź 30.04.2024 13:18
Zaletą Unii jest narzucenie redystrybucji, która pozwala ograniczyć bezpośrednie okradanie nas przez naszych "wybrańców". Choć akurat na Pomorzu słabo to działa...

śledź 30.04.2024 13:15
Jedyna korzyść z Unii, to jej procedury redystrybucji, które nie pozwalają naszym lokalnym "wybrańcom" okradać nas bezczelnie, w żywe oczy i do cna. Muszą zachować pozory i procedury ustalone przez bardziej zaspokojonych.

Reklama
Reklama
Reklama