„Mały Książę” Antoine de Saint-Exupéry’ego – premiera w Nowym Teatrze w Słupsku już w czerwcu. Wybór tytułu to pana pomysł?
Wraz z reżyserką Zdenką Pszczołowską zastanawialiśmy się nad tytułem, którym moglibyśmy atrakcyjnie zamknąć sezon. Zależało mi, by była to propozycja repertuarowa, która szybko nie zejdzie z afisza i przyniesie teatrowi względną stabilność po wakacjach. A „Mały Książę” to, z jednej strony, lektura szkolna, z drugiej – książka lubiana, tak wśród dzieci, jak i dorosłych, tak więc popularność ma niejako gwarantowaną. Poza tym to zawsze pozycja niebanalna, metaforyczna, nieoczywista. Dobry wybór dla ambitnego teatru. Wzbudza dobre skojarzenia, u wszystkich.
»Jak podają najnowsze źródła, Antoine de Saint-Exupéry rozbił się… w przedwojennym Słupsku. To nie pomyłka. Twórcy spektaklu „Mały Książę” rekonstruują nie tylko literacką opowieść, ale i prawdziwą historię – zapomnianą katastrofę lotniczą, która sprowadziła Małego Księcia na Ziemię. Pilot, alter ego autora, rozbił się bowiem nie w Afryce, lecz w Słupsku – w pierwszej połowie XX wieku. I to właśnie tutaj spotkał chłopca z innej planety« – czytamy w zapowiedzi spektaklu. Co to za idea?

Przede wszystkim jest to opowieść o Kosmosie, dojrzewaniu i powstawaniu świata. Nie grzebiemy specjalnie w oryginale, ale Słupsk będzie się nam w tej historii przewijał. Dziś zastanawialiśmy się nad plakatem do tego przedstawienia, jedną z propozycji była grafika składająca się z mapy przedwojennego Słupska jako Kosmosu świata, bo też Słupsk jest pewnie jednym ze światów…
Dla pana, Krakusa z urodzenia, Słupsk też już stał się Kosmosem? Spędził pan tu ponad dziewięć lat. Ta premiera, za pana kadencji, ostatnia – jest dla pana symboliczna?
W pewnym sensie ostatnia, bo niebawem zaczynamy próby do kolejnego przedstawienia „Pływalnia” Magdaleny Drab, choć premiera, rzeczywiście, będzie miała miejsce już za nowej dyrekcji, we wrześniu. Ale czy „Mały Książę” jest dziś dla mnie symbolicznym tytułem? Raczej nie, to, na czym mi zależało to przede wszystkim mocna pozycja w repertuarze, wydarzenie artystyczne. Tak na to patrzę.
Tak czy siak, jakaś symbolika jednak jest. Wylądował pan w tym Słupsku w 2016 roku, niczym ów Pilot na Saharze z książki Saint-Exupéry’ego. Miał pan 36 lat. Tak wspominał pan w naszej rozmowie sprzed lat pięciu tamto „lądowanie”: „To była olbrzymia zmiana w moim życiu. Po pierwsze, jako aktor, ale i twórca życia teatralnego, zawsze byłem niezależny, a tu nagle obejmuję kierownictwo teatru instytucjonalnego. Druga rzecz, to przeprowadzka do Słupska, dla kogoś, jak ja urodzonemu w Krakowie - regionu zupełnie obcego. Czułem niepokój, jaki niesie przecież każda zmiana, ale wyzwania, jakie ten nowy etap życia stawiał przede mną, to była też przygoda, coś ekscytującego. Zwłaszcza że, jeszcze kilka miesięcy wcześniej los tego teatru był niepewny. A zatem pod moje skrzydła trafił teatralny byt stojący nad przepaścią. Myślę, że ten 2016 rok był to, tak w życiu słupskiej sceny jak i moim własnym – punkt zwrotny”.
Rzeczywiście, teatrowi groziła likwidacja. Długo nie było tu dyrektora, konkurs rozstrzygnięto dość późno. Swoją kadencję rozpoczynałem nie tak jak zwykle bywa 1 września, a 1 stycznia. Przyznaję, trochę był to dla mnie wtedy „przystanek Alaska”. Zarządzanie tym teatrem, który długi czas pozostawał wtedy w ogromnym kryzysie, tak organizacyjnym jak finansowym, to od początku była walka o byt. Dziś mogę powiedzieć, że na tej wojnie, na którą - trzeba przyznać - całkiem raźno poszedłem, były może i ofiary, ale raczej wracam z tarczą. Dziś słupski teatr funkcjonuje w przestrzeni ogólnopolskiej, liczy się na teatralnej mapie kraju, wypowiada się. Jest podmiotem dyskusji, a nie poza nią.
CZYTAJ TEŻ: Bez teatru nie da się żyć. Pomorskie orędzie na Dzień Teatru
Wybudował pan Słupskowi nową siedzibę teatru.
To był wielki sukces, w końcu nie tak często stawia się budynki teatrów w Polsce. Było to ważne wydarzenie dla słupszczan, dla regionu, wydawało mi się, że zauważone będzie także w Polsce. Zwłaszcza że zainaugurowaliśmy nową scenę w trudnym czasie pandemii! Kiedy zaczęła się, przesuwaliśmy otwarcie, czekając, aż będzie można zrobić to z należnym naszemu teatrowi ceremoniałem. W końcu jednak nie można było dłużej czekać. Otwarcie, w którym uczestniczyli Marszałek Województwa Pomorskiego i Prezydent Słupska nagraliśmy kamerą i emitowaliśmy on line. Uroczystość przemknęła bez echa. Ale dla teatru to był niewątpliwie przełom. Dla mnie, osobiście, szczególny moment w życiu.

Przez te dziewięć lat udało się panu pozyskać do współpracy ważnych reżyserów, zrobić duży festiwal teatralny, wybudować siedzibę, tak pan jak i aktorzy zdobyli wiele nagród w prestiżowych konkursach. Wciąż trudno zrozumieć, dlaczego pan odchodzi ze stanowiska?
Rzeczywiście, udało się, po latach, przebić słupskiemu teatrowi szklany sufit. Pozornie, łatwo tu dojechać, a jednak dla wielu świat na Trójmieście się kończy. Gdy dwa lata temu odbieraliśmy nagrodę w Instytucie Teatralnym w Warszawie, oficjalnie mówiło się, że to laury za konsekwencję, za działania, dynamikę…
A nieoficjalnie?
Że to nagroda za odwagę. Faktycznie, trzeba było odwagi, by w nieoczywistym miejscu robić nieoczywisty teatr. Przyznaję, że miałem, prócz zaangażowania i poparcia ludzi, także dużo szczęścia. Zresztą, w 2015 roku, gdy przystępowałem do konkursu zapowiedziałem, że gdy minie owo mityczne siedem lat, zrezygnuję ze stanowiska. To będzie czas na zmiany. Z tych siedmiu zrobiło się prawie dziesięć. To już absolutnie czas, by rozpocząć nowy etap. Nie tylko potrzebny człowiekowi, by szedł dalej, ale i instytucji, która też potrzebuje kolejnego impulsu. Nowego rozdania.
Co dalej? Co będzie pan robił?
Jeszcze do końca nie wiem, póki co wraz z rodziną wracamy do Krakowa. Z pewnością będę pracował w teatrze – to jest mój świat, kompetencje, wykształcenie, bez teatru nie da się żyć. Startuję w konkursie na dyrektora Krakowskiego Teatru Variété, niezależnie jak się ten konkurs potoczy, to na pewno dobra okazja, by przypomnieć się, że wróciłem. A do aktorstwa bardzo tęsknię, uwielbiam reżyserować, świetnie się odnajduję w pisaniu i realizacji projektów. W teatrze jest wiele przestrzeni, które uważam za swoje. Bycie dyrektorem to jednak zupełnie coś innego. Czasem przynosi ogromną satysfakcję, ale też niesłychanie obciąża i bywa mało wdzięcznym zadaniem.
Ale i jako dyrektor nie zrezygnował pan z grania, także reżyserował pan. Pana „Mały Paryż” nominowany był do Pomorskiej Nagrody Artystycznej.
Co do grania, to jednak nie do końca w tym się na słupskiej scenie zrealizowałem. Sporadycznie grywałem tu jakieś role, jednak zazwyczaj były to „dublury” po aktorach odchodzących na emeryturę, lub te, których nie było komu grać. Nowych ról w Słupsku zrobiłem raptem trzy albo cztery…
Żal wyjeżdżać?
Pewnie, że żal. Zmiany i rozstania to zawsze tęsknota i stres. Z drugiej strony też wyzwanie, nowy etap. Na pewno nie będę stąd uciekał. Długo będę się oglądał za sobie.
Co szczególnie zostanie w pamięci?
Moje życie to był, cóż mówić, dom i teatr. A raczej teatr i dom. Żona powiedziała mi kiedyś: „U ciebie na pierwszym miejscu jest teatr, na drugim - teatr, na trzecim - teatr, może na czwartym jestem ja. Ale na piątym znów jest teatr”... Tak, teatr egoistycznie zagarnia, ludzie teatru to wiedzą. A Słupsk? Jest pięknym miastem. To świetny region do życia. Dziś mogę powiedzieć, że czuję się słupszczaninem. Tu płacę podatki, tu mam mieszkanie. Przez te blisko dziesięć lat wrosłem w to miejsce. Nie czułem się tu jak na zesłaniu czy w delegacji. Byłem częścią Słupska. Ważne jest, by utożsamiać się z tym miejscem – przyszłemu dyrektorowi dedykuję te słowa.
Nowy dyrektor przychodzi, w zasadzie, na gotowe.
To pozornie ułatwia, ale też może sprawić trudność nowemu szefowi czy szefowej. W 2016 roku słupski teatr był w głębokim kryzysie, rozważano opcję zlikwidowania tej instytucji – opcja startowa była więc taka, że może być tylko lepiej. W innych okolicznościach zawsze skazani jesteśmy na porównania. Są oczekiwania, rozbudzone ambicje. Nowy dyrektor na pewno znajdzie własną drogę dla tej instytucji.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Projektowała dla Lady Gagi i Behemotha. Teraz ubiera tancerzy Opery Bałtyckiej
Nie udało się panu czegoś zrealizować z tego, co pan sobie postanowił?
Oczywiście! Artystycznie kilka porażek zaliczyliśmy, nie było to nieustające pasmo sukcesów. Ale wiele się udało. Startując w konkursie na dyrektora zapowiedziałem, że zrobię teatralny festiwal i wybuduję nową siedzibę. I to się udało. Festiwal Scena Wolności to flagowa impreza w mieście. Jedno, co na pewno będzie dla nowego dyrektora udręką - tak jak i dla mnie - to fakt, że jest to najniżej dotowany teatr w Polsce.
Mimo że wciąż pan to powtarzał, apelując o pomoc?
Wydaje się, że sytuacja jest trudniejsza niż 9 lat temu. Relacja wartości najniższej krajowej do dotacji podmiotowej w 2016 roku wynosiła 1:1000, teraz jest to 1:750, a w instytucjach scenicznych gros kosztów to przecież wynagrodzenia osobowe. Do tego doszły koszty utrzymania budynku, kompletnie zmieniła się jakość (a co za tym idzie również koszty produkcji) i ilość oferty repertuarowej, wydarzeń około teatralnych, itd. Finansowanie słupskiego teatru z każdym rokiem coraz bardziej rozmija się z rzeczywistością.
Czego nowego dowiedział się pan o teatrze będąc dyrektorem w Słupsku?
Wszystkiego! I nowego, i starego. (śmiech) To, czego się nauczyłem i co jest wartością to zarządzać zespołem ludzkim, to jest w tym byciu dyrektorem teatru najważniejsze. Udało mi się rozpracować też rynek grantowy, który ratował nas w realizacji ambitnych zamierzeń. W minionym roku półtora miliona złotych wypracowaliśmy w samych projektach! Nasz repertuar co roku to pięć premier, z czego z dotacji podmiotowej powstają tylko dwie pierwsze. Reszta to granty.
Czego się pan o sobie dowiedział po tych dziesięciu latach?
(śmiech) Mógłbym opowiedzieć pewną anegdotę o tym, jak - bez względu na to, co robi - postrzegany jest każdy dyrektor teatru, ale musiałbym użyć wulgaryzmów… (śmiech). Wspólnie tworzymy tę instytucję od blisko dekady. Obyło się bez większych konfliktów, o które w teatrze nietrudno.
Czego pan życzy nowemu dyrektorowi?
Co tu mądrego powiedzieć? (śmiech) Życzę, by swoje marzenia spełniał nie zapominając o tym teatrze.
























Napisz komentarz
Komentarze