Przewodniczący Eko-Unii, były wiceminister środowiska w rządzie Jerzego Buzka, Radosław Gawlik, w oparciu o opinię prof. Jacka Piskozuba z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk, przestrzegał przed skutkami powstania tzw. wyspy ciepła, w miejscu zrzutu do morza wód użytych do chłodzenia reaktorów elektrowni w Choczewie. [Więcej na ten temat piszemy akurat w najnowszym wydaniu tygodnika „Zawsze Pomorze”]. Zdaniem Radosława Gawlika może to spowodować zagrożenie dla ekosystemu Bałtyku, m.in. poprzez groźbę zwiększenia ilości sinic i zwiększenie stref beztlenowych, które już teraz zajmują około 20 proc. powierzchni bałtyckiego dna. Jego zdaniem można by tego uniknąć, gdyby zamiast otwartego, zastosowana tzw. zamknięty system chłodzenia reaktorów – schłodzenie kominowe. Oznaczałoby to wprawdzie podrożenie o kilka procent całej budowy, ale zdaniem ekologów, przy i tak olbrzymich kosztach inwestycji, nie miałoby to aż takiego znaczenia.
Jeszcze za wcześnie jest na wycinkę 300 hektarów lasu
O ekologicznych kosztach budowy mówiła też Hanna Trybusiewicz z zarządu stowarzyszenia Bałtyckie SOS. Skupiła się ona na wycince nadmorskiego lasy pod budowę.
– W ubiegłym roku wycięto już 35 hektarów – mówiła. – Ta pierwsza wycinka została przez nas zaskarżona do prokuratury, jako możliwość popełnienia przestępstwa, gdyż uważamy odbyła się ona bez wydania należytych pozwoleń. Czekamy na opinię prokuratury w tej sprawie. Drugą wycinkę, pięciu hektarów, wykonano na mocy decyzji Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Dała ona przyzwolenie Polskim Elektrowniom Jądrowym na zniszczenie wszystkiego, co tam żyło, czyli około 60 gatunków zwierząt i 40 gatunków roślin objętych ścisłą lub częściową ochroną. Dodajmy, że wycinka odbyła się wiosną, w okresie lęgowym. A na jesieni tego roku PEJ planują wycinkę kolejnych 300 hektarów lasu między Stilo a Kopalinem.

Bałtyckie SOS złożyło w tej sprawie skargę na decyzję Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska. Jednym z postulatów była prośba o wstrzymanie dalszych prac do momentu, kiedy Polskie Elektrowni Jądrowe nie uzyskają konkretnych dokumentów, które będą potwierdzały, że rzeczywiście kiedykolwiek ta elektrownia powstanie. Miała by to być na przykład zgoda Komisji Europejskiej, pozwolenia na budowę lub projekt samej elektrowni, którego – według ekologów – też jeszcze nie ma.
– Uważamy, że jeszcze za wcześnie jest na wycinkę 300 hektarów lasu i dokonywanie takiej dewastacji w środowisku – mówiła Hanna Trybusiewicz, przyznając, że ten punkt ich skargi został niedawno odrzucony przez sąd pierwszej instancji. Ekolodzy zapowiadają jednak odwołanie od tej decyzji. Przy okazji też zarzucili sądowi, że jest „zindoktrynowany przez lobby atomowe, które od wielu lat w głowach ludziom robi papkę z mózgu”.
Jak twierdzi działaczka Bałtyckiego SOS na tych 300 hektarach się nie skończy.
– Docelowo ofiarą tej budowy padnie około tysiąc hektarów. Nie mówię, że tylko lasów, ale w ogóle terenów zielonych, czyli bagien, torfowisk, łąk, dzikich dzikich miejsc. I jeszcze dodam, że to dzieje się w bardzo niedalekiej odległości od Słowińskiego Parku Narodowego. To jest nasze dobro narodowe i wbrew temu, co sąd powiedział, że sprzeciwiając się budowie godzimy w rację stanu, to my o tę rację dbamy. Bo racją stanu dla całego polskiego społeczeństwa jest to, żeby ta elektrownia tam nie powstała – skończyła Hanna Trybusiewicz.
Prąd ze słońca tanieje, a z atomu drożeje
O ekonomicznym aspekcie budowy mówił ekonomista, ekspert Zielonego Instytutu Dariusz Szwed.
– Komisja Europejska właśnie ogłosiła w sprawie planowanego nowego bloku czeskiej elektrowni jądrowej w Dukovanach, że – po pierwsze – tylko 30 proc. energii pochodzącej z tej elektrowni, która jeszcze nie powstała i być może – ze względów ekonomicznych nie powstanie – będzie mogło podlegać wsparciu publicznemu z budżetu państwa. I po drugie, że to państwowe wsparcie, czyli tzw. kontrakt różnicowy może trwać jedynie 30, a nie 60 lat. Tymczasem polski rząd zakłada 100 proc. wsparcia dla Choczewa przez 60 lat.
Dariusz Szwed kwestionuje też założenie, że przez 95 proc. czasu elektrownia w Choczewie będzie pracowała ze swoją pełną zdolnością produkcyjną. Jego zdaniem w słoneczne i wietrzne dni, kiedy kiedy wytwarzane jest dużo zielonej energii – z fotowoltaiki i wiatraków – trzeba będzie wyłączać elektrownię jądrową.
– Jeżeli założymy, a taka jest szansa, że Komisja Europejska, która wszczęła właśnie postępowanie przeciw polskiemu rządowi w sprawie publicznego wsparcia z budżetu państwa projektu elektrowni jądrowej w Choczewie, potraktuje go identycznie, jak projekt elektrowni jądrowej Dukovany, to ten projekt nigdy się nie spłaci. A co ważne, jeżeli w ogóle powstanie, to megawatogodzina energii elektrycznej z tego, z tych reaktorów, szacujemy, że może kosztować od 1400 nawet do 3-4 tysięcy zł, podczas gdy energia ze słońca, energia z wiatru ma koszt na poziomie 50-100 zł za megawatogodzinę. A bywają takie momenty w naszym systemie, że tę energię można brać z sieci za darmo. A nawet ma ceny ujemne, bo takie godziny się już zdarzają. Konkludując: elektrownia jądrowa nie tylko w Choczewie, ale w ogóle gdziekolwiek w Polsce, w obecnej sytuacji rynkowej, nie ma kompletnie ekonomicznego sensu. Jest to projekt polityczny, obliczony na zdobycie przychylności Donalda Trumpa [elektrownię mamy kupić od Amerykanów – red.], tego samego który wypowiedział wojnę handlową Unii Europejskiej i Polsce – przekonywał ekonomista.
Powoływał się też na badania prof. Andrzeja Szablewskiego z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, z których wynikało, ze w ostatnich 12 latach energia słoneczna staniała o 90 proc. energia z wiatru staniała o 73, a z elektrownie jądrowe zdrożała w tym samym czasie o 36 proc.
Radosław Gawlik przypomniał tez, że z 27 krajów Unii Europejskiej zaledwie 12 stawia na energetykę jądrową, z czego dwa: Hiszpania i Belgia, podjęły decyzje by się z niej wycofać.
– Wbrew temu, co się mówi, że technologia rozwojowa, jest ona technologią schyłkową, bo jest trudna i droga – argumentował.
A Hanna Trybusiewicz pytała retorycznie: – Zaczynać biznes z energetyką jądrową w momencie, kiedy inni się z tego wycofują, to chyba coś nie halo, prawda?
Pierwsza polska elektrownia jądrowa
Elektrownię jądrową w Choczewie (pow. wejherowski) ma wybudować amerykańskie konsorcjum Westinghouse-Bechtel. Szacowany całkowity koszt inewestycji to ok. 200 mld zł. Mniej więcej 20-30 proc. tej kwoty to będą środki własne polskiego rządu. Pod koniec lutego Sejm przyjął ustawę umożliwiającą wsparcie finansowe PEJ w wysokości 60,2 mld zł. Reszta ma pochodzić z kredytów zagranicznych. W elektrowni mają pracować trzy reaktory typu A1000 wytwarzające łączną moc do 3750 Mwe.
Pierwszy beton na placu budowy miałby zostać wylany w 2028 roku. Pierwszy reaktor zacznie produkować prąd w 2035 roku. Do komercyjnej sprzedaży trafi on w kolejnym roku. Całość, według planów, będzie gotowa w 2038 roku.

























Napisz komentarz
Komentarze