Groźba konfliktu zbrojnego budzi przerażające skojarzenia. Przypomniały się stare zdjęcia z 1945 roku, pokazujące jak wyglądał Gdańsk po wejściu Armii Czerwonej. Czy morze ruin to realna perspektywa?
Niczego nie można wykluczyć. Wydawało się, że wojna pełnoskalowa, czyli najechanie sąsiada czołgami, to już jest pieśń przeszłości. Przed trzema laty okazało się, że jest to znów możliwe. Co gorsze, obecnie zagrożenia są większe ze względu na rozwój technologii, dronów, dalekosiężnych pocisków balistycznych. Dzisiaj nie trzeba lecieć samolotem i wyrzucać za burtę granatu, jak to było w czasie pierwszej czy nawet na początku drugiej wojny światowej. Teraz wróg stacjonujący dwa tysiące kilometrów dalej jest w stanie do jednego metra namierzyć jakiś obiekt. W tym także zabytek.
Czy przygotowania do ewakuacji dzieł sztuki podjęto już na Pomorzu?
O szczegółach programu na ten moment nic jeszcze nie wiemy. Jest on rozpatrywany dopiero na szczeblu centralnym, w ramach umów międzynarodowych. Zanim pojawią się rozporządzenia wykonawcze na szczeblu wojewódzkich konserwatorów, upłynie zapewne nieco czasu. Na naszym poziomie jesteśmy za to odpowiedzialni za wojewódzkie plany ochrony zabytków.
Kto je tworzy?
Właściciele poszczególnych zabytków, wszystkie jednostki samorządów terytorialnych oraz jednostki organizacyjne typu muzea itd. wytwarzają swoje plany w uzgodnieniu z konserwatorem wojewódzkim.Stają się one potem podstawą planów wojewódzkich, a następnie wchodzą w system do krajowego planu ochrony zabytków. Odrębną kwestią są zabytki nieruchome, których plany ochrony tworzą się wolniej, niż bym chciał. Choć już ustawa z 2003 roku wprowadzała obowiązek opracowania planów i ich corocznej aktualizacji lub aktualizacji co 4 lata, zależnie od formy, czy się jest jednostką gminną czy właścicielem zabytku, zaległości są duże. Co roku przypominamy o obowiązku ustawowym, rozsyłamy pisma do gmin, do właścicieli. W tym tygodniu wysyłałem pismo do biskupów, żeby uprzejmie przypomnieli parafiom o obowiązku tworzenia planów, które są szczególnie ważne dla obiektów sakralnych. W nich bowiem jest szczególne nagromadzenie zabytków ruchomych.
Jaka jest reakcja na pańskie pisma?
Najłatwiej jest wymóc ją na na jednostkach samorządu terytorialnego. W Gdańsku to się ruszyło ze dwa lata temu na większą skalę po wysłaniu monitu z ministerstwa do wszystkich samorządów. Natomiast gorzej jest z właścicielami pojedynczych zabytków nieruchomych. Brakuje egzekucji w przepisach, nie ma też specjalistów tworzących plany ochrony. Można oczywiście korzystać ze wzorów na stronach wojewódzkich konserwatorów.
Jak praktycznie uchronić Bazylikę Mariacką czy zamek w Malborku przed bombardowaniami i pożarami?
Plan ochrony zabytku przewiduje działania na wypadek konfliktu zbrojnego, ale też innych zagrożeń kryzysowych – od wichury, przez kradzież, napad, powódź, po atak terrorystyczny. W każdym odrębnym przypadku zagrożenia gotowa jest jest instrukcja postępowania. I tak na przykład, jeśli dojdzie do pożaru, trzeba wiedzieć, że nie każdy obiekt zabytkowy można gasić nieskończoną ilością wody. Powinny być zastosowane specjalne piany, albo inne środki proszkowe. Plany obejmują informacje, kogo należy powiadomić np. o pożarze, a także o wspólnych działaniach służb mundurowych, konserwatora, Centrum Zawiadamiania Kryzysowego. Wykazane są osoby do kontaktu w razie pojawienia się zagrożenia. Gdyby plany ochrony powstały, jak ustawa wymaga, dla 100 proc. zabytków, mniej by było strat także przy zagrożeniach typu katastrofa budowlana, pożar czy powódź. Ubolewam nad tym. Dziś, gdy pojawia się ryzyko konfliktu zbrojnego, mówimy głównie o ewakuacjach i o zabezpieczeniach. Natomiast zagrożenia są, tak jak powiedziałem, różnorakie. Od wichury począwszy, która zerwie dach, po lokalne podtopienia, które mogą wystąpić chociażby na Żuławach. W każdej gminie zagrożenia mogą być inne. Dlatego już dziś trzeba je rozpoznać i dla każdego rodzaju zagrożenia opracować instrukcję.
Kiedy przed 22 laty uchwalano ustawę, mało kto przewidywał możliwości konfliktu zbrojnego na ziemiach polskich. Nie trzeba znowelizować przepisów prawnych?
Nie do mnie powinno być kierowane pytanie, czy instrukcje sprzed ponad dwóch dekad nadążają za rzeczywistością. Mam jednak pewne obawy. Instrukcja nakazuje na przykład zawieszanie na dachu obiektu zabytkowego na czas zagrożenia płachty ze znakiem konwencji haskiej. Ma to sygnalizować, by obiekt nie był, jako zabytek, bombardowany. Pojawia się dziś pytanie, czy dla kogoś, kto jest agresorem, oznakowanie wielkoformatowymi płachtami dachów obiektów zabytkowych jest to sygnał, żeby nie bombardować, bo obowiązuje konwencja, czy raczej żeby zniszczyć świadomie kulturę danego narodu? Kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu przypisywano powiedzenie - kto chce zniszczyć naród, zniszczy jego kulturę.
Słysząc o ewentualnej ewakuacji zabytków ruchomych od razu pomyślałam o "Sądzie Ostatecznym" Memlinga i Biblii Gutenberga. Nie są to chyba jedyne cenne rzeczy z Pomorza, które powinniśmy ocalić?
Oczywiście, że nie. Mamy to szczęście, że jednak dużo cennych dzieł sztuki przetrwało, a w ostatnich latach obserwowaliśmy – dzięki współpracy międzynarodowej – wręcz powroty zabytków z zagranicy do Polski. Jeszcze przed długą wojną światową był rozpracowany bardzo precyzyjny system ewakuacji. Dotyczył oczywiście większości inwentarzy muzealnych. Skrzynie oznaczano numerami, mapy były opracowane i zabytki rozśrodkowywano lub przygotowywano do rozśrodkowania. Obecnie jednak mówi się, że większość obiektów powinno się zabezpieczać jednak na miejscu, czyli lepiej tworzyć im warunki ochrony w placówkach, które na co dzień eksponują te zabytki, niż je wywozić.
Dlaczego?
Tak naprawdę od osiemdziesięciu lat do dzisiaj poszukujemy, niektórych porzuconych lub ukrytych zabytków. W przypadku pomorskiego creme de la creme, czyli wspomnianego przez panią Memlinga, Biblii Gutenberga i tym podobnych, decyzje, które skarby dziedzictwa kultury powinny być rozproszone i ewakuowane z miejsc dzisiejszych, gdzieś nawet za granicę do innych zbiorów, powinny być podjęte centralnie. Istotna jest kwestia bieżącej konserwacji – chodzi o to żeby miały taką, jak u nas, opiekę za granicą.
Mamy też złe doświadczenia z odbiorem naszych skarbów. Nie każdy chciał je oddawać po II wojnie światowej...
Musi to być bardzo mocno obwarowane prawnie, by nie było takich "żartów", jak z planowanym wywozem obrazu Memlinga na wystawę do Włoch przed kilkunastoma laty.
A co się stało?
Pełniłem wówczas po raz pierwszy funkcje wojewódzkiego konserwatora zabytków. W Rzymie organizowano monograficzną wystawę dzieł Memlinga. Po zasięgnięciu opinii ekspertów nie zgodziłem się na wywóz „Sądu Ostatecznego”. Na włoskiej wystawie pojawiła się w miejscu, gdzie miał wisieć tryptyk, kartka z napisem, że to było dzieło zrabowane przez gdańskich piratów Włochom. I nie wyjechało z Polski, bo się Polacy bali, że zostanie przez Włochy odebrane.
Zorganizowanie ewentualnej ewakuacji tak cennych dzieł to także wyzwanie logistyczne.
Jest to duże przedsięwzięcie. Przeznaczone są do tego specjalne rodzaje pojazdów, które mają zawieszenie hydrauliczne, pneumatyczne, klimatyzowane, są niezależne zasilanie w energię, żeby zachować warunki klimatyczne. To nieprawdopodobnie skomplikowana maszyneria do przewozu takich dzieł sztuki. Dzisiaj, gdy faktycznie się wypożycza tak wartościowe dzieła na wystawy, już w samych polisach ubezpieczeniowych, określających warunki przewozu, wymieniany jest sprzęt najwyższej klasy. Mam nadzieję, że taki sprzęt też zostanie zapewniony na czas ewakuacji w sytuacji zagrożenia.
Mówimy o ogromnych kosztach.
Słyszałem, że pojawiły się całkiem duże, sięgające kilkadziesiąt milionów euro, środki do pozyskania na zgromadzenie zabezpieczenia, pozwalającego na przygotowanie do ewakuacji. Czyli – budowę skrzyń, zabezpieczenie materiałów ochronnych itp. Taka informacja została skierowana do samorządów, między innymi do Gdańska.
Wywiad minister Wróblewskiej był pierwszą publiczną informacją, że władze rozważają ewakuację dóbr kultury. O szczegółach jednak jeszcze nic nie wiemy...
I zapewne nigdy ich nie poznamy. Nawet we wzorach instrukcji, planów ochrony jest mowa o tym, żeby tych planów nie udostępniać. Należy je anonimizować, szczególnie jeśli chodzi o zabytki ruchome.
To zrozumiała ostrożność?
Oczywiście. Publikacja planu może stać się gotową listą zakupów dla złodziei albo instrukcją, w jaki sposób można wejść do chronionego obiektu.. Dlatego w całym kraju, także w Gdańsku, są one prowadzone przez osobę odpowiedzialną za sprawy niejawne. Wgląd do planów może mieć tylko właściciel, osoba zajmująca się zarządzaniem kryzysowym i wojewódzki konserwator zabytków.
Napisz komentarz
Komentarze