Reklama Energa włącza kulturę
Reklama
Reklama

Jedni protestują, drudzy bronią wystawy „Nasi chłopcy”

Z jednej strony nadzieja, że w końcu pojawia się odwaga, by szerzej opowiedzieć o skomplikowanych losach rodziny, zaplątanej w historię pogranicza. Z drugiej – oskarżenia o relatywizowanie historii, protesty i domaganie się zamknięcia ekspozycji. Wystawa „Nasi chłopcy”, poświęconej mieszkańcom Pomorza wcielonym do armii III Rzeszy” budzi skrajne emocje
Jedni protestują, drudzy bronią wystawy „Nasi chłopcy”

Autor: Muzeum Gdańska

Jedną informację poznamy, czytając treść tablicy, która wisi na Długim Targu 17/18, drugą – kilkadziesiąt metrów dalej, na Długiej 47/49. Tablica na Długim Targu, odsłonięta niespełna rok temu, upamiętnia Michała Szucę, bankowca, związanego z ruchem młodokaszubskim działacza społecznego, tworzącego organizacje Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku. Aresztowany i osadzony w Victoriaschule w dniu wybuchu II wojny światowej, 22 marca 1940 roku Michał Szuca został rozstrzelany przez Niemców w Stutthofie.

Informacje o Stanisławie Szucy – synu Michała, są inne. Jego matka była Niemką, w 1943 roku – jako posiadacz najpierw IV, a potem III grupy narodowościowej - został wcielony do Wehrmachtu. Zginął na froncie wschodnim. 

Informacja o Stanisławie Szucy pojawiła się kilka dni temu w Ratuszu Głównego Miasta Gdańska – jako część otwartej 12 lipca wystawy „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”. 

Protesty przeciw wystawie „Nasi chłopcy...”

Tuż po otwarciu wystawy politycy PiS nazwali jej organizację skandalem. „Jawna realizacja niemieckiej narracji”, „relatywizowanie historii”, „moralna prowokacja” – piszą w mediach społecznościowych.

- Przedstawianie żołnierzy III Rzeszy jako „naszych” to nie tylko fałsz historyczny, to moralna prowokacja, nawet jeśli zdjęcia młodych mężczyzn w mundurach armii Hitlera przedstawiają przymusowo wcielonych do niemieckiego wojska Polaków - napisał na platformie X ustępujący prezydent Andrzej Duda.

We wtorek 15 lipca – przed Ratuszem Głównego Miasta, gdzie wystawa jest prezentowana, środowiska prawicowe zorganizowały nawet pikietę, domagając się jej usunięcia. - Nasi chłopcy nie chcieli być wcielani do wojska niemieckiego. Szukali ucieczki – wołał gdański radny PiS Andrzej Skiba, jeden z uczestników protestu. 

- To jest ta perspektywa, którą znajdziecie państwo w podręcznikach, historia bohaterów i zdrajców – odpowiada dr Andrzej Gierszewski, rzecznik Muzeum Gdańska. - Tymczasem na wystawie „Nasi chłopcy” znaleźć można ten odcień szarości, czyli historię ofiar niemieckiego nazistowskiego systemu represji, które siłą były wcielane do Wehrmachtu w czasie II wojny światowej. Warto pamiętać, że taki los nierzadko spotykał także żołnierzy Wojska Polskiego z kampanii wrześniowej z 1939 roku.

Na marginesie historii

Wystawa powstała dzięki współpracy Muzeum Gdańska, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie, w oparciu o zbiory muzeów pomorskich oraz kilkudziesięciu rodzin z Pomorza i Gdańska. 

- Ekspozycja, zajmująca ok. 200 metrów kw. nie tylko przybliża przyczyny, przebieg i konsekwencje masowej rekrutacji prowadzonej przez III Rzeszę w naszym regionie, ale także stawia istotne pytania o pamięć – i zapomnienie – tego zjawiska po 1945 roku - tak o wystawie „Nasi chłopcy” piszą na swojej stronie władze Muzeum Gdańska. Podkreślają, że bohaterami wystawy są mieszkańcy Pomorza Gdańskiego, przedwojenni obywatele II Rzeczpospolitej, Wolnego Miasta Gdańska czy Niemiec z różnych zakątków Pomorza. Ich losy pokazują, jak różne były indywidualne doświadczenia związane ze służbą w niemieckich-nazistowskich formacjach wojskowych. Łączy ich jednak wspólna, powojenna rzeczywistość – fakt, że przez dekady pozostawali na marginesie oficjalnej narracji historycznej. 

Przypomnijmy: według szacunków do armii III Rzeszy w okresie II wojny światowej wcielono kilkuset tysięcy żołnierzy polskiego pochodzenia lub posiadających obywatelstwo polskie. Zdecydowana większość z nich wstępowała w niemieckie szeregi pod przymusem. 

Jeden ułan, drugi w Wehrmachcie

Wystawa nie jest duża – mieści się na ok. 200 metrach kw. w Galerii Palowa w Ratuszu Głównego Miasta – i prezentuje oryginalne eksponaty, fotografie, nagrania oraz osobiste pamiątki rodzinne, zebrane m.in. od mieszkańców regionu. 

- Podzielona na trzy części - „W Rzeszy”, „Ślady” i „Głos” - nie tylko przybliża przyczyny, przebieg i konsekwencje masowej rekrutacji prowadzonej przez III Rzeszę w naszym regionie, ale także stawia istotne pytania o pamięć i zapomnienie tego zjawiska po 1945 r. – czytamy w informacji na temat wystawy.

PRZECZYTAJ Jak opowiadać historię, czyli o co chodzi w kłótni o wystawę w MIIWŚ?

Pierwsze, co widzimy, to dziesiątki zdjęć młodych mężczyzn w mundurach – takich jak np. Stanisław Szuca, polskich obywateli służących w niemieckiej armii. Widzimy też wyjaśnienie: „Twórcy wystawy odcinają się od nazizmu oraz od jakiejkolwiek ideologii godzącej w wolność”. 

Andrzej Gierszewski przywołuje historię swojej rodziny – braci, z których jeden był ułanem krechowieckiem, drugi jedynym w okolicy piekarzem, kolejny trafił do Wehrmachtu. – O ich losach zdecydowała historia i pogranicze, na którym mieszkali - mówi. – Ta wystawa to przywrócenie pamięci losom naszych sąsiadów, krewnych, przodków. 

PRZECZYTAJ TEŻ „Wolę o tym nie mówić”. Opowieść o zwykłych ludziach, którym przyszło żyć w Gdańsku w 1945 roku

Ekspozycja opowiada indywidualne historie, pokazuje bardzo różne doświadczenia: od wcielenia na podstawie wpisu na Volkslistę, przez trudną codzienność żołnierza Wehrmachtu, po próby dezercji, skazywanie na śmierć, wysyłanie na front wschodni czy życie w cieniu traumatycznych przeżyć i powojennych przemilczeń. 

- Wielu Pomorzan, którzy zdezerterowali i dołączyli do aliantów, pozostało po wojnie na Zachodzie. Ci, którzy wybrali powojenną Polskę, a temat ich służby mógł wzbudzać podejrzenia - często palili dokumenty, niszczyli fotografie, ukrywali odznaczenia. Niektórzy, jak Tony Halik, budowali zupełnie inną wersję swojej wojennej historii.
dr Janusz Marszalec, wicedyrektor Muzeum II Wojny Światowej i jeden z kuratorów wystawy

Halik – znany podróżnik i dziennikarz, który mówił o tym, że w czasie wojny był lotnikiem RAF-u, w rzeczywistości służył w Luftwaffe. 

Celem wystawy nie jest ocenianie czy usprawiedliwianie, lecz wyjaśnianie i budowanie zrozumienia – tłumaczą kuratorzy. - Dotyczy ona doświadczeń przemilczanych zarówno w przestrzeni publicznej, jak i domowej. Dla wielu mieszkańców Pomorza temat służby w niemieckiej armii był zbyt niebezpieczny, by mówić o nim otwarcie. To więc opowieść o pokoleniach dorastających w cieniu przemilczeń, o potomkach, którzy próbują dziś zrozumieć decyzje swoich dziadków i pradziadków.

Dlaczego „Nasi chłopcy”?

Tytuł wystawy jest krytykowany tak samo, jak i jej temat. „Nasi chłopcy” to byli ci, którzy bronili Westerplatte!” – pisze ktoś. Internauci zarzucają, że nazywanie wcielonych do Wehrmachtu „naszymi chłopcami” może prowadzić do relatywizowania odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. 

Z początkowym trzonem tytułu wystawy: „Nasi chłopcy” – problem mają nawet ci, którzy deklarują, że jest potrzebna w przywracaniu pamięci historycznej. Europoseł Michał Kobosko z Polski2050, choć – jak przyznaje – wystawy nie widział, to podkreśla, że jest w niej jedna rzecz, która budzi jego emocje. - Sam tytuł, tutaj mam wrażenie, że trochę zabrakło wrażliwości – stwierdził w programie „Tłit”. - Nie tylko takiej historycznej, społecznej, ale wrażliwości, powiedziałbym wręcz politycznej, dlatego że było oczywiste, że jeżeli taki tytuł daje się wystawie, to jest to rodzaj wręcz zachęty dla środowisk tak zwanych „patriotycznych”, żeby wystąpili gniewnie, z protestem. 

Tytuł wystawy skrytykował nawet rzecznik rządu Donalda Tuska. – Nazwa jest absolutnie nieakceptowalna, mimo że tam był pewnie jakiś zamysł z tą nazwą i odwołanie się do jakichś konkretnych wydarzeń – powiedział Adam Szłapka na antenie Polskiego Radia 24. . - Ale, jak rozumiem, chodziło o upamiętnienie osób, którzy zostali siłą włączeni do Wehrmachtu i to jest coś, o czym należy mówić. To są też dramaty ludzi. Natomiast faktycznie nazwa jest trudna do zaakceptowania. 

- Tytuł „Nasi chłopcy” nie jest przypadkowy ani nieprzemyślany. To świadome nawiązanie do określenia „Ons Jongen”, którym Luksemburczycy - również wcielani przymusowo do Wehrmachtu - nazywali swoich bliskich wysyłanych na front. Dla wielu rodzin z Pomorza sytuacja była podobna. Wpis na volkslistę nie był wyborem ideologicznym, lecz formą przetrwania - często podejmowaną w nadziei ochrony rodziny przed represjami niemieckiego systemu. Wielu z tych „chłopców” dezerterowało, przechodziło do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, narażało się na śmierć za próbę ucieczki. Byli też tacy, których kierowano na front wschodni w charakterze kary - tak było np. ze Stanisławem Szucą - za propolskość ich rodzin w Wolnym Mieście Gdańsku.
dr Andrzej Hoja, jeden z kuratorów wystawy

W obronie 

Ci, którzy przejdą całą ekspozycję, na końcu mogą zostawić swój głos. „Powinna powstać już dekady temu, może wtedy nie byłoby takiej histerii” – pisze ktoś. „Tytuł tej wystawy to skandal, to nie są „moi chłopcy” – pisze ktoś inny. 

Wystawy bronią natomiast sami Pomorzanie, których rodziny dotknęła wojenna historia. 

- W czasie prac nad tą wystawą pojawiały się pytania, jakie mogą być reakcje? I oto mamy już odpowiedź po kilkudziesięciu godzinach – pisał dzień po otwarciu wystawy na swoim profilu w mediach społecznościowych prof. Cezary Obracht-Prondzyński, socjolog i działacz kaszubski. - Mógłbym zapytać: kto? Kto jeszcze, choć wystawy nie widział, a na problemie się nie zna, zechce się wypowiedzieć? Kto jeszcze wzmoży się narodowo i zacznie bronić: Polski, tożsamości, historii, dziedzictwa, prawdy, pamięci… i czego tam jeszcze przed tymi, którzy dawniej i dziś: zdradzali, pluli, hańbili, zaprzedali…? Na wyścigi! Kto szybciej, bardziej, mocniej… Kto jeszcze zechce nas pouczyć, o czym wolno mówić, o czym pamiętać, co pokazywać, jak nazywać, czego się wstydzić, a co gloryfikować? (…) Wszystkich zachęcam do obejrzenia wystawy!!! Tu nie ma żadnej gloryfikacji Niemiec, wojny, hitleryzmu… Tu jest opowieść o dramacie ludzi na pograniczu! Czytajcie, oglądajcie, myślcie, stawiajcie pytania, nie zgadzajcie się, polemizujcie… Ale nie szydźcie i nie drwijcie z tych historii, z losów tych ludzi… 

PRZECZYTAJ TEŻ Nieznane zdjęcia i dokumenty z Westerplatte trafiły do Muzeum Gdańska

Jestem Kaszubką i wnuczką jednego z „nich” - napisała w poniedziałek 14 lipca na łamach „Krytyki Politycznej” Stasia Budzisz, znana kaszubska reporterka, autorka ksiązki „Welewetka. Jak znikają Kaszuby”. - Jej bohaterami [wystawy – przyp. red.] są Pomorzanie, przedwojenni obywatele II Rzeczpospolitej (jak mój dziadek), Wolnego Miasta Gdańska (jak mój wujek), czy III Rzeszy, jak wielu mężczyzn z mojej rodziny, którzy walczyli w niemieckim wojsku podczas II wojny światowej . - (…) Kiedy na Kaszuby w 1920 roku przyszła Polska, dostała z nich niewielki kawałek. Ten fragment z dostępem do morza, który Niemcy nazywali „korytarzem pomorskim”, podzielił Prusy, a co za tym idzie – mieszkających tam Kaszubów. I ta wystawa jest właśnie o tym – o splątanych losach mieszkańców naszych ziem.

Głosy

To – być może nieoczekiwany – skutek tej wystawy: w komentarzach pod artykułami na temat wystawy „Nasi chłopcy” pojawia się wiele wpisów o podobnych rodzinnych doświadczeniach. 

„Na Pomorzu czy na Śląsku ta historia trochę inaczej wyglądała niż w Generalnym Gubernatorstwie – pisze jeden z internautów. - Niekiedy zdarzało się, że w obrębie jednej rodziny byli bohaterowie i antybohaterowie. Przykładowo, brat mojej babci był w Wehrmachcie, bo właśnie został przymusowo wcielony. Nikogo nie zabił i nigdy nawet nie strzelił do Polaka. Z kolei brat mojego dziadka był bohaterem - pilotem w dywizjonie 308. Zasłynął tym, że zabijał innych pilotów, niemieckich. 

- Jestem Kociewiakiem z dziada pradziada – pisze z kolei dziennikarz Andrzej Kowal Kowalski. - Moi przodkowe mieszkali tu już setki lat temu. Dramat, którego dotyczy wystawa, był też udziałem mojej rodziny. Dziadek, były żołnierz KOP-u, obrońca Gdyni w 1939 roku; powołany do Wehrmachtu, był saperem w lekkiej dywizji górskiej, która walczyła przeciwko jugosłowiańskim partyzantom. W domu w Skórczu zostawił żonę i niespełna rocznego synka. Gdyby nie poszedł do wojska tylko do lasu, a mógł, bo był członkiem ruchu oporu, moja babcia i mój tata skończyliby w Stutthofie, albo Potulicach. Podczas ostatniego urlopu powiedział babci, żeby się nie martwiła, kiedy dostanie od Niemców zawiadomienie, że zaginął bez wieści, bo wraz z grupą Ślązaków, przechodzi do partyzantów Tito. 

- Mówiłem na otwarciu wystawy, że jest ona trudna, ważna i potrzebna – dodaje prof. Obracht-Prondzyński. - Że mamy prawo do własnej historii i pamięci. Że musimy mieć odwagę o nich opowiadać i podejmować wysiłek, aby je zrozumieć.

Wystawa „Nasi chłopcy” ma być otwarta do maja 2026 r. Poseł PiS Kacper Płażyński podczas wtorkowego protestu pod Ratuszem Głównego Miasta domagał się od prezydent Gdańska jej zamknięcia. 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Piotr 09.09.2025 22:54
Miałem okazję zobaczyć gdańską wystawę „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”. Mój ojciec, mając 18 lat, również został wcielony do szeregów Wehrmachtu i trafił na wschodni front. Po zakończeniu walk przeszedł przez radziecki, a następnie amerykański obóz jeniecki. To właśnie tam, podczas apelu, dowiedział się o końcu wojny i o tym, że każdy z byłych żołnierzy może wybrać kraj, w którym chciałby rozpocząć nowe życie. Mój ojciec bez wahania wybrał Polskę. Jak wspominał, gdy ich statek wpływał do gdańskiego portu, ludzie stojący na nabrzeżu krzyczeli, aby zawracali i nie schodzili na ląd. On jednak nie wyobrażał sobie innego miejsca do życia niż ojczyzna. O ile mogę zrozumieć, że dla osób, które nie doświadczyły takiej sytuacji, może być trudno ją pojąć, o tyle nie potrafię zrozumieć, że niektórzy nawet nie próbują tego zrozumieć. Mój ojciec miał wybór – albo Wehrmacht, albo Piaśnica lub Stutthof. Dziękuję Państwu za podjęcie tego niewątpliwie trudnego tematu, za ogrom pracy włożony w przygotowanie wystawy, zaangażowanie w przybliżanie historii lokalnej społeczności oraz stworzenie przestrzeni do rozmowy o przeszłości, która była, jest i pozostanie zawsze częścią naszej tożsamości. A co do samego tytułu wystawy – uważam, że jest „w punkt”. Bo czyi to byli chłopcy, jeśli nie nasi? Tym, którzy hejtują całą wystawę, chcę powiedzieć tylko jedno: łatwo jest dziś, siedząc wygodnie na kanapie, w świecie dostatku i pokoju, w świecie, w którym nie trzeba obawiać się o życie własne i swojej rodziny, oceniać innych. Wszyscy oni oceniają tamtych młodych chłopców przez pryzmat wyborów, jakich musieli dokonywać. Ale nikogo nie interesuje, jakie naprawdę mieli wówczas opcje. Jest takie przysłowie, które chciałbym im zadedykować: „Ludzie spieszą się oceniać innych, bo boją się oceniać siebie”.

Marek Rapior 16.07.2025 10:53
niebieska kenkarta...to bez wątpienia 1 lub 2 grupa, czyli folksdojcz w najczystszej postaci !!! ??? To też "NASZ CHŁOPIEC" ??? Tytuł wystawy do zmiany i część samej wystawy też !!! Byłem, widziałem...i na wystawie, i na manifestacji !!!

Iza 15.07.2025 23:52
Dziękuję Muzeum Gdańska za tę wystawę, wybieram się z wnukiem. Ta wystawa, to należny od wielu lat hołd dla Kaszubów, Ślązaków i obywateli Wielkopolski, w większości młodych ludzi, którzy przez wieki zamieszkiwali tereny Polski zaanektowane przez zaborców. Mój dziadek, bracia mojej babci byli również zmuszeni w czasie I WŚ, jako obywatele Niemiec walczyć po stronie Cesarza. Czekali po zakończeniu wojny na Polskę ale ich ziemie pozostały dalej pod niemieckim jarzmem więc przenieśli się do polskich Chojnic. W domu mojego Taty polskość była zawsze na pierwszym i najważniejszym miejscu. Po wybuchu IIWŚ jednego ze starszych braci Taty, wysłano do obozu koncentracyjnego Mathausen-Gusen, drugi brat, przedwojenny podoficer,redaktor Dziennika Polskiego i Ludu Pomorskiego został osadzony w stalagu. Siostry i młodsi bracia pozostali przy rodzicach. Mój Tata miał 16 lat jak zabrano Go z domu rodzinnego i wysłano na roboty przymusowe, jakiś czas po uzyskaniu pełnoletności wcielono na siłę do Wermahtu. Uciekł z kilkoma kolegami i dostał się do jednostki pancernej Maczka. Po wyzwoleniu Bredy skierowano Tatę do Szkocji, w 1947 roku wrócił do Polski. 6 lat nie widział swoich bliskich. Podobny los spotkał kuzynów Taty i też mieli szczęście uciec z niemieckiego wojska i dalej walczyć w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Przez lata nie opowiadali co ich spotkało ale do końca życia ten niemiecki"epizod" był dla nich koszmarem. Po wojnie, wielu co wróciło do kraju było represjonowanych, więzionych. Ci co bojkotują wystawę, powinni się wstydzić za nazywanie zdrajcami, tych co wcielano wbrew ich woli do armii niemieckiej. Większość nie zna historii tych terenów, która przez dziesiątki lat była zakłamywana, zatajana.

Iza 15.07.2025 23:51
Dziękuję Muzeum Gdańska za tę wystawę, wybieram się z wnukiem. Ta wystawa, to należny od wielu lat hołd dla Kaszubów, Ślązaków i obywateli Wielkopolski, w większości młodych ludzi, którzy przez wieki zamieszkiwali tereny Polski zaanektowane przez zaborców. Mój dziadek, bracia mojej babci byli również zmuszeni w czasie I WŚ, jako obywatele Niemiec walczyć po stronie Cesarza. Czekali po zakończeniu wojny na Polskę ale ich ziemie pozostały dalej pod niemieckim jarzmem więc przenieśli się do polskich Chojnic. W domu mojego Taty polskość była zawsze na pierwszym i najważniejszym miejscu. Po wybuchu IIWŚ jednego ze starszych braci Taty, wysłano do obozu koncentracyjnego Mathausen-Gusen, drugi brat, przedwojenny podoficer,redaktor Dziennika Polskiego i Ludu Pomorskiego został osadzony w stalagu. Siostry i młodsi bracia pozostali przy rodzicach. Mój Tata miał 16 lat jak zabrano Go z domu rodzinnego i wysłano na roboty przymusowe, jakiś czas po uzyskaniu pełnoletności wcielono na siłę do Wermahtu. Uciekł z kilkoma kolegami i dostał się do jednostki pancernej Maczka. Po wyzwoleniu Bredy skierowano Tatę do Szkocji, w 1947 roku wrócił do Polski. 6 lat nie widział swoich bliskich. Podobny los spotkał kuzynów Taty i też mieli szczęście uciec z niemieckiego wojska i dalej walczyć w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Przez lata nie opowiadali co ich spotkało ale do końca życia ten niemiecki"epizod" był dla nich koszmarem. Po wojnie, wielu co wróciło do kraju było represjonowanych, więzionych. Ci co bojkotują wystawę, powinni się wstydzić za nazywanie zdrajcami, tych co wcielano wbrew ich woli do armii niemieckiej. Większość nie zna historii tych terenów, która przez dziesiątki lat była zakłamywana, zatajana.

ReklamaZiaja Sport
Reklama
ReklamaZiaja Sport
Reklama