Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
ReklamaHossa Wiczlino Gdynia

Nie zgadzam się z tezą prof. Grzegorza Raczaka. Nawet podczas pandemii polska kardiologia nie stanęła w miejscu

- Jeszcze 30-40 lat temu śmiertelność wewnątrzszpitalna z powodu zawału serca była nawet kilkudziesięcioprocentowa, dziś umiera zaledwie 2-3 proc. pacjentów - mówi dr hab. Marek Szołkiewicz, ordynator Oddziału Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej Szpitala Specjalistycznego w Wejherowie. Pomysłodawca i współtwórca Kaszubskiego Centrum Chorób Serca i Naczyń.
(fot. materiały prasowe UMWP)

Dramatyczny wzrost liczby zgonów, wynikający z braku dostępu do leczenia osób chorych na serce w czasie pandemii, konieczność wskazania winnych tej sytuacji - taki kardiologiczny krajobraz po bitwie z wirusem przedstawił na naszych łamach profesor Grzegorz Raczak z UCK. Czy zgadza się Pan z tą oceną?
Znam wypowiedź pana profesora Raczaka i uważam ją za wysoce kontrowersyjną. Zupełnie inaczej na okres pandemii patrzą ci, którzy muszą zaopatrywać chorych, inaczej ci, którzy muszą podejmować decyzje strategiczne. W Polsce nie było takiej ilości łóżek i zasobów kadrowych, by zaopatrzyć wszystko, w każdych ilościach i na każde zawołanie.

Zdaniem pana profesora nie uzasadniało to odbierania miejsc na oddziałach chorym na serce.
Pamiętajmy, że pandemia była wydarzeniem ogólnoświatowym i dotknęła wszystkich. Problem, że pojawili się pacjenci, także kardiologiczni, którzy być może nie otrzymali opieki na czas, wystąpił w każdym kraju. Nie mam żadnych wątpliwości, że nigdzie nie ma tak pojemnych systemów ochrony zdrowia, aby przy tej liczbie pacjentów covidowych, udało się utrzymać przedpandemiczny poziom zabezpieczenia pacjentów i realizacji świadczeń. To jest po prostu niemożliwe. Zawsze w takich sytuacjach trzeba podejmować decyzje "tu i teraz". Całe społeczeństwo było przerażone tym, co się w kraju działo. Ludzie umierali każdego dnia. Trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto byłby gotowy, aby powiedzieć pacjentom ciężko chorym na COVID, że dla nich miejsca w szpitalu nie ma i nie będzie. Mając ograniczone zasoby musieliśmy sobie radzić w warunkach, w jakich się znaleźliśmy. Nie można z dnia na dzień zwiększyć możliwości szpitali, powiększyć bazy łóżkowej. W takich okolicznościach nie poparłbym tezy wysuniętej przez pana profesora Raczaka.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: W pandemii zmarło 200 tys. osób więcej. Kto ma krew na rękach?

Czy u pana także ograniczono liczbę przyjęć?
W każdym szpitalu były pewne ograniczenia, SOR-y zmieniły zasady działania, pojawiły się izolatoria, pewne oddziały likwidowano po to, by stworzyć łóżka dla pacjentów covidowych. Likwidowano głównie te oddziały, gdzie ryzyko, że pacjent poniesie uszczerbek w razie odroczenia procedury, będzie najmniejszy. Nikt mi nie narzucał, co mam robić, w każdej dramatycznej sytuacji najważniejsi są ludzie i ich sposób myślenia. Nie mogę powiedzieć, bym miał horrendalny problem, by dyrekcja mi coś narzucała lub zabraniała. Chciano, bym miał na oddziale salę dla pacjentów covidowych i ja się na to godziłem.

A co z tzw. długiem zdrowotnym - pozostałością po pandemii?
Wiem, że istnieje w przestrzeni medialnej pojęcie "dług zdrowotny", dotyczące pacjentów wymagających zaopatrzenia. Niestety, ale mam informacje dotyczące tylko mojego oddziału. Przez dwa lata pandemii próbowałem sobie organizować pracę. I wcale nie mam wrażenia, że dziś intensywność działań mojego oddziału radykalnie uległa zwiększeniu. Są kolejki do pewnych wysokospecjalistycznych procedur, ale one były zawsze. Nawet jeśli wydłużyły się teraz o dwa, trzy tygodnie, to nie czekają w nich pacjenci wymagający pilnego zabiegu. Każdy pacjent z dolegliwościami zagrażającymi życiu prędzej czy później trafi na SOR. A tam ścieżka jest szybka.

Mając ograniczone zasoby musieliśmy sobie radzić w warunkach, w jakich się znaleźliśmy. Nie można z dnia na dzień zwiększyć możliwości szpitali, powiększyć bazy łóżkowej. W takich okolicznościach nie poparłbym tezy wysuniętej przez pana profesora Raczaka.

dr hab. Marek Szołkiewicz / współtwórca Kaszubskiego Centrum Chorób Serca i Naczyń

Czy otwarte w wejherowskim szpitalu Kaszubskie Centrum Chorób Serca i Naczyń ma być konkurencją dla Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego?
Trudno być konkurencją dla najpotężniejszej jednostki w regionie, ale można być przeciwwagą. Użyłem kiedyś takiego określenia. Tak, jestem przeciwnikiem monopolu. Człowiek jest tak skonstruowany, że jest twórczy wtedy, gdy dostrzega zagrożenie, jakiegoś przeciwnika. Wtedy jesteśmy najbardziej efektywni w działaniu.Każdy kardiolog przyzna, że druga kardiochirurgia w regionie jest dobrodziejstwem poprawiającym zasady współpracy i dostępność pacjentów do świadczeń. Tak naprawdę to rywalizacja z UCK jest praktycznie niemożliwa, bo to jest gigant.Jednostka uniwersytecka zawsze będzie dominantem w województwie, stoi za nią tradycja i autorytet uczelni. Byłoby natomiast roztropnie, gdyby potrafili z nami na partnerskich zasadach współpracować. Korzyści mogłyby być obopólne. Przed dekadą mówiono o niesamowitym wręcz postępie polskiej kardiologii.

Dalej się tak rozwijamy, czy przez ostatnie dwa lata stanęliśmy w miejscu?
W moim odczuciu polska kardiologia jest na nieprawdopodobnie wysokim poziomie. I nie mówię tu o Wejherowie, jako czymś wyjątkowym. W naszym województwie mamy kilkanaście ośrodków kardiologicznych, oferujących nadzwyczaj wysoki poziom świadczeń, z którego jak myślę, możemy być dumni.

Jak to wygląda od strony pacjenta?
Jeszcze 30-40 lat temu śmiertelność wewnątrzszpitalna z powodu zawału serca była nawet kilkudziesięcioprocentowa. Gdy pojawiło się leczenie fibrynolityczne (rozpuszczające skrzepliny) śmiertelność spadła do 10 proc. Od czasu, gdy dostępnym stało się postępowanie interwencyjne - umiera zaledwie 2-3 proc. pacjentów. To niebywały postęp. My naprawdę dogoniliśmy świat. Jeśli nawet pacjent nie trafia od razu do ośrodka, który jest w stanie tego pacjenta właściwie zaopatrzyć, w ciągu krótkiego czasu jest transportowany z macierzystego szpitala do najbliższej pracowni hemodynamicznej, gdzie najpierw wykonywana jest koronarografia, a potem zapada decyzja czy zabieg naprawczy wykonujemy przezskórnie, czy też musimy poprosić o pomoc kardiochirurgów.

ZOBACZ TEŻ: „Kto ma krew na rękach?” – pytał prof. Grzegorz Raczak. W dniu publikacji artykułu ogłoszono konkurs na jego stanowisko

Czy pacjenci już uratowani są objęci dalszą, dobrą opieką?
Istnieje w Polsce system opieki nad pacjentem po zawale serca. W pierwszej kolejności pacjent zostaje objęty postępowaniem rehabilitacyjnym, pokazującym zlęknionemu chorobą człowiekowi, że stać go na całkiem sporo. Później pacjent wymaga przewlekłej opieki ambulatoryjnej, do końca życia. I wiele zależy od niego samego. W kardiologii bardzo dokładnie zdefiniowaliśmy czynniki ryzyka chorób układu sercowo-naczyniowego, w tym wystąpienia powtórnego zawału. Jeśli pacjent dostosuje się do rad kardiologa - kontroli ciśnienia tętniczego, obniżenia cholesterolu, rzucenia palenia, aktywności fizycznej - szanse, że będzie żył długo i szczęśliwie są bardzo duże.

Nauczyliśmy się tych zasad?
Jakby pani zapytała w sondzie ulicznej, czy palenie papierosów jest dobre czy złe, wszyscy powiedzieliby, że złe. Podobnie z pytaniem o cholesterol. Innymi słowy - pacjenci wiedzą. I niestety w dużej mierze to lekceważą, bo każdy czuje się niezniszczalny. Jego to nie dotyczy. Dopiero, gdy trafi do szpitala z zawałem serca i spojrzy śmierci głęboko w oczy, nabiera takiego lęku, że gotów jest dostosować do każdych zasad.

Co Kaszubskie Centrum Chorób Serca i Naczyń może zaoferować pacjentom?
Jest to projekt, który powstał w naszych głowach przed dziesięcioma laty i myślę, że został on dobrze zrealizowany. To nie tylko Oddział Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej, ale także Oddział Kardiochirurgii, Oddział Rehabilitacji Kardiologicznej i przyszpitalna Poradnia Kardiologiczna. Skala możliwości tego ośrodka jest olbrzymia; zakresem oferowanych świadczeń oraz ich jakością nie ustępuje on najlepszym tego typu ośrodkom w kraju i w Europie. Kaszubskie Centrum poprawi możliwości zaopatrzenia pacjentów z chorobami serca w całym regionie. Zaczynaliśmy jako mały ośrodek, zajmujący się tylko procedurami zachowawczymi, natomiast dzisiaj dysponujemy nowoczesną infrastrukturą, sprzętem klasy kosmicznej.Mamy do dyspozycji cztery angiografy, w tym salę hybrydową, czyli nowoczesną salą operacyjną z torami wizyjnymi i najwyższej klasy angiografem cyfrowym, który w razie potrzeby podjeżdża pod stół operacyjny.

Ilu pacjentów po rozbudowie może skorzystać z centrum?
Trudne pytanie. Budujemy ośrodek od 10 lat i z roku na rok zwiększa się ilość wykonywanych procedur i obsługiwanych pacjentów. W obecnej chwili Oddział dysponuje 32 łóżkami, a w 2021 roku mieliśmy ponad 3 tys. hospitalizacji. Średni czas pobytu pacjenta w Oddziale wynosił 2,6 dnia.
Są to wyniki bardzo dobre. Widać, że zespół pracuje i jestem jemu za to bardzo wdzięczny.

To ile będzie teraz łóżek?
Czterdzieści, z tego 10 na olbrzymim, świetnie wyposażonym oddziale intensywnej terapii kardiologicznej. W ramach Centrum, ściśle współpracujemy z oddziałem kardiochirurgii, który także dysponuje swoimi łóżkami. Ta współpraca układa się wzorowo. Będziemy zlokalizowani na jednym poziomie, z dostępem do tego samego sprzętu.

Gdzie znaleźliście lekarzy, którzy umieją wykorzystać ten "kosmiczny" sprzęt?
Zawsze podkreślałem, że ludzie są najważniejsi. Wbrew pozorom nie szukaliśmy wysokiej klasy specjalistów w innych ośrodkach. Inwestowaliśmy przede wszystkim w siebie. Dla większości lekarzy byłem kierownikiem specjalizacji. U nas nie nosi się historii chorób za starszym lekarzem. Jedno z pierwszych pytań, jakie zadajemy, brzmi: przy jakim stole chciałbyś stanąć - hemodynamicznym, elektrofizjologicznym, czy może innym? To świetne miejsce dla stażystów, rezydentów. Z każdego zrobimy wysokiej klasy kardiologa.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaHossa Wiczlino Gdynia
ReklamaPomorskie dla Ciebie - czytaj pomorskie EU
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka