Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Makurat Serwis Audi w Gdańsku

Zwolniony za owce urzędnik pozywa GZDiZ

Zwolniony dyscyplinarnie z GZDiZ za aferę z owcami Jerzy Burdyński zamierza pozwać byłego pracodawcę do sądu pracy. Twierdzi, że zamieszanie wokół niego jest efektem rozgrywek w urzędzie oraz nagonki ze strony radnych…
owce, Opływ Motławy, Gdańsk
Owce przyjechały nad Opływ Motławy na początku sierpnia. Opuściły to miejsce przed czasem w cieniu afery (fot. Robert Rozmus | Zawsze Pomorze)

Zanim Jerzy Burdyński stał się głównym podejrzanym w sprawie „zakontraktowania” owiec do „koszenia” Opływu Motławy, przez ponad 15 lat pracował w Gdańskim Zarządzie Dróg i Zieleni, jako inspektor ds. drzewostanu parku w Dziale Zieleni. Kim jest, jaką rolę pełnił w GZDiZ oraz jak tłumaczy swój udział - jak twierdzi – w sztucznie nadmuchanej aferze?

 - Sympatyczny, koleżeński, realizujący wiele ciekawych zadań, ale czasami podpadający swoim podejściem do obowiązków. Kilka rzeczy można było mu zarzucić, ale nie to, że nadmiernie angażował się w bardziej ambitne projekty – anonimowo ocenia jeden z kolegów z GZDiZ. - Nie przypuszczałem, że pożegna się z urzędem w takich okolicznościach. Spędził tu większość, jeśli nie całe dotychczasowe życie zawodowe. Tym bardziej jest to dla nas smutne.

Podwójna rola byłego urzędnika

Z wykształcenia Jerzy Burdyński (wyraził zgodę na podanie pełnego nazwiska) jest leśnikiem, chociaż w lesie nigdy nie pracował. W GZDiZ znany był z zamiłowania do myślistwa, o którym opowiadał współpracownikom oraz przełożonym, natomiast zawodowo zajmował się utrzymaniem parków, wycinką oraz leczeniem drzew czy budkami lęgowymi. W maju 2020 r., rok po rozpoczęciu współpracy z leśniczym Nadleśnictwa Kolbudy, z którym prowadzą firmę HB Soda Pomorze, specjalizującą się w oczyszczaniu powierzchni, osobiście wystawił urzędowi fakturę na 1500 zł, za „interwencyjne ustawienie metalowej odłowni na dziki na terenie dzielnicy Gdańsk Wrzeszcz”. Z punktu widzenia prawa, nie było przeciwskazań, by prowadził działalność gospodarczą niekolidującą z obowiązkami w GZDiZ. W tym przypadku zachodziło jednak poważne podejrzenie „ustawki”, czerpania korzyści majątkowej z racji pełnienia funkcji publicznej, wbrew przedstawianej przez Burdyńskiego linii obrony, że nie miał nic wspólnego ze zlecającym zadanie Wydziałem bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego.

Jak to możliwe, że w GZDiZ nikt nie wyłapał podwójnej roli byłego pracownika i nie interweniował już wtedy? Miasto nie komentuje sprawy do czasu opublikowania wyników kontroli w Gdańskim Zarządzie Dróg i Zieleni, co według nieoficjalnych informacji, ma nastąpić w połowie przyszłego tygodnia. Wcześniej, wiceprezydent Piotr Borawski przekazał, że wydatek nie podlegał ustawie o zamówieniach publicznych i został dokonany zgodnie z obowiązującym zarządzeniem prezydenta miasta.

(fot. Karol Stanczak | GZDiZ)

- Chciałbym wierzyć, że kierownicy, dyrektorzy oraz inne osoby w urzędzie, czytają dokumenty, które podpisują. Źle świadczyłoby o nich, gdyby okazało się, że szczegóły tego rodzaju zleceń odbywają się poza ich wiedzą i nie ma osób, które byłoby im to w stanie zreferować – komentuje radny Andrzej Skiba z PiS. - Chyba, że przyjmiemy drugą wersję, że działo się to za ich wiedzą oraz akceptacją. Dlatego ten wątek powinien zostać poddany szczegółowemu sprawdzeniu ze strony miasta.

Poza tym, Jerzy Burdyński uczestniczył w komisjach oceniających oferentów biorących udział zamówieniach publicznych. Tak było w przypadku głośnej na cały kraj afery z owcami, która w Opływie Motławy miały pełnić rolę naturalnych kosiarek. Oficjalnie, postępowanie ofertowe wygrała firma Kamiś z Piekła Dolnego w gminie Przywidz, na co dzień zajmująca się usługami budowlano-transportowymi. Jednak, jak ustaliło Radio Zet, owce są własnością wspólnika Jerzego Burdyńskiego, ówczesnego prezesa, a dziś już tylko członka zarządu, HB Soda Pomorze. Niemniej kontrowersji wzbudziło tempo przeprowadzenia postępowania. Zapytanie ofertowe opublikowano w piątkowe popołudnie 29 lipca br., czyli pod koniec dnia pracy, natomiast rozstrzygnięcie nastąpiło już w czwartek, 4 sierpnia. Po ujawnieniu w mediach kulisów uruchomienia, wydawało się, przyjemniej i pożytecznej, akcji pn. „Opływ na Wypasie”, miasto zdecydowało się zwolnić pracownika w trybie dyscyplinarnym, a kierownika działu zieleni oraz zastępcę dyrektora ds. przestrzeni publicznej GZDiZ ukarać upomnieniami.

- Pan Jerzy Burdyński, podpisał oświadczenie, że nie pozostaje z wykonawcą w żadnym stosunku prawnym lub formalnym. Sprawdziliśmy dokumenty, okazało się to nieprawdą, dlatego dziś w trybie dyscyplinarnym został zwolniony z pracy – mówił na konferencji Daniel Stenzel, rzecznik prasowy prezydent Gdańska. - Prawdopodobnie jeszcze dziś złożymy do prokuratury zawiadomienie o poświadczeniu nieprawdy przez tego urzędnika w dokumentach służbowych.

Nie wiedziałem, że owce trafiły do firmy Kamiś

Były już urzędnik zdecydował się odnieść się do naszych pytań w tej sprawie. Twierdzi, że całe zamieszanie jest efektem rozgrywek w urzędzie oraz nagonki ze strony radnych, organizujących konferencje o zabarwieniu sensacyjnym. Poinformował również o pozwie przeciwko byłemu pracodawcy.

(fot. Robert Rozmus || Zawsze Pomorze)

- Na pomysł z owcami wpadłem jakieś trzy lata temu i w końcu udało się go przeforsować – mówi Jerzy Burdyński. – Dwie ostatnie oferty jakie wpłynęły do GZDiZ na mechaniczne koszenie Opływu Motławy, opiewały na 500 tys. zł. Dzięki owcom wydatki miasta udałoby się obniżyć do 10 tys. zł miesięcznie, bo taki w skali roku byłyby docelowy koszt utrzymania zieleni niskiej Parku Opływ Motławy, gdyby projekt wypasu był kontynuowany w kolejnych latach. I nie chodziło wyłącznie o sprowadzenie zwierząt, ale również ogrodzenie, monitoring, ich obsługę weterynaryjną oraz codzienną opiekę. Dodatkowo, nikt nie chciał tego ubezpieczyć, głównie z tytułu lokalizacji.

Czy nie ma sobie nic do zarzucenia w kwestii przeprowadzonego postępowania?

- Owce są prywatną własnością mojego wspólnika, który jest też rolnikiem. Na Pomorzu wrzosówki ma zaledwie kilku gospodarzy i tak się składa, że znam ich wszystkich. Zawsze można byłoby wysnuć zarzut, że jestem z kimś powiązany – przekonuje Burdyński. – A tak w ogóle, to nawet nie miałem świadomości, że te owce trafiły do firmy Kamiś. Nie mam kontaktu z jej szefem. Cała ta sprawa to jakaś paskudna gra, w której oberwałem rykoszetem. Mój przełożony nic nie wiedział o zwolnieniu, a ja nie dostałem nawet możliwości wytłumaczenia się. Dlatego zdecydowałem się złożyć pozew do sądu pracy na działania GZDiZ.

Były urzędnik będzie mieć możliwość złożenia wyjaśnień przed śledczymi, także w kwestii ewentualnych powiązań pomiędzy HB Soda Pomorze a firmą Kamiś, które jak wynika m.in. z wpisów w mediach społecznościowych, już wcześniej miały okazję ze sobą współpracować. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku poinformowała we wtorek o wszczęciu śledztwa w sprawie możliwych nieprawidłowości przy „zakontraktowaniu” owiec do koszenia opływu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaPomorskie dla Ciebie - czytaj pomorskie EU
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka