Przed chwilą przejrzałam listę ofert egzotycznych wycieczek last minute z lipca. Są na niej: Seszele, Zanzibar, Tajlandia, Malediwy, Indonezja, Wyspy Zielonego Przylądka. Tylko zapłacić i lecieć.
Rzeczywiście, Polacy coraz więcej podróżują, liczba egzotycznych wyjazdów z roku na rok rośnie. Społeczeństwo jest coraz bardziej zamożne, a dostępność lotów, wycieczek, wyjazdów w różne miejsca na całym świecie jest bardzo duża. Trzeba też pamiętać, że mieszkańcy Pomorza mają bardzo dobry port lotniczy, który w zeszłym roku obsłużył 6,5 miliona podróżnych, stając się trzecim lotniskiem w Polsce. Dziś tak naprawdę z Gdańska da się polecieć wszędzie, może z niewielką przesiadką. I to wszystko przysparza nam – lekarzom i naukowcom z Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej – nieco problemów.
Skąd te problemy?
Stąd, że podróżni zapominają przygotować się do wyjazdu. Dużym wyzwaniem są dla nas właśnie wycieczki last minute, czyli oferty atrakcyjne cenowo, kiedy to podróżny może jednego dnia kupić wycieczkę, a następnego dnia wsiąść z rodziną w samolot i polecieć, na przykład, na wcześniej wspomniany Zanzibar.

Człowiek zorganizowany w kilka godzin spakuje do walizki kąpielówki, lekkie ubrania i krem z filtrem. Cóż więcej trzeba?
Każdy rozsądny podróżnik powinien się do wyjazdu przygotować. Po pierwsze, musimy zadać sobie pytanie, czy jedziemy w miejsce bezpieczne. Jeżeli ruszamy do Łeby na plażę, nie martwimy się chorobami tropikalnymi. Natomiast jeżeli już wybieramy destynację, która mieści się w strefie tropikalnej czy też subtropikalnej, musimy pamiętać, że czyhają tam zagrożenia, które nie dotyczą nas w Polsce. Warto więc wcześniej zapoznać się na stronach Ministerstwa Spraw Zagranicznych z informacjami niezbędnymi do bezpiecznego podróżowania.
O jakich zagrożeniach Pan mówi?
Przed wyjazdem należy sprawdzić, czy wybieramy się do kraju malarycznego. Malaria jest przenoszoną przez komary chorobą, która zbiera olbrzymie śmiertelne żniwa na całym świecie – zaraża się nią około 250 milionów ludzi, a około 600 tysięcy osób umiera. Jeżeli wybieramy się do strefy malarycznej, musimy odwiedzić lekarza, który doradzi nam, jaką profilaktykę przeciwmalaryczną zastosować. Zawsze na wyjazd do strefy tropikalnej zabieramy porządną moskitierę, która będzie nas chronić w nocy, kiedy komary są aktywne. Do tego porządne repelenty, spreje czy też kremy. Środki te zawierają zazwyczaj substancje czynne, takie jak DEET albo ikarydyna. Stosujemy je na skórę, na ubrania, po to aby chronić się przed ukłuciami komarów.
Czy to wystarczy?
Nie do końca. Bardzo ważne jest, by do strefy malarycznej dobrać odpowiednią chemioprofilaktykę, czyli leki przeciwmalaryczne, które będziemy przyjmować 3 dni przed wyjazdem, w trakcie trwania wyjazdu i tydzień po wyjeździe. Leki przeciwmalaryczne spowodują, że nawet jeżeli zostaniemy ukłuci przez komara, nie rozwinie się u nas choroba.
A groźne skutki uboczne stosowania tych leków? Ponoć szkodzą wątrobie.
Jednak nikt jeszcze z powodu zażywania leków przeciwmalarycznych nie umarł, za to co roku mamy 600 tysięcy zgonów z powodu malarii. Leki są substancjami bezpiecznymi, sprawdzonymi, nie wpływają szkodliwie na nasz organizm. Potwierdzają to wieloletnie badania. Zdecydowanie wolę przyjmować leki przeciwmalaryczne, niż wrócić do kraju z malarią w postaci zwykłej czy też mózgowej.
Zdarzały się takie przypadki u Polaków wracających z urlopów?
Co roku w Polsce na malarię choruje około 50 osób, a kilkunastu pacjentów umiera. Wiosną tego roku kraj obiegła informacja o zgonach dwóch młodych mężczyzn, którzy wrócili z wycieczki do Zanzibaru. Zmarli, bo pojechali na wakacje nieprzygotowani, a po powrocie nie została im na czas udzielona odpowiednia pomoc medyczna. Dla nas, pracowników Krajowego Ośrodka Medycyny Tropikalnej, jest to bardzo rażące i wręcz smutne, że w rozwiniętym kraju, który ma dobry system ochrony zdrowia, cały czas zdarzają się zgony na malarię.
Z naciskiem powtarzam – można ich uniknąć, jeśli pojedziemy odpowiednio przygotowani do kraju tropikalnego. A nawet jeżeli zachorujemy, można leczyć malarię, pod warunkiem wdrożenia szybkiej i dobrej diagnostyki.
Nie wiemy, czym się objawia malaria i mylimy ją z przeziębieniem?
To jest bardzo poważny problem. Jako eksperci Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej, apelujemy do lekarzy pierwszego kontaktu, szpitalnych oddziałów ratunkowych, izb przyjęć, żeby zadali gorączkującemu pacjentowi pytanie, czy w ostatnim czasie podróżował. Jeżeli pacjent był w Mielnie, nie koncentrujemy się na chorobach tropikalnych, ale jeżeli nam powie, że właśnie wrócił tydzień temu z Zanzibaru, jest to dla nas czerwony alarm, że należy go zdiagnozować w kierunku zarażenia zarodźcem malarii. I pamiętajmy, że jest to choroba uleczalna. Im wcześniej podejmiemy działania diagnostyczne i im wcześniej wykryjemy u pacjenta zarodźca malarii w czerwonych krwinkach, tym szybciej podamy mu leki przeciwmalaryczne. Jesteśmy wówczas w stanie wyprowadzić chorego z malarii.
Zaniechanie procesu diagnostycznego i leczniczego powoduje jednak rozwój choroby. Im dłużej to trwa, tym coraz ciężej jest pacjenta uratować.
Dobrze chociaż, że nie jest to nasz polski problem...
Tak pani myśli? Europejska Agencja Środowiska wskazuje, że Europa jest najszybciej ocieplającym się miejscem na świecie. Światowa Organizacja Zdrowia w 1967 roku stwierdziła, że Polska jest krajem wolnym od malarii, czyli zimnicy endemicznej. Obecnie obserwujemy tylko i wyłącznie przypadki importowane, przywleczone z podróży do strefy tropikalnej.
Nie wykluczamy jednak, że w najbliższych latach, jeżeli dalej temperatura będzie się podnosić, pojawią się ogniska malarii w Europie i w Polsce. Malaria już występuje w USA, co jest przykładem, że powinniśmy przygotować system ochrony zdrowia na taką okoliczność.
Jaki niechciany prezent możemy jeszcze przywlec z zagranicznych wojaży?
Jest cały szereg takich chorób. Dla mnie jako parazytologa najważniejszymi chorobami są te, które mogą być przenoszone przez komary. Studentom lub dzieciom odwiedzającym nasz instytut zadaję pytanie o najgroźniejsze zwierzę na świecie. A potem tłumaczę, że to nie krokodyl, nie lew, nie hipopotam, nie wąż, tylko właśnie komar powinien budzić nasz największy strach.
Dlaczego akurat komar?
Ponieważ przenosi szereg patogenów. Obecnie obserwujemy wzrost zachorowań na dwie takie choroby wirusowe. Pierwszym jest wirus Zachodniego Nilu, który występuje w wielu długościach i szerokościach geograficznych. Ma charakterystyczne objawy – wysoką ciepłotę ciała, bóle głowy, wysypkę, nudności i wymioty. Co ważne, jeszcze niedawno była to choroba tylko importowana, czyli przywlekana przez podróżników z zagranicy. W zeszłym roku mieliśmy pierwsze ognisko wirusa Zachodniego Nilu w Warszawie. Pojawił się przypadek rodzimy u pacjenta, który nigdzie nie wyjeżdżał, a został zakażony wirusem Zachodniego Nilu przez zarażonego komara.
Czy było to związane z odnajdowanymi w stolicy latem 2024 r. martwymi ptakami?
Tak. Zaobserwowano wówczas masowy pomór ptaków krukowatych, czyli kawek, srok i wron siwych. Sprawę badali Główny Inspektor Sanitarny oraz sanepid. To pokazuje, że żyjemy w świecie, który się zmienia. Musimy być przygotowani na pojawienie się w naszym systemie, środowisku nowych jednostek chorobowych. Choroby, kiedyś tropikalne, bardzo rzadkie, obecnie są coraz częstsze w Europie, w krajach, które są nam bliskie.
Co jeszcze nam grozi?
Kolejnym zagrożeniem jest denga, choroba wirusowa przenoszona przez komary, zbierająca duże żniwo na całym świecie. Na szczęście, i tu możemy się przygotować. Mamy szczepionkę, którą można stosować u podróżnych, należy zabrać ze sobą repelenty, moskitiery itd.
Śmiertelną chorobą, na którą nie ma leczenia, jest wścieklizna. Wybierając się, np., do krajów Bliskiego Wschodu na trekking po uboższych terenach, możemy zostać pogryzieni przez psy. Dlatego warto zrobić analizę ryzyka i rozważyć szczepienie przeciwko wściekliźnie.
Kolejnym aspektem są zakażenia i zarażenia związane z żywnością i wodą. Tzw. klątwa faraona może nas dopaść w trakcie podróży, ale to od nas zależy, czy spożywamy wodę z kranu, czy wodę gotowaną lub butelkowaną. Świadomy podróżnik wie, że spożycie wody z kranu w niektórych lokalizacjach geograficznych będzie wiązało się z zatruciem pokarmowym albo, np., z zarażeniem pasożytniczym.
Musimy również pamiętać, że oprócz komarów, mamy także kleszcze...
To przecież nasza, polska plaga.
Nie tylko. Kleszcze występują wszędzie, prócz Antarktydy i Arktyki. Przenoszą szereg patogenów na całym świecie, również i w Polsce. Nie musimy już wyjeżdżać do strefy tropikalnej, by, np., złapać zakażenie krętkiem borelii, i by rozwinęła się borelioza.

W Polsce występuje także drugi groźny patogen przenoszony przez kleszcze. To wirus kleszczowego zapalenia mózgu. Dobrze, że mamy świetną szczepionkę przeciwko temu wirusowi, dostępną dla populacji dorosłych i dla dzieci.
Jeżeli: jesteśmy aktywnymi podróżnikami, dużo czasu spędzamy w lesie, na łąkach, uprawiamy survival, wędkujemy, jesteśmy leśnikami, lubimy przedzierać się przez chaszcze, zarośla, należy rozważyć przede wszystkim odpowiedni ubiór. Czyli – długie rękawy, długie nogawki, skarpety nakładane na spodnie, tak, by kleszcze miały jak najmniejszy dostęp do naszego ciała. Używajmy repelentów, czyli sprejów odstraszających pajęczaki. I pamiętajmy, że kleszcza wbitego w skórę trzeba jak najszybciej usunąć. Nie ma lepszej metody ochronnej przed kleszczami niż inspekcja ciała. Zaglądamy: w zgięcia łokciowe, kolanowe, w pachwiny, w okolice pępka, za uszy, na kark. Wszędzie tam, gdzie mamy miękką skórę, kleszcze lubią się przyczepiać. Przy użyciu pęsety kosmetycznej należy kleszcza złapać przy skórze i jednym ciągłym, zdecydowanym ruchem go usunąć. Pamiętajmy, że kleszcza wbitego w skórę nie smarujemy smalcem, nie przypalamy, nie namaczamy w alkoholu.

Skąd mamy wiedzieć, czy nas wcześniej nie zaraził? Wysyłamy go na badanie?
Apeluję, byśmy nie dali się nabrać na oferty dostępne w Internecie, oferujące badanie kleszcza na obecność zarazków. To naciągactwo. Wytyczne Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych, Światowej Organizacji Zdrowia, Europejskiego Centrum Chorób Zakaźnych mówią, że nie ma sensu badać kleszcza w laboratorium, w celach diagnostyki chorób odkleszczowych. Nawet to, że kleszcz wyciągnięty z naszego ciała ma w sobie patogen, nie oznacza, że doszło do zarażenia.
A co z antybiotykami?
Obserwowaliśmy przez lata i nadal obserwujemy osoby, które od razu po ukłuciu kleszcza przyjmują antybiotykoterapię. To działanie błędne i szkodliwe, które doprowadza do nadużywania antybiotyków, a w konsekwencji do antybiotykooporności. Leczymy chorobę u ludzi. Najpierw powinny wystąpić objawy, potem przychodzi czas na postawienie diagnozy i wdrożenie leczenia. Na pewno nie należy leczyć zarażonych kleszczy.

Polacy lekceważą zagrożenia. Statystyki nie kłamią
W prestiżowym czasopiśmie „Travel Medicine and Infectious Disease” ukazał się artykuł dr n. med. Anny Bogackiej, dr n. med. Agnieszki Wroczyńskiej oraz prof. Macieja Grzybka z Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego na temat zachowań wakacyjnych Polaków. Z badań przeprowadzonych w latach 2021-2023 wynika, że większość wybierających się na egzotyczny urlop rodaków lekceważy potencjalne zagrożenia zdrowotne.
- I tak, np., zaledwie połowa turystów odwiedzających tropiki wykonała zalecane szczepienia ochronne,
- zaś jedynie 12 proc. skorzystało z możliwości profilaktycznego leczenia przeciwmalarycznego.
























Napisz komentarz
Komentarze