Pomorskie zbrodnie
"Pomorskie zbrodnie" to nowy, kryminalny cykl "Zawsze Pomorze". Najgłośniejsze, najbardziej dramatyczne, czasem tajemnicze i pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Niektóre z nich są gotowym scenariuszem filmu kryminalnego. Inne, nierozwikłane, po latach żądają sprawiedliwości.
Ostatnie dni Patryka Palczyńskiego
Ze starych zdjęć patrzy na nas uśmiechnięta twarz młodego mężczyzny o rozwianych, jasnych włosach. Na ostatniej, wykonanej w dniu zaginięcia fotografii. zamyślony Patryk spogląda w ekran komputera. Samego ekranu nie widzimy.
- Syn wysyłał i odbierał jakieś maile - wspominała później mama żeglarza, Julitta Palczyńska. - Jednak kiedy wchodziłam do pokoju, zasłaniał ekran lub wyłączał komputer.
CZYTAJ TEŻ: Z wody wyłowili korpus kobiety bez głowy, rąk i nóg. Mieszkańcy wsi żyją w cieniu ponurej zagadki

Jakie tajemnice krył młody żeglarz?
Z morzem związany był od dziecka. Miał zaledwie 4 lata, gdy pierwszy raz popłynął pod żaglami. Marzył, by pływać na dużych żaglowcach. Podjął nawet studia na ówczesnej Akademii Morskiej, ale zrezygnował, gdy okazało się, że uczelniane specjalizacje nie obejmują pracy na jachtach.
Znalazł więc inny sposób na realizację marzeń. Zaczął pływać na luksusowych jachtach jako oficer pokładowy. W 2009 r. zatrudnił się na jachcie należącym do pewnego zamożnego Polaka. Kiedy jacht wyruszył do Europy, Patryk pozostał na Karaibach. Brał udział w regatach, doskonalił swoje umiejętności.
Po powrocie do kraju szukał pracy. Ponoć nawet coś znalazł, ale w wypłynięciu przeszkodziła mu choroba.

Tajemnicza propozycja i ostatnie pożegnanie
Wiosną 2010 r. poinformował matkę, że dostał kolejną propozycję. Jaką?
- Nie powiem, bo nie chcę zapeszyć - zbywał pytania matki. Inaczej niż wcześniej, kiedy to szczegółowo opowiadał o swoich planach. W Urzędzie Miasta w Gdyni wymeldował się z mieszkania, zajmowanego z matką. Zawsze tak robił na czas rejsu. Jako miejsce nowego pobytu podał Nową Zelandię.
Na dzień przed swoimi 24. urodzinami, 2 czerwca, oznajmił, że wieczorem wyrusza na miejsce zbiórki. Spakował rzeczy w plecak i czarną torbę z mapą Karaibów, z zaznaczonym portem Saint Martin. - Nie zabieram zbyt dużo rzeczy, bo załoga na jachcie musi być ubrana w identyczne stroje - wytłumaczył matce.
Przed północą z 2 na 3 czerwca 2020 roku pani Julitta odprowadziła go na róg ulic Śląskiej i Podjazd w Gdyni. Nad ranem dotarł do niej SMS od syna. - No dobra, już zaraz wyjazd. Będę musiał wyłączyć telefon. Pozdrawiam gorąco i głowa do góry - pisał.
Telefonu już nie włączył.
Makabryczne odkrycie na Bałtyku
Po kilku dniach brak kontaktu zaniepokoił matkę żeglarza. Rodzina postanowiła dokładnie sprawdzić, na jakim jachcie płynie Patryk. Okazało się, że chłopak miał kilkanaście kont mailowych. Jednak wiadomości z ostatnich trzech lat zostały przez niego wykasowane.
- Gdyby nie moje ówczesne obowiązki zwróciłabym uwagę na te wszystkie niedomówienia, tajemnice - mówiła mi w 2020 r. matka Patryka.-. Na jego nietypowe zachowanie. Na to, że wyraźnie nie chciał, bym się czegoś dowiedziała.
Pani Julitta zawiadomiła policję o zaginięciu syna. Funkcjonariusze próbowali jednak zniechęcić ją do poszukiwań. Sugerowali, że młody mężczyzna chciał uciec od zaborczej matki.
Prawda okazała się bardziej dramatyczna.
14 lipca, siedem kilometrów od lądu, kapitan kutra rybackiego zauważył zwłoki mężczyzny. Miał skrępowane z przodu ręce, ciało obciążono ważącymi po 20 kg płytami chodnikowymi.
Pani Julitta rozpoznała ubranie i zegarek syna. Nie znaleziono dowodu, paszportu, książeczki żeglarskiej.
CZYTAJ TEŻ: Zabójstwo listonosza z Zaspy. Archiwum X rozwikłało zagadkę!

Tajemniczy wisiorek z żółwiem i odcisk palca
Za to znaleziono coś niespodziewanego - Patryk miał na szyi wisior w kształcie żółwia. Na pewno nie należał on wcześniej do młodego żeglarza. Potem udało się wyodrębnić na wisiorku odcisk palca niezidentyfikowanej do dziś osoby.
Kilkanaście miesięcy później Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Oliwa umorzyła śledztwo, uznając, że Patryk po rozstaniu z matką popełnił samobójstwo. Miały za tym przemawiać: portret psychologiczny żeglarza, zeznania jego znajomych, treść odzyskanej korespondencji, zachowanie przed zaginięciem, "wyczyszczenie" komputera. Przeprowadzono też eksperyment, który miał dowieść, że Patryk mógł sam przymocować płyty do ciała i związać ręce.
Skąd wziął płyty? Nie wiadomo. Na pewno nie zabrał ich ze Skweru Kościuszki, bo wówczas nie przeprowadzano w tym miejscu Gdyni prac drogowych. Nikt też nie widział tamtej nocy z 2 na 3 czerwca 2010 roku młodego mężczyzny targającego przez całe Molo Południowe, aż po Akwarium ciężkie płyty chodnikowe. Nie zachował się także zapis monitoringu z tamtej nocy - policja nie zabezpieczyła go w odpowiednim czasie.
Pytania bez odpowiedzi
Rodzina gdyńskiego żeglarza wielokrotnie wskazywała na błędy popełnione w śledztwie. Po odnalezieniu ciała żeglarza skończył się film w aparacie policyjnego fotografa, więc nie zrobiono zdjęć, jak wyglądały skrępowane ręce Patryka. Zanim fotograf wrócił z aparatem, biegły porozcinał węzły. Czy były one takie same, jak zawiązano podczas eksperymentu? Nie wiadomo.
Na sznurach i linach, którymi skrępowano żeglarza znaleziono odciski palców i ślady DNA należące do dwóch niezidentyfikowanych osób. - To były stare liny, więc ktoś mógł je wcześniej dotykać - usłyszała matka, kiedy prosiła o sprawdzenie śladu.
Przed wyjściem z domu żeglarz zjadł posiłek. Tymczasem sekcja wykazała, że przynajmniej na kilka godzin przed śmiercią Patryk nic nie jadł.
SPRAWDŹ TEŻ: Wyszła z pracy i od 17 lat nikt jej nie widział. Archiwum X wraca do sprawy
Policjanci nie zbadali także zegarka Aviator, który Patryk miał cały czas na ręku. Był to zegarek z wieloma funkcjami. Po analizie przeprowadzonej na zlecenie bliskich żeglarza wyszło na jaw, że nawet pięć dni po rozstaniu Patryka z matką zegarek logował się w jednym miejscu - w okolicy basenu jachtowego. Ostatnie logowanie było w pobliżu wieżowców Sea Towers w Gdyni. Także na jednej ze stron internetowych pojawiały się ślady obecności Patryka. Był tam aktywny co najmniej przez trzy dni.
To może oznaczać, że Patryk nie zginął - jak twierdzą śledczy - w nocy z 2 na 3 czerwca 2010 r. i był gdzieś przetrzymywany przed śmiercią. Może to także potwierdzać inny dowód. Gdynianin opuszczał dom, mając przy sobie m.in. banknot 50-dolarowy. - Przy jego ciele znaleziono 20 dolarów - wskazywała matka Patryka. - Gdzie je w nocy rozmienił? W Polsce nie płaci się przecież dolarami. Nie sprawdzono kantorów. Tak samo było z euro - syn miał przy sobie mniejszą kwotę, niż zabrał z domu.
Kto mógł chcieć śmierci Patryka?
Zdaniem rodziny Patryk Palczyński wiedział za dużo.
Tropy mogą wieść do handlarzy narkotyków. Jak podaje strona maritime-security.eu, jachty są najczęściej wykorzystywanymi jednostkami pływającymi do nielegalnego przerzutu narkotyków drogą morską. W 2021 roku stanowiły aż 60.3 proc.wszystkich zatrzymanych w czasie przemytu jednostek pływających (statki jedynie 14,2 proc. zaś jednostki rybackie 13,2 proc.). Z kolei "Financial Times" donosi, że przemytnicy do szmuglowania narkotyków przez Atlantyk używają zarejestrowanych w Polsce łodzi .
- Patryk wcześniej był pół roku na Karaibach - mówiła przed 5 laty Julitta Palczyńska. - Naoglądał się różnych dziwnych rzeczy. Myślę, że zobaczył coś, czego nie powinien zobaczyć. Usłyszał coś, czego nie powinien usłyszeć. Myślę, że tamtego czerwca 2010 roku zetknął się z ludźmi, z którymi -po namyśle - nie chciał mieć nic wspólnego. I za to zapłacił życiem.
























Napisz komentarz
Komentarze