Pomorskie zbrodnie
"Pomorskie zbrodnie" to nowy, kryminalny cykl "Zawsze Pomorze". Najgłośniejsze, najbardziej dramatyczne, czasem tajemnicze i pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Niektóre z nich są gotowym scenariuszem filmu kryminalnego. Inne, nierozwikłane, po latach żądają sprawiedliwości.
Skorpion jest pomorską legendą. Ikoną zbrodni. Każdy wie kim był, co robił. To jedna z tych postaci, której „dokonania” sprawiają, że włosy stają dęba. Nie dziwi zatem wiele mitów, które powstały na temat jego, jego zbrodni i jego śmierci. Chociażby, że grabarze oddali mocz na jego zwłoki czy że ukradziono głowę mordercy. Nic z tego nie jest prawdą.
Życie naznaczone przestępczością
Paweł Tuchlin, urodzony w kwietniu 1946 roku w Górze na Pomorzu. Chuchro. O takich jak on mówi się, że nie rzucają cienia. A jednak jego życie zdefiniowała przestępcza ścieżka. Od kradzieży po zabicie dziewięciu i okaleczenie jedenastu kobiet. Przynajmniej o tylu wiemy na pewno.
Tuchlin od najmłodszych lat kradł wszystko, co się dało. Żył przeświadczeniem, że jeśli czegoś nie ma, a chce, to sobie to po prostu weźmie. Jedna z jego sióstr opowiadała nawet, że wynosił z domu narzędzia ojca i wymieniał je na znaczki.
CZYTAJ TEŻ: Tajemnicza śmierć Patryka Palczyńskiego. Niewyjaśniona zagadka żeglarza z Gdyni
W swoim życiu ukradł dziewiętnaście aut, wynosił rzeczy z zakładów pracy, kradł nawet bańki na mleko i świnie. Próbował także krowę. Później zaczął zabijać. Chociaż - jak tłumaczył - nie chciał. Winne było narzędzie, które sobie wybrał - młotek. To wyjaśnia, dlaczego nie wszystkie jego ofiary zginęły.
Po raz pierwszy zaatakował na Oruni
Początki Skorpiona nie były spektakularne. On, z problemami psychicznymi wynikającymi z faktu, że całe swoje życie był pośmiewiskiem, nie miał w sobie z początku tego wyrachowanego instynktu bestii. Łatwo się płoszył. Wystarczyło, że ktoś przeszedł w oddali, coś zaszeleściło w krzakach. Dlatego trzy pierwsze ofiary przeżyły.
Rok 1975. Paweł Tuchlin coraz bardziej zatraca się w swoich chorych seksualnych fantazjach. 31 października uderzył po raz pierwszy - na gdańskiej Oruni. Jest już wieczór, około godziny 20. Napastnik czai się na 21-letnią wówczas Danutę. Zaczepia ją, pyta o zapałki. Kobieta jednak odchodzi bez słowa. Po chwili pada pierwszy cios młotkiem. Kobieta osuwa się na ziemię. Tuchlin uderza jeszcze kilka razy w głowę.
Udaje mu się zaciągnąć ją w krzaki, ale popełnił błąd - zgubił młotek. Musiał się po niego wrócić. W tym czasie pojawia się przechodzień. Skorpion ucieka. Ale to go nie zraziło. Później atakował jeszcze dwukrotnie. Ponownie bez skutku.
Mirosławie, 26-letniej pielęgniarce, życie uratowało futro z lisa, które pochłonęło siłę uderzeń. Kolejna była 19-letnia Jadwiga. Uderzył ją jedenastokrotnie. Cudem przeżyła. Milicja na miejscu znalazła odłamki czaszki wielkości dłoni. W obu przypadkach Tuchlin został spłoszony. Ale dopiero się uczył - zawsze po ciemku, zawsze na odludziu, zawsze znienacka. Zawsze wielokrotnie uderzając młotkiem w głowę. Nie liczył tego. - Ręka sama lata - mówił podczas przesłuchań.
Uśpiona czujność
Pseudonim Skorpion wymyślił kapitan Ryszard Małaszka, kierownik Sekcji Zabójstw i Rozbojów Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Milicji w Gdańsku. Stary milicyjna wyga. Był koordynatorem grupy „Anna” ścigającej Wampira z Zagłębia, brał udział w innych głośnych sprawach. Skorpion przyszedł mu na myśl z powodu w jaki napastnik atakował - nagle.
Po pierwszych trzech atakach przez kolejne lata jest cisza. Tuchlin siedzi w celi. Trafił tam w związku z wyrokami za kradzieże. Miał czas, aby przeanalizować, co poszło nie tak w jego pierwszych atakach. Lekcje odrobił - jak się miało niedługo okazać - perfekcyjnie. Do tego stopnia, że brał nawet pod uwagę pogodę, która stała się jego sprzymierzeńcem. Słota często zacierała ślady.
Ta cisza spowodowała, że wydawało się, że najgorsze minęło. Milicja szukała sprawcy. Nie wiedziała, że już go ma. Skorpion - niczym Czerwony Smok u Thomasa Harrisa - dopiero rósł w siłę.
ZOBACZ TAKŻE: Zabójstwo listonosza z Zaspy. Archiwum X rozwikłało zagadkę!
„Chodź, będziemy się pieścić”
Zawsze spokojny, uważny, przygotowany, dokładny i brutalny. Po wyjściu, w ciągu czterech lat zabił dziewięć kobiet, pozostałe poważnie okaleczył. Apogeum jego zbrodni przypada pomiędzy 1979 a 1980 rokiem.
Jego pierwszy udany atak to 9 listopada 1979 roku. Na ofiarę wybrał Irenę, 18-letnią pielęgniarkę. Feralnego dnia zaczął ją śledzić, kiedy z kuzynką wyszła z kawiarni. Utrzymując dystans, cały czas obserwował, idąc dalej za dziewczynami. Kiedy te w końcu się rozdzielają, uderza.
- Chodź, będziemy się pieścić - powiedział Tuchlin, obnażając się przed Ireną. Jak się później miało okazać, wypowiadał to zdanie jeszcze wielokrotnie. Pielęgniarce nie udaje się uciec. Otrzymuje kilkanaście ciosów młotkiem w głowę. Skorpion zawlókł ją do rowu, obnażył od pasa w dół i dokończył rytuał, o którym tak długo marzył. Ocierał się o narządy płciowe kobiety i onanizował. Nigdy jednak nie doszło do penetracji. Jak później powiedział śledczym: „Jak ja sobie tak pogrzebałem, to przez dwa dni rąk nie myłem, tylko wąchałem”.
Tu jednak ponownie szczęście uśmiechnęło się do Skorpiona, ponieważ oddalając się z miejsca zbrodni, zgubił młotek. Milicjanci od razu wiedzieli skąd pochodzi. Widniały na nim inicjały ZNTK, czyli Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Gdańsku, w których zatrudniony był Paweł Tuchlin. Nie było go jednak jeszcze na liście pracowników, ani na liście osób, które pobierały narzędzia.
To tylko wzmocniło Skorpiona. Poczuł się pewny, już nic nie mogło go zatrzymać. Kolejną ofiarą była 30-letnia Anastazja. Znaleziona na Zakoniczynie, w śniegu, dopiero po dwóch dniach od ataku. Półnaga. Na dziesięć dni przed ślubem młotek Tuchlina dosięga 22-letnią Cecylię z Radziejowa. Ta zbrodnia wzmogła głód u oprawcy - posilił się zakupami, które dziewczyna niosła ze sobą do domu.
Raz jednak młotka nie użył. Skorzystał z pręta. Tym razem chciał się popieścić z 22-letnią Grażyną spod Malborka, której wymierzył siedem ciosów. Nie mija miesiąc. Jest 11 grudnia 1980. Skorpion kończy rok udanym atakiem na 31-letnią Wandę.
Skorpion zaczyna tracić kontrolę
Tuchlin poczuł się nietykalny. W kolejny latach, pomiędzy 1981 a 83 rokiem, już nie był taki skrupulatny. Atakował za dnia, w krótkich odstępach czasu, nieostrożnie. Poczuł, że nikt mu nic nie zrobi. W tym okresie zamordował trzy kobiety. Siedmiu udało się przeżyć.
Wśród tej siódemki, jest trójka, która idealnie ilustruje zuchwałość, z jaką atakował Skorpion w tym czasie. Genowefę jeszcze starał się zabić w stary sposób, ale też nie młotkiem a prętem. Kobieta cudem przeżyła. Ale już w Krystynę i Bogumiłę - które również przeżyły - wjechał żukiem.
Skuteczne ciosy Skorpion wyprowadza w dniu urodzin 19-letniej Haliny. Znaleziona 14 listopada 1981 roku dziewczyna jeszcze żyła, ale przewieziona do gdańskiego szpitala, umierała w męczarniach przez cztery dni.
Bożena - najbrutalniejszy mord Skorpiona
Jednak zbrodnia, która zdefiniowała Skorpiona jako chorą bestię, miała miejsce 8 grudnia 1982 roku. Opowiadając o niej, Tuchlin mówił, że „chciał je tylko unieruchomić”. - Gdyby się nie ruszały, nie musiałbym zabijać - stwierdził. Tego dnia, w Skarszewach, zabił 24-letnią Bożenę. Spieszyła się po pracy do domu.
Kobieta szła chodnikiem. Jedno uderzenie i Skorpion przeciąga ją na drugą stronę jezdni. Po chwili wraca, ponieważ Bożena upuściła torebkę. W tym czasie zdążyła oprzytomnieć, próbowała wstać, ale napastnik zadawał kolejne ciosy. W końcu przerzucił ją przez murek i zaczął zdzierać ubrania. Bożena była twarda - wciąż przytomna, próbowała walczyć. Tak być nie mogło - Skorpion zaczyna uderzać bez opamiętania.
Mimo to, przez kilka godzin od ataku jeszcze żyła, wzywała pomocy. Gdy w końcu nadeszła, było już za późno. Kiedy doszło do wizji lokalnej, mało nie doszło do samosądu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Wyszła z pracy i od 17 lat nikt jej nie widział. Archiwum X wraca do sprawy
Świnia załatwiła Skorpiona
Ostatni raz zabija 6 maja 1983 roku. Chwilę przed aresztowaniem. Wpadł przez nonszalancję. Znowu zaczął kraść, kompletnie tracąc czujność. 1 marca 1983 roku zaatakował Wiesławę. Potrącił ją żukiem, ale jeszcze dla pewności uderzył młotkiem. Wywiózł do lasu, ale… zakopał się. Musiał zostawić auto i uciekać. Było to w miejscu kradzieży świń, której się dopuścił. Ponadto milicjanci w aucie znaleźli młotek ZNTK.
Funkcjonariusze MO byli coraz bliżej. Co ciekawe, Tuchlin był książkowym przykładem seryjnego zabójcy, który potrafił się świetnie maskować. W czasie swojej działalności był dwukrotnie żonaty, miał dzieci. Jego partnerki mówiły, że pożycie było normalne. Tuchlin jednak miał później wyjaśnić, że nie był szczęśliwy w tych związkach, ponieważ żony „nie chciały uprawiać miłości francuskiej”. Mało tego - pierwsza nie sprzątała i miała go zdradzać. Sąsiedzi mówili o nim, żeby był spokojny, ale zaradny.
Mozolna praca służb, które miały coraz więcej informacji, w tym portret pamięciowy napastnika, jak i jego grupę krwi, dobiegła końca 31 maja 1983 roku. Wówczas weszli do domu w Górze. Nie mieli już najmniejszych wątpliwości, że znaleźli Skorpiona. Na miejscu znaleźli przedmioty należące do ofiar oraz obuwie, którego ślady znajdowały się na miejscach zbrodni. Psychoza na Pomorzu dobiegła końca.
Ale gdyby Tuchlin dalej działał z taką ostrożnością jak na początku, możliwe, że nigdy nie zostałby złapany. Pamiętajmy, że wówczas funkcjonariusze nie dysponowali taką technologią jak teraz.
Był zdziwiony, że zabił tyle kobiet
Już po zatrzymaniu, Paweł Tuchlin zachowywał się jak gwiazda. Chętnie uczestniczył w przesłuchaniach, jeszcze chętniej w wizjach lokalnych. Te musiało obstawiać ZOMO, ponieważ lokalna społeczność rozszarpałaby mordercę.
Faktycznie nie chciał zabijać. Był zdziwiony, że zabił tyle kobiet. Mówił, że oddychały, kiedy je zostawiał. Sposób atakowania tłumaczył tym, że w dzieciństwie widział, jak ogłusza się świnie. Opowiadał także o „trofeach”.
- Po osiągnięciu wytrysku ubierałem się, przeglądałem torebkę kobiety i zabierałem pieniądze, biżuterię, jedzenie. Przedmioty te miałem w domu, bawiłem się nimi albo dawałem żonie. Kiedy taka kobieta doszła do siebie i stwierdziła ich brak, to na pewno się martwiła. Ta myśl cieszyła mnie, ale nie wiem dlaczego - pisał w areszcie Skorpion.
To jednak nie wszystko. Zdarzało mu się także wycinać kawałki materiału z majtek ofiar, których później używał jako chusteczek do nosa. Badający go psychiatrzy stwierdzili parafilię. Na początku tylko podglądał, później doszedł do tego ekshibicjonizm. Tuchlin potrzebował wyłącznie najprostszej formy kontaktu z kobietami - obnażania czy łapania ich za krocze. Nie wiedział, jak je do tego zachęcić, więc ogłuszał je młotkiem.
Wyrok
Sprawa Skorpiona była pierwszą, w której modus operandi uznano jako dowód. Paweł Tuchlin, mimo tego, że tak ochoczo brał udział w wizjach lokalnych, które wyraźnie go podniecały - do tego stopnia, że dawano mu środki uspokajające - i zeznaniach, kiedy zaczęło do niego docierać, że mogą to być ostatnie chwile jego życia, zaczął dziwnie się zachowywać. Wycofywał się z zeznań, mówił, że to nie on zabijał, prosił nawet o zmianę płci. Ostatecznie przyznał się do dwóch zbrodni.
Liczni biegli - było ich ponad dwudziestu - stwierdzili, że Skorpion w chwili dokonywania zbrodni był poczytalny i może odpowiadać przed sądem. W trakcie procesu zeznawali także współwięźniowie, którzy mówili, że gdy pytali Tuchlina, co by zrobił na wolności, odpowiedział, że „poszedłby stuknąć jakąś fląderkę”.
Potwierdzili to dziennikarze „Głosy Wybrzeża” - Michał Pruski i Zbigniew Żukowski - którzy otrzymali relacjonowanie tej sprawy na wyłączność. W rozmowie z nimi Skorpion na to samo pytanie odpowiedział, że by „zapolował.
Sąd nie miał wątpliwości co do wyroku. 6 sierpnia 1985 roku skazał Skorpiona na karę śmierci. Paweł Tuchlin został powieszony 25 maja 1987 roku. Była to ostatnia egzekucja w historii Gdańska i przedostania w Polsce.
























Napisz komentarz
Komentarze