Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Polacy w Waffen SS? Kontrowersyjna książka o mieszkańcach Pomorza w szeregach Himmlera

Pomorzanie walczyli w czasie wojny w Wermachcie? O tym już wiemy. Dla wielu jednak będzie szokiem książka o Polakach z Pomorza służących w zbrodniczej i będącej największym symbolem zła organizacji - Waffen SS. Jak tam trafili?
Polacy w Waffen SS? Kontrowersyjna książka o mieszkańcach Pomorza w szeregach Himmlera
14 września 1939 r. - niemieccy żołnierze i policjanci łamiący szlaban w Orłowie. Zdjęcie zrobił Hans Sonnke, niemiecki fotograf z Gdańska, zatrudniony w oddziale propagandy Wehrmachtu

Autor: Hans Sonnke | Wikipedia

Książka o Polakach w Waffen SS z Pomorza. Kij w mrowisko? 

Nie ucichła jeszcze burza wokół wystawy "Nasi chłopcy" pokazującej Pomorzan wcielonych do Wermachtu, gdy zapowiadana jest kolejna dyskusyjna publikacja, oparta na badaniach historycznych. Już na koniec października br. wydawnictwo Pomost wyda książkę Tomasza Eugeniusza Bieleckiego "Polacy w Waffen SS. Polskie Pomorze". Jest ona rozszerzoną wersją obronionej na Uniwersytecie Gdańskim dysertacji doktorskiej, powstałej pod kierownictwem naukowym dr. hab. prof. UG Grzegorza Berendta - byłego dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, doradcy prezesa IPN.

CZYTAJ TEŻ: Wystawa „Nasi chłopcy”. Historycy bronią Pomorzan wcielonych siłą do Wehrmachtu

Waffen SS – zbrodnicza formacja odpowiedzialna za masowe zbrodnie

Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze uznał utworzoną przez Heinricha Himmlera Waffen SS za organizację zbrodniczą, odpowiadającą m.in. za masowe egzekucje Polaków i Żydów w Palmirach czy zamordowanie podczas Powstania Warszawskiego 40 tysięcy mieszkańców Woli. Z badań naukowców wynika, że wśród niespełna miliona żołnierzy Waffen SS, ponad połowę stanowili obywatele innych krajów. W tej grupie wymienia się chociażby ponad 100 tys. Łotyszy, 50 tys. Kozaków,  do 26 tys. chorwackich i bośniackich muzułmanów, tyleż samo Holendrów, około 22 tys. Ukraińców, 16 tys. Litwinów, po 10 tys. Flamandów i Białorusinów, a także tysiące Duńczyków czy Norwegów. Na tej liście nie ma Polaków.

Wiadomo też, że nie udało się, mimo usilnych prób, sformować Legionu Góralskiego na Podhalu.

Pierwsze badania naukowe o Polakach w Waffen SS

Teraz dr Tomasz E. Bielecki, jako pierwszy, ujawnia informację o polskich mieszkańcach Pomorza walczących w Waffen SS. Dlaczego i jak tam trafili? Jaka była skala tego zjawiska?  Co się z nimi działo po zakończeniu wojny? I czy tak dokładne, bo trwające dekadę badanie, sprawi, że inni naukowcy podniosą rękawicę i sprawdzą jak wyglądała sytuacja w innych częściach kraju, od Wielkopolski aż po Śląsk?

Weryfikacja historii

- Największym problemem będzie, że być może najbardziej radykalne opinie sformułują osoby, które nawet nie przeczytają tych 500 stron druku z wielką liczbą odsyłaczy do źródeł i literatury przedmiotu - mówi   kontrowersyjnej publikacji prof. Grzegorz Berendt, promotor pracy doktorskiej Tomasza Eugeniusza Bieleckiego "Służba Polaków z byłego województwa pomorskiego w oddziałach Waffen SS"

Jak ocenia Pan badania naukowe dr. Tomasza Eugeniusza Bieleckiego na temat wcielania mieszkańców Pomorza do Waffen SS?
Było to opracowanie naukowe oparte na bardzo solidnych podstawach, z bardzo dobrą znajomością literatury przedmiotów. Mieliśmy do czynienia z wieloletnim badaniem źródeł archiwalnych,  dostępnych w Anglii, w Niemczech. Część niemieckiej wojskowej dokumentacji okresu wojny, znajduje się dzisiaj na terenie Republiki Czeskiej. Tam pan doktor również dotarł. Jeżeli chodzi o konkretne przypadki ponad trzydziestu osób, które dr Bielecki imiennie ustalił, bardzo pomocna była dokumentacja dzisiaj przechowywana w archiwum IPN.

Czy znane są dokładne statystyki pokazujące skalę zjawiska?
Mówimy o badaniu jakościowym ze względu na to, że nie ma żadnych twardych, bezpośrednich danych statystycznych pozostałych z okresu wojny. Mówię o danych niemieckich. Jest tylko ponad trzydzieści przypadków indywidualnych osób narodowości polskiej, dzięki którym można określić, w jakich okolicznościach osoby te były przez niemieckie władze okupacyjne wciągane do oddziałów zbrojnych III Rzeszy, w tym do Waffen SS. Jak wykazał pan doktor, niekiedy miało to miejsce w ten sposób, że kogoś mobilizowano do oddziałów pomocniczych Luftwaffe albo Wehrmachtu. Później cały oddział czy pododdział był przenoszony do Waffen SS już na podstawie decyzji, jaka zapadła między Himmlerem a dowództwem niemieckiego wojska. I tak bez głębszej narodowościowej weryfikacji ludzie, którzy przed wojną z niemczyzną nie mieli nic wspólnego, jako osoby wywodzące się z rodzin dawnych poddanych pruskich z Wielkopolski, z Pomorza Gdańskiego, Kujaw, nagle trafiały do tego typu jednostek.  Jeszcze raz podkreślam, że mamy do czynienia z solidną, bardzo głęboką, udokumentowaną rozprawą naukową, która pod względem merytorycznym się broni i która opisuje pewną sytuację, która do tej pory w takim zakresie nie była w polskich badaniach rozpoznana.

Niemcom jednak nie udało się ostatecznie stworzyć polskiego oddziału Waffen SS. A to może oznaczać, że Polaków gotowych służyć w zbrojnej formacji SS nie było zbyt wielu...
Mamy tu do czynienia z sytuacją, w której powoływano mężczyzn -  podobnie jak w przypadku Wehrmachtu czy innych rodzajów sił zbrojnych - do różnych jednostek w ramach uzupełnień. Wystąpiło to w roku 1943 i 1944, gdy Niemcy ponosili gigantyczne straty, tracąc po 80 tysięcy - 100 tys. mężczyzn na froncie miesięcznie. W związku z tym bardzo uporczywie szukali uzupełnień dla swoich oddziałów, łapiąc się każdego pretekstu. W tym chociażby wymuszonego przez okupację  zgłoszenia do trzeciej grupy niemieckiej listy narodowościowej, czy tego, że na przykład ktoś urodził się w 1917 czy 1918 roku na terenie centralnych Niemiec w rodzinie poddanych II Rzeszy. Jeśli nawet rodzina wracała po I wojnie światowej do Polski i przyjmowała obywatelstwo polskie, to urodzenie w Niemczech już potrafiło być przesłanką do tego, aby kogoś kwalifikować jako nadającego się do służby w niemieckich siłach zbrojnych. Mówimy tutaj o sytuacji, w której Niemcy, poszukujący mięsa armatniego, w latach 1943-1944 roku sięgali do zasobów etnicznych Polaków, których przy swojej polityce rasowo-etnicznej nie powołaliby do wojska w 1939 czy 1940 roku. 

Wracając do pytania o liczbę Pomorzan w Waffen SS - konkretnych danych w planowanej publikacji nie znajdziemy?
Doktor Bielecki w pracy doktorskiej dokonuje próby ekstrapolacji, zastrzegając, że nie można traktować tych szacunków jako miarodajnych.  Natomiast to jest bardzo ostrożna, wyważona praca. Przy czym znam jej kształt w takiej formie, w jakiej była broniona. Myślę jednak, że nie doszło do żadnych istotnych zmian na etapie przygotowywania książki.

Dlaczego tematem badań było jedynie Pomorze? Czy zjawisko wcielania Polaków do Waffen SS nie dotyczyło innych regionów obecnej Polski?
Jako promotor pracy doktorskiej ograniczyłem przestrzeń, którą miał zbadać Tomasz Eugeniusz Bielecki do dawnego okręgu Rzeszy Gdańsk - Prusy Zachodnie, czyli do Pomorza Gdańskiego i Kujaw. Uznałem, że podjęcie się przebadania całego pasa zachodniego po Śląsk, przekraczałoby możliwości jednej osoby i musiałoby trwać jeszcze wiele lat. 

ZOBACZ TAKŻE: „Nasi chłopcy”. Wielka awantura o nową wystawę w Muzeum Gdańska

Czy uważa Pan, że książka wywoła kontrowersje?
Oczywiście, że wywoła dyskusję. Natomiast największym problemem będzie to, że być może najbardziej radykalne opinie sformułują osoby, które nawet nie przeczytają tych 500 stron druku z wielką liczbą odsyłaczy do źródeł i literatury przedmiotu. Takie merytoryczne przetrawienie tej pracy oznacza konieczność 2-3 dni czytania od rana do wieczora. Nie wiem, czy w przyszłej dyskusji znajdzie się wiele osób, które poświęcą tyle czasu na gruntowne, krytyczne przestudiowanie treści i które zarazem i też będą merytorycznie do tego przygotowane. W nauce powinno być tak,  że badamy zagadnienia, które do tej pory nie były przedmiotem rozpoznania. Z drugiej strony, jeżeli znajdujemy sytuację, w której zastany stan wiedzy nie zgadza się z tym, co ustaliliśmy, wówczas opisujemy rzeczy niedotknięte albo weryfikujemy to, co było podane w sposób odbiegający od rzeczywistości. Mówię tu o historii, jako o dyscyplinie naukowej.

W tematach związanych z II wojną światową często dochodziło do takiej weryfikacji?
Jeszcze na etapie ostatnich klas szkoły podstawowej w końcówce lat 70. XX w. i w liceum uczyłem się, że liczba śmiertelnych ofiar  niemiecko-nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau wynosiła około 4 milionów ludzi.  Dzisiaj już nie ma żadnej dyskusji co do tego, że liczba tych ofiar była na poziomie około 1,2 miliona. Czy to zmienia naszą wiedzę co do charakteru tego potwornego miejsca i zbrodni tam dokonanych?  Nie. Natomiast ktoś przystąpił do badań i zweryfikował, czy wielkości podane wiosną 1945 roku przez sowiecką komisję, badającą skalę zbrodni na terenie obozu Auschwitz-Birkenau, opierały się na faktach, czy nie. Podobne studia weryfikacyjne dotyczą także innych niemieckich obozów koncentracyjnych i ośrodków zagłady natychmiastowej czy np. liczby osób zabitych podczas powstań w Warszawie w 1943 i 1944 r. Kilkadziesiąt lat po wojnie polscy historycy stwierdzili, że natura zbrodni pozostaje poza dyskusją, natomiast liczba ofiar była mniejsza. I podobnie jest z innymi ośrodkami.  W przypadku pracy pana doktora Tomasza E. Bieleckiego, mam do czynienia z sytuacją, w której on się zajął informacjami, które napotkał na pewnym etapie swojej aktywności naukowej. Następnie postanowił zobaczyć, czy to były pojedyncze zdarzenia,  czy też mamy do czynienia z szerszą praktyką niemieckich władz wojskowych sięgania po wszelkie możliwe zasoby ludzkie nawet jeżeli przed wojną nie mieli nic wspólnego z niemczyzną, w tym Polaków. Jednak nawet w 1944 roku Niemcy nie spróbowali tworzyć odrębnych oddziałów Waffen SS, składających się z Polaków. Były to tylko osoby wysyłane w ramach uzupełnień do poszczególnych oddziałów tej ponad 800-tysięcznej armii podległej Himmlerowi. Dr Bielecki po prostu opisał, w jakich okolicznościach tego typu praktyki były realizowane przez władze mobilizacyjne III Rzeszy.

Dzisiaj nauka, o której Pan mówi, bywa wykorzystywana do celów politycznych. Oznacza to, że nawet próba weryfikacji danych sprzed 80 lat może być ryzykowna...
Jeżeli stwierdzamy, że jest jakiś aspekt przeszłości, którego do tej pory nie badano, trzeba go rozpoznać. Dr Bielecki, jako osoba zainteresowana historią militarną II wojny światowej, wybrał ten aspekt, którego nikt jeszcze nie badał. Tym większe uznanie dla niego, gdyż badanie czegoś od początku jest szalenie trudne, o niebo trudniejsze niż zajmowanie się po raz enty zagadnieniem, które już było opisywane, bez dodawania czegoś nowego nowego od siebie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama