Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Katastrofa promu, która wstrząsnęła Polską. Widowiskowy „Heweliusz” już na Netfliksie!

„Heweliusza” na długo przed premierą okrzyknięto największym, katastroficznym, polskim serialem i najbardziej wyczekiwaną produkcją serialową tego roku. Po premierze 19 października w Gdyńskim Centrum Filmowym było wiadomo, że to jest serialowa „petarda”, która od pierwszej sceny chwyta widza za gardło i wbija w fotel. Serial „Heweliusz” pojawi się na Netfliksie 5 listopada w 190 krajach równocześnie.
Katastrofa, która wstrząsnęła Polską. Widowiskowy „Heweliusz” już na Netfliksie!
Premiera „Heweliusza”. Serial już na Netfliksie! Widowiskowa historia katastrofy promu z z 1993 roku, w której zginęło 55 osób

Autor: Netflix | materiał prasowy

Ci, którzy obejrzeli w Gdyni, podczas premiery serialu jego dwa, pierwsze odcinki, nie kryli zachwytu. Ale najpierw, po obejrzeniu zapadła dojmująca cisza, która trwała aż do końcowych napisów.

W foyer GCF już po prezentacji widzowie dzielili się refleksjami z obecnymi na gdyńskiej premierze reżyserem Holoubkiem, scenarzystą Kasprem Bajonem oraz aktorką Magdaleną Różczką. Nie kryli emocji. Mówili m.in., że to świetne kino, które wywołuje chwilami dreszcze, że już chciałoby się obejrzeć serial w całości i że katastrofa pokazana jest w sposób zapadający w pamięć.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Netflix przedpremierowo pokaże w Gdyni serial „Heweliusz”. Odbierz darmową wejściówkę!

Katastrofa promu „Heweliusz”, która wstrząsnęła Bałtykiem

Serial „Heweliusz” inspirowany jest prawdziwą katastrofą morską, która miała miejsce 14 stycznia 1993 roku na Morzu Bałtyckim, u wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia. Katastrofie promu, który zatonął, od samego początku towarzyszyły kontrowersje i liczne pytania, na które do dziś nie ma jasnych odpowiedzi. Twórcy skupiają się nie tylko na samej katastrofie i na desperackiej walce o przetrwanie załogi i pasażerów, ale także na późniejszej, złożonej walce rodzin o prawdę, godność i sprawiedliwość.

Była to największa katastrofa w historii polskiej marynarki handlowej. Zginęło 55 osób: 20 członków załogi i 35 pasażerów promu. 9 członków załogi udało się uratować. Jako przyczyny wypadku Odwoławcza Izba Morska wskazała zły stan techniczny statku, który nie powinien był wypływać wtedy w morze, a także błędy kapitana. Wrak „Heweliusza” wciąż spoczywa na dnie Bałtyku, a jego tragiczna historia budzi nieustanne zainteresowanie wśród filmowców, historyków i dziennikarzy.

Zdjęcia w Gdyni i Świnoujściu, ponad 100 scen katastroficznych

Pierwszy klaps na planie serialu „Heweliusz” padł w Świnoujściu, skąd wyruszył w swoją ostatnią podróż ten prom. Ale przez dwa tygodnie zdjęcia kręcono także w Gdyni. Wcześniej poszukiwano statystów z Gdyni i okolic, którzy wcielili się w role policjantów, żołnierzy, dziennikarzy, przechodniów, marynarzy, ochroniarzy, stoczniowców, załogi i klientów promu oraz sprzedawców.

To serialowa robota z rozmachem. Scen katastroficznych w „Heweliuszu” jest ponad sto. Kręcono je, podobnie jak ujęcia kaskaderskie, w Brukseli, w najnowocześniejszej hali filmowej ze specjalnym basenem do takich ujęć. O rozmachu tego serialu świadczy także obsada - ponad 120 postaci i aż 3 tysiące statystów. Sama ekipa filmowa liczyła 140 osób.

Ludzie morza są wspaniali

Reżyserem „Heweliusza” jest Jan Holoubek, który już udowodnił, że potrafi robić naprawdę dobre kino. Jego „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” czy „Doppelgänger. Sobowtór” zebrały do tej pory wiele nagród. Z kolei serial „Wielka woda” zgromadził miliony widzów przed telewizorami.

Scenarzysta serialu Kasper Bajon witając się z publicznością w Gdyni, mówił: 

Dzisiaj poszedłem sobie nad morze i była piękna pogoda. W naszym serialu mało jest tej pięknej pogody, morze jest niebezpieczne. Ale wspaniali są ludzie morza. Państwo są stąd i zależy nam, żeby wam, jako pierwszym, pokazać nasz serial. Przeprowadzałem długi research, spotykałem się z osobami, które były związane z tą historią i właściwie spotykałem się z samą otwartością. I tak sobie myślę, że jest coś niesamowitego w tym życiu pomiędzy dwoma światami lądem a morzem. I w jakimś sensie wam, ludziom stąd, dedykujemy nasz serial.

„Heweliusz” jest w pewnym sensie jego osobistą historią. A to dlatego, że żona kapitana Ułasiewicza, który zginął w tej tragedii, mieszkała trzy podwórka dalej od Bajona na Ursynowie. Nie znał jej wtedy osobiście, ale o tej tragedii bardzo dużo mówiło się na osiedlu. „Heweliusz” siedział więc w nim głęboko i temat za nim chodził. 

Na pytanie prowadzącego gdyński pokaz Jarosława Kuźniara, co jest wyzwaniem przy takim scenariuszu, Bajon odparł, że znalezienie punktu widzenia, z którego chce się na tę historię spojrzeć.

Ten punkt widzenia jest bardzo istotny, bo nas prowadzi. Życie człowieka nie jest w całości dramaturgicznie spełnione. Tylko pewne jego wątki mają elementy dramaturgii. I znalezienie tej dramaturgii w losach bohaterów oraz racji dla tych bohaterów, którzy na pierwszy rzut oka nie są postaciami pozytywnymi, to jest niełatwe. W jakimś sensie, żeby kogoś "napisać" trzeba go zrozumieć, stawiając też sobie pytania - jak ty byś się zachował? Ta uczciwość stawiania sobie takiego pytania jest, moim zdaniem, przy pisaniu bardzo istotna tłumaczył.

Premiera nad morzem to nie przypadek

W podobnym tonie zwrócił się do publiczności Jan Holoubek dodając, że premiera serialu nad morzem, to nie jest przypadek.

Wiemy, jak bardzo ważna jest ta historia w tym rejonie Polski, jak bardzo żywa do dzisiaj.

Holoubek ma nadzieję, że oprócz skali oraz rozmachu produkcji, widzów zachwyci i poruszy olbrzymi potencjał dramaturgiczny i emocjonalny tej historii.

Tym samym mamy także świadomość odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa, dlatego naszym zadaniem jest przede wszystkim oddać sprawiedliwość wszystkim tym, których dotknęła ta tragedia – dodaje.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: „Druga Furioza” potrzebna jak dziura w moście. Recenzja gangsterskiego hitu Nefliksa

Jego zdaniem, widzowie muszą utożsamiać się z bohaterami, inaczej nie będą zainteresowani serialem.

Chciałem stworzyć między tym, co widz widzi na ekranie, a widzem najbardziej komunikatywny rodzaj relacji. Chciałem widza angażować najszybciej jak się da, wciągnąć najgłębiej jak się da w tę historię i nie dać mu wstać z fotel do końca. To moje credo mówił.

Katastrofę pokazujemy w sposób dynamiczny. Chcieliśmy, żeby kamera była jednym z pasażerów, który walczy o życie... dosłownie. Drugą część postanowiliśmy zrobić w takim bardziej dostojnym, żałobnym klimacie. I zderzenie tych dwóch dynamik było dla nas ważne tłumaczył.

Na stwierdzenie, że kino katastroficzne jest bardzo kosztowne, reżyser odpowiadał: 

Pieniądze się znalazły dzięki temu, że jest świetna historia i oś dramaturgiczna, którą stworzył Kasper. Ale to nasza producentka mówiła, że tu nie chodzi o to, że ten serial jest najdroższy, tylko o to, że on jest bardzo trudny do zrealizowania. Dlatego wymaga środków.

Pomagało nawet wojsko

Operator Bartłomiej Kaczmarek mówił, że jedyne zdjęcia na prawdziwym morzu były kręcone właśnie w Gdyni, przy wyjściu z portu. I to była skomplikowana operacja. Wojsko użyczyło swoich okrętów, które na planie trzeba było zsynchronizować.

Dla niego całe sfilmowanie katastrofy było też potwornie trudne technicznie.

Wiadomo, że to był ogrom pracy wielu pionów, żeby przygotować ruchome dekoracje, basen, w którym wytwarzają się ogromne fale, ale równie trudne było odtworzenie tamtych czasów, lat 90. - Nie ma skansenu z 1993 rokiem, tak jak mamy chociażby skansen XIX-wiecznej wsi. Blokowisko, które miało wyglądać jak Ursynów w latach 90., to był ogrom pracy działu scenograficznego, który powołał do życia czasy, których już nie ma. Ursynów zresztą nakręciliśmy w Zgorzelcu... dodając komputerowo jakieś dalsze plany wyjaśniał.

W gdyńskim pokazie uczestniczyła poza innymi rodzinami ofiar także Jolanta Ułasiewicz, żona kapitana „Heweliusza” Andrzeja Ułasiewicza, który zginął w tej katastrofie.

Grająca ją Magdalena Różczka opowiadała, że przed każdą nową produkcją czuje wielki respekt i lęk. że nie podoła, że nie da rady.

I tu było tak samo. Długo odkładałam przeczytanie scenariusza. Ale jak zaczęłam, to przeczytałam od deski do deski. Tak Kasper świetnie to napisał. Po przeczytaniu zostałam jednak z tymi moimi obawami.

SPRAWDŹ TEŻ: Franz Maurer na Netflix! Kultowe „Psy” Pasikowskiego wracają w serialowej wersji

Rozwiało je dopiero spotkanie z bohaterką, którą miała grać.

Było mi dane długo z panią Jolantą rozmawiać. I ta rozmowa dodała mi skrzydeł. Na początku przyznałam się do lęku, że nie jestem do niej podobna, ale pani Jolanta powiedziała: Bez przesady, to tylko inspiracja. A po całym, naszym spotkaniu, stwierdziła: - Cieszę się, że to ty. Poczułam wtedy, że mi się uda. Że jeżeli ona się zgodziła, to będzie dobrze opowiadała Różczka.

Jedną z ważniejszych postaci serialu, uratowanego marynarza, gra Konrad Eleryk.

Nie miałem lekkich scen. Musiałem sobie poukładać je w sceny. Bo każda z nich miała swój ciężar. Trzeba było cały czas być przygotowanym, odpowiednio skupionym, żeby czegoś nie przestrzelić. Historia jest prawdziwa. Czułem więc tę odpowiedzialność za nią i nie chciałem nikogo zawieść. Starałem się, jak mogłem opowiadał.

Najtrudniejsze sceny emocjonalnie i fizycznie miały miejsce na tratwie ratunkowej.

Nikt jeszcze o tak wysokie fale nie prosił

W Belgii, na basenie, gdzie je kręcono, spędzili trzy tygodnie. To była namiastka bycia w warunkach, które w realnym życiu są zagrożeniem, bo fale miały 9 metrów wysokości. Belgowie musieli włączyć na tym specjalnym basenie efekty na maksa. Bo mimo, że to miejsce było wielokrotnie używane do zdjęć, to nikt ich jeszcze o tak wysokie fale nie poprosił.

Pamiętam reakcje niektórych Belgów, kiedy wspinałem się na statek. Widziałem, jak robili wielkie oczy i pytali, czy jestem kaskaderem. Byli pod wrażeniem. To była świetna przygoda, ale wymagała przygotowania mówił Eleryk.

Uczono ich też wspomina chodzenia w przechyłach najpierw w 15 stopniach, a potem w 30 stopniach, tak żeby ciało nauczyło się tych ruchów, które potem trzeba było odwzorować na płaskim terenie podczas zdjęć.

ZOBACZ TAKŻE: Gdyńska premiera serialu „Heweliusz”. Wielka fala, wielkie emocje i... wielka cisza

Obecny na pokazie gdyńskim aktor Joachim Lamża wcielił się w postać wiceministra Kowalika, który „ustawiał” w pewnym sensie późniejszy proces.

Tych wzorów takich wiceministrów jak mój w tamtej epoce było tak dużo, że mieliśmy się na czym wzorować. "Dziennik Telewizyjny", a także samo życie dostarczało nam tych wzorów. Zresztą te wzory mentalnie przetrwały do dziś do dziś.

Mirosław Kropielnicki zagrał z kolei dyrektora linii oceanicznych. I tak mówił o swoim bohaterze:

Moja postać, tak o niej myślałem, bo ocenę zostawiam państwu, uszkodzona jest jak ten prom. To facet uszkodzony. I sądzę, że to najciekawszy walor tego bohatera. Bo nie wiadomo jak on się zachowa w każdej sytuacji, a zwłaszcza w takiej, w której zostanie mocno przyciśnięty. Próbowałem go też bronić, bo nie ma ludzi jednoznacznie złych. Chciałbym, żeby widz patrząc na niego, pomyślał ciekawe, jak ja bym się zachował.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama