– Pamiętacie Państwo „aferę” z „krówką” i dwiema colami? Ta sprawa ma swój ciąg dalszy. Niewinna pracownica, samotna matka, która @BiedronkaPolska oddała 12 lat swojego życia, została zwolniona dyscyplinarnie za coś, czego nie zrobiła – przekonywał na Twitterze w styczniu 2022 roku poseł PiS Kacper Płażyński.
Informował wówczas o pierwszym terminie rozprawy przed gdańskim Sądem Pracy w procesie wytoczonym właścicielowi sieci popularnych dyskontów przez byłą kasjerkę, która została zwolniona, po tym jak w Internecie w marcu 2019 roku opublikowano głośne nagranie. Parlamentarzysta, jako praktykujący adwokat, pro bono reprezentuje kobietę, której anonimowość zastrzega. Kolejna rozprawa odbyła się 5 lipca 2022 roku.
– Wysoki sądzie, jak można powiedzieć, że ta przyczyna była jasna, konkretna, precyzyjna? – pytał na wstępie wokandy mecenas Kacper Płażyński, powołując się na przesłanki z Kodeksu pracy i wskazując na zmianę wprowadzoną w protokole po kontroli prowadzonej przez Urząd Ochrony Danych Osobowych w Jeronimo Martins. Chodziło o fakt, że definitywne stwierdzenie na temat byłej kasjerki: „udostępniła przedmiotowe nagranie”, zostało później przeformułowane na „przypuszczamy, że [imię i nazwisko] udostępniła przedmiotowe nagranie w mediach społecznościowych (Twitter) jednemu z dziennikarzy trojmiasto.pl, co spowodowało dalsze rozpowszechnianie danych”.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że wspomniana „afera” dotyczyła scenki zarejestrowanej z ekranu monitoringu w sklepie Biedronka, gdzie Aleksandra Dulkiewicz oczekiwała w kolejce, a później przy kasie samoobsługowej dokonała zakupu butelki wódki oraz dwóch butelek coli i gumy do żucia. Towarzyszyli jej wówczas asystent oraz dwóch ochroniarzy, a kopię nagrania opublikował ze swoim komentarzem na portalu społecznościowym Maciej Naskręt, dziennikarz, który z portalu Trojmiasto.pl odchodził wtedy do państwowego Radia Gdańsk, a dziś publikuje w „Dzienniku Bałtyckim”.
– Po jakichś chyba 10 minutach – odpowiedział Maciej Naskręt, dopytywany przez orzekającą w sprawie asesor Magdalenę Adamowicz [zbieżność nazwisk z europosłanką PO przypadkowa – dop. red.] o to, po jakim czasie usunął ze swojego konta wpis z filmikiem. Decyzję o cofnięciu publikacji [wciąż obecnego w sieci w formie przeróbek] nagrania tłumaczył tym, że wylała się na niego „fala hejtu”. Jednocześnie odmówił ujawnienia, od kogo otrzymał kopię zapisu, powołując się na tajemnicę dziennikarską, i przyznał, że w toku postępowania prowadzonego w tej sprawie pod nadzorem prokuratury nie został w ogóle przesłuchany.
– Wyznaczono mi termin spotkania, tutaj na [ulicy] Kartuskiej w komisariacie policji, ale ostatecznie zadzwonił do mnie policjant, który wyjaśnił mi, że nie ma dokumentacji sprawy i musi przesłuchanie odwołać. Na tym się skończyło i później nie wiedziałem, co się działo w sprawie – zeznał.
Na pytanie adw. Kacpra Płażyńskiego, wskazującego na kasjerkę, odparł jednak wyraźnie:
– Ta pani nic nie przekazywała. Nie znam tej pani. Nie przekazała mi także tego nagrania.
Sędzia Magdalena Adamowicz zapytała go również o cel publikacji filmiku.
– Od początku, kiedy pani prezydent Aleksandra Dulkiewicz kandydowała na prezydenta Gdańska, pojawiała się w towarzystwie ochrony i nikt nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie: Na jakiej zasadzie działa ochrona wokół tej pani? Kto ją finansuje? Co to jest za firma, która zapewnia ochronę pani prezydent? Pytania się mnożyły – tłumaczył, choć zaznaczył, że sytuacja była wówczas „ekstraordynaryjna” [13 stycznia 2019 roku doszło do zabójstwa prezydenta Pawła Adamowicza].
– Kierowałem się dobrem publicznym i też prawem do informacji, publikując ten materiał. Absolutnie nie interesowały mnie zakupy – zastrzegł.
Być może, istotny dla procesu wątek w zeznaniach pojawił się, kiedy reprezentujący Jeronimo Martins radca prawny Adam Skarbek spytał o padające z offu w filmiku słowa towarzyszące nagraniu. Chodzi o sformułowanie: „Masz, X [tu pada określenie, które może pochodzić od nazwiska zwolnionej później kasjerki]”.
– Chyba byliśmy na „ty”. Możliwe, że użyłem sformułowania X – zeznawał kolejny z kilku przewidzianych na 5 lipca świadków, 27-latek, który po upublicznieniu filmiku stracił pracę w firmie ochroniarskiej pracującej dla Biedronki.
Mężczyzna przyznał, że to on, na prośbę kasjerki – autorki pozwu, nagrał telefonem kopię z zapisu monitoringu, a o tym, o której godzinie Aleksandra Dulkiewicz w dniu, w którym nie pracował, dokonała zakupów, dowiedzieć miał się również od kobiety.
– Przewinąłem nagranie monitoringu. Obejrzałem i potem przez kolejne 2-3 dni pani [imię kasjerki] pisała mi na Messengerze, żebym wysłał jej to nagranie. Nie pytałem, po co. Po 2-3 dniach w końcu uległem i wysłałem to nagranie – powiedział i wskazał, że to on zarejestrował filmik z ekranu z monitoringiem.
Powiedział również, że dostęp do monitoringu mieli też pozostali ochroniarze oraz kierownik sklepu i jego zastępcy. Nie był pewien, kto był obecny, w momencie gdy rejestrował filmik z zakupami, a telefon, którego wówczas używał, po upublicznieniu nagrania został zabezpieczony w toku postępowania prowadzonego przez gdańskich śledczych.
– Przypomniałem sobie teraz, że podczas nagrania powiedziałem jedno zdanie. Dokładnie nie pamiętam, ale chyba to było” „Masz X” albo „Trzymaj X” – przyznał w innym miejscu.
Prokurator Krzysztof Prochowski z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, który zaznaczył, że postępowania w tej sprawie osobiście nie prowadził, stwierdził zaś, że zostało ono umorzone, ponieważ uznano, że „czyn powódki [kasjerka] nie stanowił przestępstwa z uwagi na znikomy stopień szkodliwości społecznej”.
Radca prawny Adam Skarbek na sali rozpraw zwrócił uwagę, że zasady etyczne obowiązują również pracowników jego mocodawcy, a Jeronimo Martins nie może pozwalać na sytuacje, kiedy jego pracownicy upubliczniają nagrania monitoringu sklepowej ochrony.
Na sądowym korytarzu radca prawny Adam Skarbek z dziennikarzami rozmawiać nie chciał i odsyłał do biura prasowego sieci Biedronka, którego stanowisko opublikujemy, kiedy je otrzymamy.
PRZECZYTAJ TEŻ: Po emisji filmu TVP o Gdańsku „Republika deweloperów” PiS zawiadamia prokuraturę
– Najpierw zaprzeczył, jakoby ktoś inny miał tam być, kiedy on to nagrywał, a później, pod wpływem moich pytań potwierdził, że jednak tam były inne osoby – odnosząc się do zeznań 27-letniego byłego ochroniarza, sygnalizował dziennikarzom w trakcie przerwy w rozprawie adwokat Kacper Płażyński.
– W związku z tym, wiarygodność takiego świadka, który ewidentnie albo kłamie, albo kompletnie nie wie, co tam się działo, w mojej ocenie jest znikoma. Pytałem też o to, czy mówił, że dokonał przekazania tego nagrania drogą fejsbukową, pytałem, czy prokuratura w toku prowadzonych czynności sprawdziła, czy z jego konta były do innych wysyłane te nagrania. Otrzymałem odpowiedź, że nie – nikt się nie zajmował jego kontem fejsbukowym. W związku z tym, to tyle, jeżeli chodzi o kwestię ustalania przez prokuraturę, kto rzeczywiście dokonał tej ewentualnej publikacji czy przekazania dziennikarzom tego materiału. Widać, że tak naprawdę elementarne czynności nie zostały przeprowadzone – tłumaczył na sądowym korytarzu prawnik i poseł.
PRZECZYTAJ TEŻ: Dąb wolności usunięty przez dewelopera. Radny PiS alarmuje
Stwierdził też, że „każdy o zdrowych zmysłach wie, że jeżeli się nie wykona podstawowych czynności procesowych, to trudno powiedzieć, że jakieś wątpliwości zostały zasypane”. Krytycznie odnosząc się do postępowania przygotowawczego oraz pracy prokuratury w tej sprawie, relacjonował zaś:
– Teraz się dowiadujemy, że świadek [27-latek], który dokonał tego nagrania, nie pamięta, ile osób było w sali, kiedy nagrywał. Nie pamięta, czy, być może, inne osoby nagrywały również to nagranie, i komu przekazały, a jego konto fejsbukowe w żaden sposób przez prokuraturę nie było sprawdzone, zabezpieczone, żeby zobaczyć, czy komuś to jeszcze – poza moją klientką – przesłał. Z wymiarem sprawiedliwości nie ma to za wiele wspólnego; raczej z wymiarem ignorancji i bezczelności ze strony prokuratury, która przyszła tutaj dzisiaj, myślałem, że bronić tej słabszej strony – człowieka, a tak naprawdę angażuje się po stronie wielkiej portugalskiej korporacji, co jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe – powiedział.
– Poza tym pan prokurator stwierdził, że on tej sprawy nie prowadził, a jednak jest nadzwyczaj aktywny wtedy, kiedy dąży do zadawania pytań, które mogłyby w jakiś sposób moją klientkę przedstawić negatywnie. Nie widzę tego z drugiej strony. Nie widzę tutaj dążenia do prawdy. Widzę tu dążenie do ochrony interesów Biedronki, co jest dla mnie niezwykle niezrozumiałe, przykre i zatrważające – zaznaczył.
Termin kolejnej rozprawy ma zostać wskazany z urzędu, a wyrok, jaki zapadnie przed Sądem Rejonowym Gdańsk-Południe, nie będzie prawomocny.
PRZECZYTAJ TEŻ: Radni udzielili wotum zaufania Aleksandrze Dulkiewicz
– Wszyscy świadkowie wskazali wprost, że nie mają żadnych dowodów na to, iż poszkodowana udostępniła to nagranie gdziekolwiek albo komukolwiek, a to była podstawa jej zwolnienia dyscyplinarnego – zaznacza po wtorkowej (5.07.) rozprawie mec. Kacper Płażyński. – Ostatni ze świadków, który, zdaje się, że jest kierownikiem ochrony w całej sieci Biedronka w Polsce, wskazał, że, poza poszkodowaną [kasjerka], co najmniej jeszcze jeden ochroniarz otrzymał to nagranie. Widzimy więc, że krąg osób, które je miały, jest szerszy. Nie wiadomo, kto i komu przekazywał nagranie, a zwolnienie z pracy poszkodowanej po 3 dniach, po tym jak wróciła z weekendu, było zwolnieniem kozła ofiarnego. Nie szukano wyjaśnienia, tylko odpowiedzi na „żądanie głów” stawiane przez niektórych polityków. Tak to się stało, że poleciała głowa poszkodowanej – mojej klientki – dodaje.
Napisz komentarz
Komentarze