Do „zakłócenia porządku publicznego” doszło podczas sobotniej wizyty premiera w Tczewie. Mateusz Morawiecki przyjechał powiedzieć tczewianom, że państwo zaangażuje się w odbudowę Mostu Tczewskiego. Na ten cel z Polskiego Ładu na początek przekazano ponad 60 mln zł. Na skwerze nad Wisłą, nieopodal zabytkowej przeprawy na premiera czekała grupa sympatyków, głośno wyrażająca aprobatę dla działań rządu. Byli także oponenci Mateusza Morawieckiego, którzy skandowali, m. in. "osiem gwiazd", "oszust”, czy "kłamca". To właśnie w takiej scenerii, zdaniem funkcjonariuszy SOP doszło do zakłócenia spotkania.
- Koło mnie stał członek koła Gazety Polskiej, w koszulce z emblematem koła – mówi Józef Pakizer. - Jedynie na niego spojrzałem i zobaczyłem, co to za człowiek i uznałem, że to człowiek „nie z mojej bajki”, ale nie rozmawiałem z nim i nie prowokowałem go. Wydawało mi się, że żyjemy w wolnym kraju, każdy może głosić poglądy swoje, jakie ma i wyrażać swoje niezadowolenie z tego, co się dzieje w tym kraju.
"Jeśli masz inne zdanie, nie masz prawa zabierać głosu"
Jak zauważa tczewianin, to była akcja prosta i wyraźna.
- Najpierw podeszła do mnie pani i zaczęła mnie zagadywać, podejrzewam, że był to ktoś z otoczenia premiera - opowiada. - Było to, moim zdaniem, bardzo profesjonalne. Ja nie krzyczałem. Ona chciała wysłuchać tego, co mam do powiedzenia. Natomiast w momencie, kiedy pojawiła się policja, ona momentalnie zniknęła. Czyli nie chodziło o to, żeby wysłuchać kogoś, która ma jakieś żale i pretensje, ale o to, żeby uciszyć tego, który jest przeciw. Białoruś, 100-procentowa Białoruś. Po prostu, jeśli masz inne zdanie niż nasz rząd, nie masz prawa zabierać głosu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Mateusz Morawiecki w Tczewie: Niech ten most będzie symbolem odbudowywania, a nie zwijania Polski
Pan Józef przyznał, że jest po prostu wściekły na to, co się dzieje.
- Moja sytuacja finansowa od 5 lat jest co roku coraz gorsza – przyznaje przedsiębiorca.
Jest rozgoryczony, tym bardziej, że zarzuca mu się, że dostał 500 tys. zł wsparcia w ramach pomocy związanej z covidem.
- Nie wiem, jak ten ktoś to policzył, ale to już inna sprawa - mówi mężczyzna. - Tylko niech mi ktoś pokaże, gdzie ja z tych pieniędzy mogę coś kupić dla rodziny. Nie mogę, bo to były pieniądze tylko na wsparcie dla firmy, nie dla mnie jako obywatela. Mogłem zapłacić pracownikom, opłacić podatki i tym podobne, ale nie mogłem tych pieniędzy użyć, żeby choćby kupić chleb.
Potem Józefa Pakizera zabrano do radiowozu.
- Wsiadłem do tego radiowozu, nie wiedząc, co się dzieje, co ze mną będzie - wspomina Pakizer. - Nie wiedziałem, jakie mają wobec mnie polecenia. Dzwonię pod numer 112, że zostałem zamknięty w radiowozie. Nikt mnie tak naprawdę nie poinformował, gdzie będą mnie wieźć, bo było prawdopodobne, że mnie gdzieś wywiozą. I od pani, która zgłosiła się pod numerem 112, słyszę nie pytanie o to, co się stało, tylko: „To pański problem”. To ja się pytam, czy gdybym stał 3 godziny na słońcu, to też byłby mój problem? To po co nam taki numer alarmowy?
ZOBACZ TEŻ: Mateusz Morawiecki w Gdańsku na V Konwencie Morskim
Jak podkreśla tczewianin, policjanci zachowali się wobec niego bardzo przyzwoicie. - Chciało mi się pić, dostałem od nich wodę, nie było z tym problemu. Wykonali swoje zadanie w żaden sposób mnie nie urażając, ale coś chyba jest nie tak.
Pan Józef usłyszał zarzut zakłócania porządku publicznego poprzez głośne okrzyki.
- Podejrzewam, że główną przyczyną było zacytowanie przeze mnie słów nieżyjącego Lecha Kaczyńskiego „spieprzaj dziadu” - mówi tczewianin. - To znaczy, nawet jeżeli mają swojego idola, to jego słów nie można powtarzać. Widocznie są zarezerwowane. Chciano mi dać mandat. Odmówiłem jego przyjęcia i odmówiłem składania wyjaśnień. Czekam na sprawę w sądzie. Zwróciłem się o pomoc do Platformy Obywatelskiej – jesteśmy w kontakcie.
Policja wyjaśnia
- W minioną sobotę tczewscy policjanci zabezpieczali wizytę premiera - mówi mł. asp. Krzysztof Górski, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Tczewie. - W pewnym momencie funkcjonariusze zostali poproszeni przez Służbę Ochrony Państwa o interwencję w związku z zakłócaniem przebiegu spotkania przez jednego z mężczyzn. Mundurowi początkowo jedynie zwrócili mu uwagę. Jednak gdy tylko odeszli, mężczyzna nadal krzyczał. Na miejscu w tłumie nie było możliwości przeprowadzenia interwencji, dlatego mężczyzna został poproszony o udanie się na komendę. Tam zaproponowano mu niewielki mandat z artykułu 51 p. 1 kodeksu wykroczeń, którego ten nie przyjął. Dlatego sprawa trafi do sądu.
Napisz komentarz
Komentarze