Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Wacław Liskiewicz: Czuję dumę z tego, co zrobiła moja żona

Czy byłem dumny z tego, że Krystyna jako pierwsza samotnie opłynęła świat? Musiała być satysfakcja, bo co ja innego mogłem zrobić, żeby ją przyćmić? Nie mogłem zdobyć już złotego medalu olimpijskiego, tak samo jak polecieć w kosmos – mówi Wacław Liskiewicz.
Wacław Liskiewicz: Czuję dumę z tego, co zrobiła moja żona
Wacław Liskiewicz (po lewej) i autorka książki "Samotne oceany" Paulina Reiter

Autor: Tadeusz Lademann

Właśnie ukazała się książka Pauliny Reiter o pana żonie, Krystynie Chojnowskiej-Liskiewicz, czyli pierwszej kobiecie, która samotnie opłynęła świat. Czym jest dla pana książka „Samotne oceany”?

Myślę, że to jest trochę prawdziwszy portret Krystyny. Prawdziwszy od tego, co do tej pory o niej napisano czy powiedziano. Czasem zdaje mi się, że może on jest za bardzo intymny, ale sądzę, że jest jednak prawdziwy.

Termin wodowania książki na „Darze Pomorza” był symboliczny, bo 20 marca 1978 roku minęło 45 lat od zamknięcia pętli samotnego okołoziemskiego rejsu Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz. Jak Pan wspomina ten czas?

Pamiętam, że wtedy żona dzwoniła do mnie z morza przez „Gdynia Radio”. Pierwszy telefon był do mnie, drugi - o ile pamiętam - do ministra żeglugi. Potem jeszcze załatwiała jakieś telegramy przez, też przez „Gdynia Radio”, bo innej możliwości nie było. To był dla mnie bardzo ważny moment z uwagi także na rywalizację Krystyny z Angielką Naomi James. Anglicy z resztą byli strasznie nabuzowani na to, by to ich rodaczka pierwsza opłynęła ziemię. Na podstawie naszych rozmów próbowałem zlokalizować „Mazurka”. Mniej więcej udało mi się zlokalizować pozycję, gdzie będzie można spotkać Krystynę. Kiedy się spotkaliśmy, zostałem przez nią zrugany, że wypływam na ocean na jakimś niepoważnym okręcie.

Brytyjczycy, ale i inne nacje, potrafią pamiętać o swoich bohaterach, zdobywcach, wybitnych sportowcach. Czy my w Polsce nie mamy z tym problemu?

Niestety, mamy. Podzielam tę opinię na podstawie wieloletnich obserwacji. Krystyna ma swoją gwiazdę w Alei Gwiazd Sportu we Władysławowie. Kiedyś w Sydney spotkaliśmy Irenę Szewińską. Po latach obie panie spotkały się na uroczystości we Władysławowie i długo rozmawiając doszły do wniosku, że nie potrafimy sprzedać polskich sukcesów. Z resztą sukcesu tego rejsu też nie potrafiliśmy sprzedać. Anglicy robili to bardzo nachalnie promując Naomi James, która wtedy z Krystyną rywalizowała o to, która z nich pierwsza samotnie opłynie świat. Był w tym jednak jakiś cel, ale były też incydenty, gdzie pomijano sukces Krystyny. Na wystawie w Toronto kanadyjska telewizja robiła wywiad z James, która o Krystynie nie wspomniała ani słowem. Na szczęście była tam pani Cook, Amerykanka związana z szybkimi łodziami motorowym i ona doprowadziła do tego, że w studio telewizyjnym pojawiła się także Krystyna. Muszę panu powiedzieć, że dziś jestem bardzo zobowiązany Paulinie Reiter, że to przypomniała. Przy tym natłoku tak licznych wydarzeń, choćby w internecie, wiele cennych rzeczy odchodzi w niepamięć.

Co pan czuł kiedy kiedy żonie udało się dokonać tego wyczyny? Był pan wtedy wyżej w hierarchii żeglarskiej niż małżonka.

Mogę tylko powtórzyć to, co powiedziałem podczas uroczystości na „Darze Pomorza”. Musiała być satysfakcja, bo co ja innego mogłem zrobić żeby ją przyćmić? Nie mogłem zdobyć już złotego medalu olimpijskiego, tak samo jak polecieć w kosmos.

W jak wielu sprawach konsultowaliście się państwo przy powstawaniu jachtu „Mazurek”?

Całe nasze biuro konstrukcyjne postawiło sobie za punkt honoru, żeby zrobić jacht, na którym do minimum zredukujemy ryzyko nie przejścia tego rejsu. Może w niektórych miejscach był on „przewymiarowany”, czego dziś już się nie spotyka. Technologie jednak poszły bardzo do przodu. Na Facebooku przeczytałem niedawno, że jachty startujące w eliminacjach do Pucharu Ameryki płyną z szybkością prawie 40 węzłów i albo się rozlecą, albo przepłyną. Mam wrażenie, że jakoś nikt specjalnie się tym nie przejmuje, nawet jeśli ktoś się przy tym utopi. Według mnie to jest wynaturzenie, bardzo niebezpieczna zabawa. Chyba dlatego, że publiczność ciągle potrzebuje nowych igrzysk i większych emocji. To będzie szło dalej, ale nie wiem czym i kiedy się to skończy.

Jako dziecko pana żona przeżyła Powstanie Warszawskie, czy to ją w jakiś sposób „przygotowało” do wyzwania, którym był samotny okołoziemski rejs w drugiej połowie lat 70?

Tak, żona podczas powstania, jako 8-latka, była w Śródmieściu. To oczywiście zostawia niezatarte wspomnienia, a nawet traumę, ale myślę, że jej pokolenie wyniosło z tamtych czasów wielką siłę. Większą niż dzisiejsze pokolenia 30, 40-latków. Ta siła była Krystynie potrzebna. Po dramacie powstania, kiedy już nie było słychać wybuchów i strzałów, kiedy rodzice byli już przy niej, to też nie wszystko było proste i oczywiste. Ona nie była wojującą feministką. Owszem walczyła o swoje, ale później dużo łatwiej dogadywała się z robotnikami i majstrami niż z kolegami inżynierami. To było dla wielu z nich nie do zaakceptowania, że „baba” może tak wysoko mierzyć. Była przecież w pierwszej „10” absolwentów Wydziału Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej.

Pani Krystyna wspominała w filmie „Duet” o tym, że za swój wyczyn otrzymała samochód. Na ile kwestie materialne ją interesowały?

Było dość siermiężnie, ale byliśmy młodzi. Czekaliśmy na mieszkanie, do którego wprowadziliśmy się w 1967 roku, a właściwie ja się wprowadziłem, bo Krystyna była wtedy w rejsie. Do większego mieszkania przeprowadziliśmy się po okołoziemskim rejsie żony. A „Fiata Mirafiori” dostała od ówczesnego prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego Tadeusza Żyłkowskiego. Z resztą potrafiła go też ochrzanić za bałagan przy organizacji naszego przyjazdu do Polski. Gierkowi z kolei miała wręczyć banderę po rejsie, ale nie chciała dawać mu nowej, kupionej w sklepie, jeszcze z metką i panowie z BOR odpuścili.

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz w latach 1976–1978 samotnie opłynęła dookoła świat na pokładzie jachtu „Mazurek”, skonstruowanego przez jej męża, Wacława Liskiewicza. 28 marca 1976 wyruszyła z Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. Trasa rejsu przebiegała przez Atlantyk, Kanał Panamski, Ocean Spokojny, Australię i wokół Afryki. Po dwóch latach, 20 marca 1978 ok. godz. 19 żeglarka zamknęła pętlę rejsu dookoła świata w pobliżu wysp Zielonego Przylądka, przepływając samotnie 28 696 mil morskich. Do Las Palmas dopłynęła w kwietniu. Była pierwszą kobietą, która dokonała takiego wyczynu. Zmarła w 2021 roku. Jest pochowana na gdańskim cmentarzu Srebrzysko.

Wacław Liskiewicz to inżynier i konstruktor jachtów. Kapitan jachtu „Sworożyc III”, na którym w lipcu 1967 roku wraz z załogą Akademickiego Klubu Morskiego w Gdańsku dotarli jako pierwsi Polacy do Spitsbergenu. Wacław Liskiewicz jest także konstruktorem wielu innych znanych polskich jachtów jak choćby: „Dar Przemyśla”, na którym Henryk Jaskuła samotnie przepłynął świat, czy „Copernicus” który został specjalnie zaprojektowany do udziału w regatach okołoziemskich „Whitbread Round The World Race 1973”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama