Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Jarosław Kaczyński obciął Mateuszowi Morawieckiemu skrzydła już do końca

Ten dwutygodniowy rząd to jak ostatni rozkaz przegranego wodza, który mówi: Po pierwsze, idźcie i upokarzajcie ich, nie dajcie się im nacieszyć zwycięstwem, a po drugie – utrudniajcie jak możecie, czyli kopcie rowy, palcie domy oraz zatruwajcie studnie – mówi dr Mirosław Oczkoś, specjalista od wizerunku politycznego.
Mateusz Morawiecki

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Zastanawiam się, czy w polskiej polityce są jeszcze jakieś granice obciachu? Czy po zaprzysiężeniu nowego rządu Mateusza Morawieckiego przekroczyliśmy już je? Internet się z tego rządu natrząsa. Media piszą o politycznej grupie rekonstrukcyjnej, pacynkach, kukiełkach...

Prawo i Sprawiedliwość nie chce rozstać się z władzą. I wizerunkowo wygląda to bardzo źle. Nawet w krajach Ameryki Południowej dyktatorzy oddają rządy w bardziej elegancki sposób. Ale granica obciachu zależy od tego, do kogo skierowany jest przekaz. Mateusz Morawiecki jako tak zwany międzypremier rozgrywany jest przez swoje środowisko. Z jednej strony przez Jarosława Kaczyńskiego i dawny zakon Porozumienia Centrum. Z drugiej – przez prezydenta Andrzeja Dudę i jego „wiceprezydenta” Marcina Mastalerka. Tymczasem on sam – chociaż to dziwnie zabrzmi – jest w politycznym miejscu nie do pozazdroszczenia.

PRZECZYTAJ TEŻ: Żona premiera Morawieckiego kupiła działki pod Jastrzębią Górą. Są warte miliony
Mirosław Oczkoś

Dlaczego?

Ponieważ nie ma drogi powrotnej. Mateusz Morawiecki nie patrzy na to, co robi, w kategoriach obciachu. Bo dla niego i przede wszystkim dla Jarosława Kaczyńskiego najważniejszy jest twardy elektorat PiS, który ta partia chce utrzymać przy sobie za wszelką cenę. Dlatego odbywa się ta gra pozorów, klasyczna ściema, chociaż wszystko wskazuje na to, że ten rząd nie przetrwa dłużej niż dwa tygodnie.

Po co jeszcze ta ściema?

Pewnie rację mają ci, którzy mówią, że przez ten czas można swoim porozdawać jakieś pieniądze. Chociaż zastanawiam się, czy rzeczywiście jest jeszcze coś do rozdania.

Mogą mieć rację również ci, którzy twierdzą, że PiS chce doczyścić pewne rzeczy. Ale można odnieść wrażenie, że oni to, co można było, już wyczyścili. Reszty się już nie da.

I trzecia sprawa w sferze wizerunku – to obrzydzanie momentu przejęcia władzy przez Koalicję Obywatelską, Lewicę i Trzecią Drogę. Wyborcy tych ugrupowań są już trochę zmęczeni. Mają dość, bo widzą, jak ta polityka jest niestrawna. PiS chce im ją jeszcze bardziej obrzydzić. I pokazuje, jak się robi kiełbasę. A właściwie serwuje nam transmisje bezpośrednio z masarni.

Czy do Mateusza Morawieckiego nie docierają te głosy krytyki i śmiech? Nie widzi tego?

Oczywiście, że widzi. Bo przecież nie żyje na bezludnej wyspie. Ale sądzę, że on już dawno przekroczył granicę dobrego smaku i przyzwoitości w polityce. To jedyny premier po 1989 roku, który został skazany w trybie wyborczym za kłamstwo. I sprawia wrażenie polityka impregnowanego. Pytanie – czy to go coś kosztuje, czy nie? Ale powtarzam, on nie ma wyjścia. Bo każde zatrzymanie się na tej drodze może spowodować jego polityczną śmierć. Jeżeli będzie taka wola i potrzeba, to PiS zrobi z niego baranka ofiarnego. Będzie można wówczas powiedzieć, że co prawda w czasie kampanii wyborczej był najbardziej aktywny w atakowaniu Donalda Tuska i Niemców, ale słabo się sprawił i to nie przyniosło efektów. Prezydent z kolei może stwierdzić: Proszę, dostał ode mnie wszystko, co było możliwe, czas oraz nominację, ale i tak sobie nie poradził.

Czy ten obciach polityczny jest charakterystyczny tylko dla prawej strony, czy większość polityków już idzie tą drogą?

Jest takie powiedzenie: Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz. Tych mniej odpornych psychicznie władza deprawuje. W tej chwili większość sejmowa ma carte blanche do pokazania, jak różni się od Prawa i Sprawiedliwości. Przez osiem lat Zjednoczona Prawica w Sejmie wszystko stawiała na głowie. Za czasów marszałek Elżbiety Witek były 30 sekund na pytanie, minuta na odpowiedź, wyłączanie opozycji mikrofonu, nakładanie na niepokornych posłów kar finansowych.

A teraz wystarczy, że marszałek Szymon Hołownia powie uprzejmie i grzecznie: Udzielam panu głosu, a przed telewizorami słychać od razu: Wow, ale to niesamowite. W tym, jak się zachowuje nowy marszałek, nie ma nic niesamowitego. Tak powinno być. Tylko, że my przez osiem lat oglądaliśmy Sejm brutalny.

Nową minister kultury i dziedzictwa narodowego w rządzie Mateusza Morawieckiego została Dominika Chorosińska, była aktorka. Internauci przypominają przeprowadzony z nią wywiad, kiedy po raz pierwszy ubiegała się o mandat poselski. Nie potrafiła wówczas odpowiedzieć między innymi na pytania o to, ilu posłów zasiada w Sejmie ani ile trzeba mieć lat, by móc ubiegać się o urząd prezydenta. Śmieszne czy żałosne?

Nie znam pani minister. Przypominam sobie tylko, że pisano o jej turbulencjach między mężem a kochankiem, ale dokładnie nie wiem, o co chodzi. Przy tych decyzjach o przyjęciu teki ministra na dwa tygodnie są różne motywacje. Dla jednych ważne jest to, że do końca życia będą już mogli być tytułowani ministrem. Do innych przemówił czynnik finansowy z odprawą.

PRZECZYTAJ TEŻ: Globus Polski. Instrukcja odpiłowywania kuli

Sądzę, że w przypadku tego rządu odbyła się łapanka. Chociaż i tak wszystko zdemaskował Jarosław Kaczyński, mówiąc, że ten rząd to jego pomysł. W ten sposób obciął Mateuszowi Morawieckiemu skrzydła już do końca, pokazując, jak bardzo jest niesamodzielny.

Samo zaprzysiężenie w kancelarii prezydenta przypominało kiepski spektakl...

Mateusz Morawiecki ewidentnie grał Bustera Keatona, bo się nie uśmiechał, nic nie mówił, niczego nie zdradzał. A prezydent Andrzej Duda przypominał raczej innego komika – Louisa de Funesa. Mrugał oczami, uśmiechał się, życzył powodzenia w realizacji zadań. To było jak tragifarsa z tym wciskaniem kitu i wkładaniem wszystkiego w ramy powagi. Moim zdaniem, za wszystkim stoi niechęć Jarosława Kaczyńskiego do Donalda Tuska. Niestety, prezes PiS nie może przeżyć tego, że Tusk zostanie po raz kolejny premierem. I podczas ostatnich wyborów Kaczyński chciał wdeptać Tuska w ziemię. Stąd to „Herr Donald” czy „Für Deutschland...

Ten dwutygodniowy rząd to jak ostatni rozkaz przegranego wodza, który mówi: Po pierwsze, idźcie i upokarzajcie ich, nie dajcie się im nacieszyć zwycięstwem, a po drugie – utrudniajcie, jak możecie, czyli kopcie rowy, palcie domy oraz zatruwajcie studnie.

Mateusz Morawiecki, Szymon Hołownia

To przejdźmy na inną stronę mocy. Czy Szymon Hołownia jako marszałek nie przekracza granicy szołmeństwa?

Na razie nie. To moja subiektywna ocena. Oczywiście, ścierały się różne oczekiwania pod jego adresem. Jedni byli przekonani, że sobie nie poradzi i życzyli mu tego. Z kolei partie koalicyjne miały nadzieję, że da sobie radę. I myślę, że przebił te oczekiwania. Poradził sobie nie tylko w procedurze sejmowej, ale pokazał, że ma też coś, czego nie mają politycy PiS – większy luz. Podczas pierwszego posiedzenia Sejmu ministrowie: Czarnek, Ziobro czy Suski, popełnili błąd, próbując się zetrzeć z „profesorem” w dziedzinie występowania publicznego. Nie docenili Hołowni, próbując na nim swoje sztuczki w postaci wprowadzenia tzw. obstrukcji parlamentarnej.

Z drugiej strony, różne wypowiedzi wskazywały na to, że sam marszałek Hołownia spodziewał się zawodników wagi ciężkiej, bardziej twardych i lepiej zorganizowanych.

Tymczasem posłowie PiS trochę się przy nim pogubili.

Tylko dlatego, że dostawali strzał za strzałem. Oglądając tamte obrady, byłem zdziwiony, że na mównicę znowu wychodzi kolejny minister PiS i prosi się o taki strzał.

PRZECZYTAJ TEŻ: Szymon Hołownia w Gdańsku. Zapowiedział 100 tysięcy miejsc w żłobkach

Łącznie z Jarosławem Kaczyńskim.

Powiedziałbym, że jego akurat Szymon Hołownia uratował. Gdyby go dopuścił do tej mównicy, to prezes PiS, który przez osiem ostatnich lat odzwyczaił się od tego, że nie ma przeciwników i że może zabierać głos w każdym trybie, mógłby wypaść jeszcze gorzej. Tak się stało w przypadku Zbigniewa Ziobro. Od czasu kiedy piszczał pod Pomnikiem Piłsudskiego, niewiele się zmieniło. Były już minister, zawsze otoczony kordonem swoich wiceministrów, też odzwyczaił się od tego, że marszałek i sala mogą reagować inaczej niż on by chciał.

Komisje śledcze to wizerunkowo dobre posunięcie dla opozycji? Czy może kryją jakieś niebezpieczeństwa?

Niebezpieczeństwo jest zawsze. Bo kiedy się używa broni, to ona może wypalić. Ale koalicja rządząca już w Sejmie nie ma wyjścia. Rozliczenie PiS to jedna z pierwszych obietnic złożonych elektoratowi. Nie dziwi też wybór komisji, z punktu widzenia myślenia o państwie. Na przykład komisja dotycząca Pegasusa to otwarta droga do więzienia dla niektórych polityków. A jeśli jeszcze udowodni, że wybory w 2019 roku były na podsłuchu, to można by się zastanowić nad ich unieważnieniem. Tylko, że nie ma jak tego zrobić. Podobnie z wyborami prezydenckimi. Siedzimy w przedsionku piekła rozregulowania prawnego, i takie komisje muszą doprowadzić do pewnych wniosków, które będzie można następnie przesłać do prokuratury.

PRZECZYTAJ TEŻ: Posłanki z Pomorza w rządzie Donalda Tuska?

Jeżeli Polska ma funkcjonować zgodnie z prawem, to nie może być zbrodni bez kary. Musi być kara za łamanie prawa, Konstytucji i za pospolite przestępstwa, jeśli takie miały miejsce. Bo inaczej nasze państwo nie przetrwa. Musi się skończyć odpowiedzialność w stylu: osądzą mnie Bóg i historia. Nie, bo historia wymaga dużo czasu, a Bóg ma ważniejsze rzeczy do roboty. Musi być respektowane prawo ziemskie, zwłaszcza dla młodych, którzy w przyszłości będą chcieli zostać prezydentami, premierami czy ministrami. Oni patrzą na to i myślą, jak to będzie? Czy znowu się kolesie dogadają ponad naszymi głowami, jak to wcześniej bywało, czy zostaną przykładnie ukarani. Jeśli nie zostaną, to ten cały fundament nie ma sensu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama