Męskie Granie 2025 w Gdańsku: muzyczne święto w pełnym słońcu
Mam wrażenie, że rosnąca konkurencja wychodzi Męskiemu Graniu na dobre. Teraz każdy bije się o jak najlepszy skład, stara się tworzyć projekty, które będą oryginalne i przyciągną publiczność. W tym roku marce Żywiec i agencji Live udało się nie tylko wskrzesić ducha początków tego festiwalu, ale też dobrać naprawdę interesujący zestaw wykonawców młodego pokolenia.
Sobota była lepsza frekwencyjnie. Widać to było na terenie festiwalu, wokół niego, a także na wszystkich okolicznych uliczkach, gdzie kolejni kierowcy próbowali znaleźć chociaż kawałek miejsca do zaparkowania. Ale to w ostatnich latach norma - dzień z Orkiestrą Męskiego Grania jest dla publiczności najbardziej atrakcyjny.

Bardzo świeża Orkiestra Męskiego Grania
Zacznę od Orkiestry, czyli od końca. Postawienie na zestaw Błażej Król, Natalia Przybysz, Ralph Kamiński i Igor Herbut było strzałem w dziesiątkę. Cztery odmienne charaktery, cztery odmienne światy muzyczne, cztery kapitalne głosy - wśród których znalazło się dwóch obecnie najlepszych technicznie wokalistów, czyli Herbut i Kamiński.
Bez odgrzewania kotletów, bez wciskania na siłę po raz wtóry tych samych nazwisk. I ta świeżość Orkiestrze była potrzebna. Tak, jak sam hymn jest nieco mdły i nijaki, tak już koncert, dobór piosenek i aranżacji, to naprawdę jeden z najlepszych miksów ostatnich lat.
Bo, czy ktoś by się spodziewał, że na Męskim Graniu usłyszy utwór Jana Kiepury? No właśnie. A tu proszę - „Brunetki, blondynki”. Do tego „Nad zrębem planety” Grechuty, „Takie tango” Budki Suflera, „Jestem kobietą” Edyty Górniak, „Na kolana” Kasi Cerekwickiej czy „Ta sama chwila” Bajmu. Oprócz tego Republika, Organek i Rojek. Przy innej konfiguracji Orkiestry, takie zestaw utworów byłby po prostu niemożliwy do skompletowania.
Powtórzę - świeżość. To słowo klucz w przypadku tegorocznego najważniejszego projektu Męskiego Grania. Oby tak było w kolejnych latach, ponieważ to przez długi czas stanowiło siłę tej imprezy - nieoczywiste wybory i połączenia.
Paktofonika z live bandem: „Jestem Bogiem” w nowym wymiarze
To teraz o reszcie wykonawców. Sobota należała bezsprzecznie do Paktofoniki. Aż dziwne, że ich koncert ustawiono tak wcześnie, przed godz. 19. Przecież to był majstersztyk z chóralnie wyśpiewanym „Jestem bogiem” na koniec. Rahim i Fokus pokazali, czym jest hip-hop. I szkoda, że dziś jest go w takiej odsłonie tak niewiele. Świetna technika, świetne teksty, kapitalny kontakt z publicznością, beaty, o których dzisiaj mało kto by w ogóle pomyślał, że takie zrobić.
Temu wszystkiemu towarzyszył live band, który jeszcze bardziej podbił jakość twórczości jednego z najbardziej zasłużonych dla polskiego rapu składów. Żywe instrumenty i nowe aranżacje tylko pokazały ponadczasowość i uniwersalność utworów katowickiego trio. Tak, trio - bo Magik pojawiał się z offu, na telebimach, ale przede wszystkim był tam jego duch.
Orkiestra był a dobra, ale ten dzień należał do Paktofoniki. Po blisko dwudziestu latach recenzowania koncertów naprawdę trudno jest we mnie wzbudzić emocje. Widziałem już naprawdę dużo i nie jest łatwo patrzeć na scenę jedynie jako fan muzyki. A im się to udało - po raz pierwszy od nie wiem kiedy miałem ciarki.
Tak brzmi hip-hop, tak brzmi rap. Nie jak Oki, nie jak Mata, nie jak Bambi, nie jak young „tu wpisz dowolne słowo”. Brzmi jak Paktofonika i nie zapraszam do dyskusji.
Mrozu, pierożki i różne śliczności
Mrozu w Trójmieście już niemalże mieszka. Pojawia się przy okazji większości imprez. Na Męskim Graniu zagrał unplugged, ale energii było tyle, że spokojnie można oświetlić Polsat Plus Arenę podczas najbliższego meczu Lechii Gdańsk. Świetny jest ten facet - od momentu, kiedy wrócił w nowej odsłonie, nigdy nie zawodzi. Wychodzi w tej rozchełstanej koszuli i porywa tłumy. Ma charyzmę, dobre utwory, niezłe teksty, a przede wszystkim wyróżnia się muzyczną estetyką na polskim rynku.
The Dumplings natomiast wystąpili w poszerzonym, orkiestralnym składzie, dając bardzo przyzwoity występ, który rozkręcał się z każdą kolejną piosenką. Tutaj należy powiedzieć jedno - Justyna Święs ma zabójczy głos. To ona ciągnie ten projekt i nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Miło się tego słuchało i dobrze oglądało - zwłaszcza z tym deathmetalowym logo stojącym w kontrze do brzmienia.
Poza tym całkiem miła Ofelia, letnie przeboje Wiktora Dyduły, szalona energia i społeczna nieporadność Błażeja Króla. To był dobry dzień. To był przede wszystkim dobry festiwal. Męskie Granie 2025 zostało właściwie zestrojone. Pokazuje to, co ludzie lubią, czyli znane melodie, oraz bardzo odważnie podsuwa słuchaczowi nowych wykonawców, którzy mają szansę stanowić o sile polskiej muzyki w kolejnych latach.
Czas najwyższy, aby pojawiły się nowe twarze, ponieważ ostatnie kilka lat to mielenie w koło tych samych nazwisk i piosenek. A nie od dziś wiadomo, że Męskie Granie ma umiejętność kreowania gwiazd.
























Napisz komentarz
Komentarze