Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Makurat Serwis Audi w Gdańsku

Po 4 czerwca zachłysnęliśmy się wolnością, demokracją i myśleliśmy, że tak będzie zawsze. To był błąd

Oddaliśmy Polskę i pamięć historyczną PiS, który ją zawłaszczył i tworzy własną narrację. Myślę, że gdybyśmy 4 czerwca odchodzili jak Dzień Niepodległości, to Polska byłaby inna – mówi Jerzy Borowczak, były działacz opozycyjny w PRL, poseł Platformy Obywatelskiej
Po 4 czerwca zachłysnęliśmy się wolnością, demokracją i myśleliśmy, że tak będzie zawsze. To był błąd
Jerzy Borowczak: Lechu zawsze lubi mówić o sobie: ja to, ja tamto. Ale często podkreśla, że bez Borowczaka nie byłoby Wałęsy i Solidarności…

Autor: Fot. Karol Makurat

Czy „o take Polske” jak dziś, że zacytuję klasyka, walczył pan w Sierpniu ‘80 i głosował w wyborach 4 czerwca 1989 roku?

Walczyłem o Polskę demokratyczną, o wolność słowa, o Polskę z trójpodziałem władz. Ale nie sądziłem, że doczekam się Polski, w której władza świadomie dzieli społeczeństwo, segreguje obywateli na gorszych i lepszych, do czego używa instytucji państwa i telewizji, która z publicznej stała się partyjną, w najgorszym wydaniu szczujnią.

Czym dziś dla pana jest data 4 czerwca?

Ukoronowaniem Sierpnia ‘80, mojej działalności w przedsierpniowej opozycji i w wolnych związkach zawodowych.

A dla Polski to ważna data?

Bardzo ważna. Pamiętam entuzjazm i nadzieję, jakie nas przed wyborami ogarnęły. Jak wychodziliśmy na ulice, żeby wziąć udział w kampanii wyborczej. I mogliśmy to wreszcie swobodnie robić. Polska peerelowska była szarym krajem. Na twarzach ludzi widziało się zniechęcenie i bezsilność. A tu nagle, przed tymi wyborami wybuchła euforia. Ludzie wykonywali plakaty wyborcze, rwali się do roboty. Nikt nie pytał o zapłatę. Wszyscy chcieli uczestniczyć w przygotowaniach do wyborów. To był jeden, wielki zryw. Ale tamtej atmosfery już się nie da powtórzyć.

ZOBACZ TEŻ: Prof. Antoni Dudek: Nie 11 listopada, a 4 czerwca powinien być głównym świętem państwowym

Wielka euforia i wielka nadzieja. Skąd się ta nadzieja brała?

Kiedy patrzyliśmy na nazwiska tych, którzy kandydowali z naszych, niezależnych list, to czuliśmy, że nie możemy przegrać. Byliśmy dumni z tego, że do Senatu kandydują m.in.: Andrzej Wajda, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki – ludzie legendy, oraz wielu opozycjonistów z najwyższej półki jak: Jacek Kuroń, Adam Michnik, Bogdan Lis, Bronisław Geremek. Nawet bracia Kaczyńscy startowali do Senatu. I dostali się. Te listy wielkich nazwisk podnosiły nas na duchu. Wiara brała się z tego, że ludzie z tak wielkim dorobkiem, cieszący się olbrzymim szacunkiem, wsparli nas, opozycję.
Pamiętam też, że w drugiej turze popieraliśmy kandydatów z rządowej strony. Oczywiście tych, którym ufaliśmy. Przypominam sobie rozmowę z kolegami w stoczni o kandydaturze Tadeusza Fiszbacha. – Przecież on był pierwszym sekretarzem KW PZPR. Na komucha chcesz oddać głos? – pytali. Ale wiedzieliśmy, że jeśli już musimy na kogoś zagłosować z tamtej strony, to na Fiszbacha, który podczas strajku sierpniowego zachował się jak człowiek wobec nas.

Dlaczego głosowaliście na ludzi władzy?

Żeby utrzymać ustalenia, podjęte między naszą a ich stroną przy Okrągłym Stole. Władza miała w Sejmie dostać 65 procent mandatów. A po pierwszej turze byli blisko przegranej. Ich największe partyjne nazwiska poniosły sromotna klęskę. A my w Senacie szliśmy jak burza. Na sto miejsc zajęliśmy 99. Nie wszedł od nas tylko jeden człowiek, który nie zrobił sobie zdjęcia z Lechem Wałęsą. I jego miejsce zajął „biznesmen od kiełbasy”, jak mówiliśmy, czyli Henryk Stokłosa.

4 czerwca 1989 r. był dla PZPR jak Grunwald. Po klęsce w tej bitwie zakon krzyżacki istniał, tak jak PZPR po 4 czerwca, ale czas jej życia był już liczony w miesiącach” – powiedział prof. Jerzy Eisler z IPN. Ale wy tego w tamtym czasie jeszcze nie wiedzieliście. Wierzył pan, że wybory będą uczciwe?

Tak zmobilizowaliśmy obywateli do kontrolowania tych wyborów, że komuniści nie mieli szans na jakiekolwiek fałszowania. A poza tym przez nich przebijała pycha. Oni byli święcie przekonani, że nas pokonają. I potem zgnoją. Pamiętam Janka Łabęckiego, który pracował w stoczni na moim wydziale i był członkiem KC PZPR, któremu do głowy przed 4 czerwca nie przychodziło, że klasa robotnicza może ich zawieść.

CZYTAJRÓWNIEŻ: Po wyborach z 4 czerwca 1989 pozostało trochę mitów

Z czego się brało to przekonanie komunistów?

Oni sądzili, że Solidarność już przygasa. Że entuzjazm ludzi się wypalił. W maju 1988 roku zorganizowaliśmy strajk w Stoczni im. Lenina. Strajkowało 300 osób na 17 tysięcy stoczniowców. Władza spokojnie uznała, że skoro tak niewielu stoczniowców chce popierać Wałęsę, to nie ma się czego bać. Kiedy w tym samym roku strajkowali też pracownicy Huty Lenina w Krakowie, to nie przedstawiali postulatów Solidarności, tylko chcieli podwyżki. Komuniści wiedzieli również, że tych strajków nie byłoby, gdybyśmy nie płacili za udział w nich.

Walczyłem o Polskę demokratyczną, o wolność słowa, o Polskę z trójpodziałem władz. Ale nie sądziłem, że doczekam się Polski, w której władza świadomie dzieli społeczeństwo, segreguje obywateli na gorszych i lepszych, do czego używa instytucji państwa i telewizji, która z publicznej stała się partyjną, w najgorszym wydaniu szczujnią

Jerzy Borowczak

Jak to płacili?

Komisja Krajowa NSZZ Solidarność z Lechem Wałęsą na czele podjęła decyzję, że skoro władza płaci tym, którzy nie strajkują, to my płacimy tym, którzy strajkują. Alojzy Szablewski, zawsze skrupulatny, sporządził listę osób, którym wypłacono coś w rodzaju diety. Oczywiście na tej liście nie było ani mnie, ani Lecha Wałęsy, Macieja Płażyńskiego czy Donalda Tuska. Nie było też braci Kaczyńskich, którzy także uczestniczyli w tym majowym strajku. My nie braliśmy pieniędzy.

Dlaczego pan 4 czerwca nie kandydował do Sejmu albo Senatu?

Tak zdecydował Lech Wałęsa. Chciał, żebym wrócił do stoczni i miał ją po wyborach na oku. Pracowałem w Spółdzielni Świetlik, ponieważ w 1982 roku, po zorganizowany strajku, zwolniono mnie ze stoczni. Przytulili mnie w Świetliku. Ale przed czerwcowymi wyborami Lechu powiedział mi: – Ty wrócisz do stoczni, żeby ją pilnować. Odparłem wtedy: – Lechu, ja w Świetliku zarabiam duże pieniądze i nie chcę już być stoczniowcem. Ale, wiadomo, Lechowi się nie odmawia (śmiech). I wróciłem. Od internowania współpracowałem z Lechem bardzo ściśle. Wykonywałem różne zadania, które mi zlecał. Np. takie, aby przekonać Kornela Morawieckiego, żeby się nie wygłupiał z tą Walczącą Solidarnością. Kornel odpowiedział mi, że jak się Wałęsa podzieli kasą, to jej nie założy. Ale założył.

Jak to się stało, że 4 czerwca tak dzieli Polaków? Dla jednych to dzień zwycięstwa, a dla innych klęski?

Ci, którzy niewiele robili, działali indywidualnie, uznają wybory 4 czerwca za klęskę. My mieliśmy komisję krajową z Lechem na czele, struktury zakładowe, regionalne. Zbieraliśmy składki, wypłacaliśmy świadczenia. Działaliśmy. A Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski byli poza organizacją, jak satelity. No i krzyczeli tylko, że to zdrada. Skoro to zdrada, to trzeba było przejąć organizację i ustalać swoje warunki. Poza tym to były dwie grupy. Jedna otwarta na człowieka i świat. Wiedząca, że obok są ludzie o odmiennych poglądach i wyznaniu. I druga grupa, która uważa, że Polska to kraj szczególny, niemal wybrany. Z jednej strony, są tacy jak ja, a wcześniej Geremek czy Kuroń, a z drugiej, tacy jak Jarosław Kaczyński, czy wspomniany Andrzej Gwiazda albo Krzysztof Wyszkowski.

Dla Jarosława Kaczyńskiego i jego partii 4 czerwca to nie jest data do świętowania.

Jarosław Kaczyński załapał się na majowy strajk w 1988 roku razem z bratem Lechem. I przypominam sobie, że oni już wtedy część strajkujących mieli przeciwko sobie. Pamiętam, że razem z Lechem Przybylskim poszliśmy do Wałęsy, żeby wyraził zgodę na wyprowadzenie ich ze stoczni. Tłumaczyliśmy, że oni mają inne, polityczne zapędy. Że są jakieś knucia. Jakieś dziwne pomysły, że może by tak zaatakować zomowców, to oni zlaliby nam d...ę, a wtedy świat o usłyszałby o naszym strajku. Głównie Jarek miał takie generalskie pomysły. Ale Wałęsa nie zgodził się, mówiąc, że da sobie z nimi radę.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Prawdziwa rywalizacja toczyła się o 161 na 460 miejsc w Sejmie

Co zostało nam z 4 czerwca?

Polska dzięki temu jest w NATO i w Unii Europejskiej. Co prawda to postkomuniści nas tam wprowadzali, ale jesteśmy. A teraz Zjednoczona Prawica chce nas z Unii wyprowadzić. Ale też wiele zmarnowaliśmy. Moje środowisko nie dość czujnie tej daty broniło. Odpuściliśmy, uważając, że Polska jest lepsza, niż była w rzeczywistości. Zaniedbaliśmy tę datę. Uznaliśmy, że już po zwycięskich wyborach możemy odpuścić świętowanie 4 czerwca i przypominanie, czym ten dzień był dla Polski. Wybraliśmy sobie prezydenta, mieliśmy demokratycznie władze i spoczęliśmy na laurach. Oddaliśmy Polskę i pamięć historyczną PiS, który ją zawłaszczył i tworzy własną narrację. Myślę, że gdybyśmy 4 czerwca odchodzili jak Dzień Niepodległości, to Polska byłaby inna. Nie wmówiono by nam, że to dzień zdrady czy wstydu. A my zachłysnęliśmy się wolnością, demokracją i myśleliśmy, że tak będzie zawsze. Że skoro wszyscy jesteśmy z jednego pnia, to nie dojdzie do łamania Konstytucji i demokracji, że prawo będzie prawem, a sprawiedliwość sprawiedliwością.

Wtedy też Polska była tak podzielona?

Nikt nikogo w stoczni nie obrażał tak, jak się dziś ludzi obraża. Nie było też takiej odwetowej metody, jaką stosuje PiS: już się narządziłeś, to wypierd… Przecież po 4 czerwca dyrektor stoczni Czesław Tołwiński nie został zwolniony. Nikt go nie wywiózł na taczkach. Długo był jeszcze dyrektorem. Nie napuszczano jednych na drugich.

Nikt nikogo w stoczni nie obrażał tak, jak się dziś ludzi obraża. Nie było też takiej odwetowej metody, jaką stosuje PiS: już się narządziłeś, to wypierd… Przecież po 4 czerwca dyrektor stoczni Czesław Tołwiński nie został zwolniony. Nikt go nie wywiózł na taczkach. Długo był jeszcze dyrektorem. Nie napuszczano jednych na drugich.

Jerzy Borowczak

Jaka była rola Lecha Wałęsy podczas tych wyborów?

Największą jego zasługą było to, że doprowadził do czerwcowych wyborów. To prawda, że częściowo wolnych. Ale opozycja mogła wziąć w nich udział. Dzisiaj ci, którzy wtedy nie angażowali się w ustalenia w Magdalence, krzyczą, że to zdrada. A ja się pytam: co oni dla Polski zrobili? Dzisiaj biorą po półtora miliona złotych odszkodowania za działalność opozycyjną. Ale przy Okrągłym Stole zapadły dla nas ważne decyzje. Co prawda Lechu nie dotrzymał wszystkich obietnic, ale Okrągły Stół zmienił nasz kraj.

Jak to nie dotrzymał?

Generał Jaruzelski miał być przecież całą kadencję prezydentem. Ale Wałęsa tak zatrząsł polską polityką, że musiał wcześniej ustąpić. I to też zasługa Lecha. Bo czy wyobraża sobie pani, że podczas puczu Janajewa w Rosji prezydentem jest Wojciech Jaruzelski? Nie wiemy, jakby się zachował wobec próby przejęcia władzy przez „twardogłowych” w Moskwie. Wyobraźnia podpowiada różne rozwiązania.

Pan przy Lechu Wałęsie stoi wiernie do dziś.

Lechu zawsze lubi mówić o sobie: ja to, ja tamto. Ale często podkreśla, że bez Borowczaka nie byłoby Wałęsy i Solidarności…

Trochę takie z was towarzystwo wzajemnej adoracji…

Lech Wałęsa najlepiej wie, że to ja rozpocząłem sierpniowy strajk w 1980 roku. Że Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński spóźnili się, a Wałęsa pojawił się o 10.30. Z kolei Bogdan Borusewicz dotarł dopiero w sobotę. Wiele razem przeszliśmy. I zawsze mógł i może na mnie liczyć.

Na co pan teraz liczy podczas marszu 4 czerwca, zwołanego przez Donalda Tuska?

Będę na tym marszu. I wiem, że to świetny pomysł. Liczę na to, że będzie co najmniej 100 tysięcy obywateli, którzy pokażą, że nie wszystko stracone. I że pokonamy PiS.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaPomorskie dla Ciebie - czytaj pomorskie EU
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka