Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Terapia szokowa prezesa i PiS. Ale nie do końca skuteczna

Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości powinien włączyć tryb limitowania strat i robić wszystko, żeby Jarosław Kaczyński mówił teraz przy mediach jak najmniej - mówi dr Bartosz Rydliński, politolog Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Autor: Kancelaria Sejmu

Jaki jest sens powierzenia misji tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiego? Po co ta "Mission Impossible"?

Przypuszczam, że jest to z jednej strony ważny gest prezydenta Andrzeja Dudy dla jego środowiska politycznego. Pan prezydent pokazał, że nawet w godzinie niewątpliwej, politycznej przegranej PiS, jest ich lojalnym stronnikiem. Z drugiej strony można odbierać desygnowanie Mateusza Morawieckiego na premiera, jako kupno czasu dla ustępującej ekipy, by móc załatwić swoim przyjaciołom z mediów publicznych i spółek skarbu państwa tzw. „złote spadochrony".

Czy nie wybranie Elżbiety Witek i Marka Pęka na funkcje wicemarszałków Sejmu i Senatu to był nokaut dla Prawa i Sprawiedliwości?

Można to nazwać nokautem.

Ta porażka rozwścieczyła mocno Jarosława Kaczyńskiego.

Mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński dopiero podczas tej pierwszej sesji nowej kadencji Sejmu zderzył się z rzeczywistością. Z tym m.in., że orkiestra sejmowa już nie czeka, aż spóźniony prezes zajmie swoje miejsce, że już nie odgradza go od dziennikarzy kordon straży marszałkowskiej itd. Sądzę, że 13 listopada prezes i jego partia przeszli szybką terapię szokową. Ale jednak nie do końca skuteczną. Bo nadal Jarosław Kaczyński i PiS zachowują się tak, jakby wygrali te wybory i mieli samodzielną większość.

Pan prezydent pokazał, że nawet w godzinie niewątpliwej, politycznej przegranej PiS, jest ich lojalnym stronnikiem. Z drugiej strony można odbierać desygnowanie Mateusza Morawieckiego na premiera, jako kupno czasu dla ustępującej ekipy, by móc załatwić swoim przyjaciołom z mediów publicznych i spółek skarbu państwa tzw. „złote spadochrony".

Dlaczego PiS nie chce uznać przegranej?

W psychologii takie zachowania nazywa się wyparciem. To mechanizm obronny. PiS tę porażkę wypiera z politycznej świadomości. Zwłaszcza, że jest przeświadczone o swoim moralnym zwycięstwie. Ale takie przeświadczenia prowadzą tę partię do poważnych błędów taktycznych. Nie wycofując np. kandydatury Elżbiety Witek i broniąc jej do samego końca, nie mają miejsca w prezydium Sejmu.

Nie mają też miejsca w prezydium Senatu, bo uparli się przy Marku Pęku.

Moim zdaniem, koalicja popełniła błąd, nie wybierając senatora Marka Pęka na wicemarszałka Senatu. Zasugerowała tym zachowaniem polityczny rewanżyzm.

Ale senator Marek Borowski tłumaczył, dlaczego senatorowie tak postąpili. Że w minionej kadencji wicemarszałek Pęk wypowiadał się bardzo agresywnie o senatorach opozycji. Porównał ich do rosyjskich agentów. Nie ma więc zgody na takie zachowanie.

Politycy opozycji też używali ostrego języka w stosunku do polityków PiS czy Konfederacji. Rozumiem jednak, że decyzją, dotycząca senatora Marka Pęka, koalicja chce powiedzieć swojemu elektoratowi, że grubej kreski nie będzie. Że partie jeszcze do niedawna opozycji demokratycznej, a dzisiaj rządzące, będą wyciągać konsekwencje wobec tego, co się działo przez osiem ostatnich lat. Odrzucają kandydaturę Elżbiety Witek, bo jest – jak mówią - "jedną z twarzy psucia prawa, psucia porządku parlamentarnego, psucia zasad funkcjonowania Sejmu" i jako przykład wskazują między innymi reasumpcje głosowań niezgodne z prawem.

Jako marszałek była brutalną wykonawczynią woli Nowogrodzkiej.

Myślę, że wszyscy politycy PiS, łącznie z prezydentem Andrzejem Dudą byli i są wykonawcami woli Nowogrodzkiej. Natomiast sprawa reasumpcji czy pozwalanie na zabieranie głosu prezesowi Kaczyńskiemu bez żadnego trybu to już zachowania pozaregulaminowe, przewiny, które należy napiętnować.

Jarosław Kaczyński dopiero podczas tej pierwszej sesji nowej kadencji Sejmu zderzył się z rzeczywistością. Z tym m.in., że orkiestra sejmowa już nie czeka, aż spóźniony prezes zajmie swoje miejsce, że już nie odgradza go od dziennikarzy kordon straży marszałkowskiej itd. Sądzę, że 13 listopada prezes i jego partia przeszli szybką terapię szokową

Prezes Kaczyński już nie chroniony kordonem strażników i pytany przez dziennikarzy, odpowiada. Na pytanie o przyczyny porażki PiS odparł, że to Donald Tusk zachowywał się podczas kampanii jak „ostatni lump", mówił też o... niemieckim chamstwie Platformy.

Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości powinien włączyć tryb limitowania strat i robić wszystko, żeby Jarosław Kaczyński mówił teraz przy mediach jak najmniej. Polityk, który wypowiada się w takim stanie wzburzenia, nie kreuje wizerunku polityka poważnego. Jarosław Kaczyński takimi wypowiedziami na pewno nie zyskuje w oczach wyborców centrowych, umiarkowanych, tzw. normalsów, którzy zdecydowali w jakimś sensie o wyniku wyborów. Odstrasza ich. Ale widać, że jemu chodzi o utwardzanie twardego elektoratu PiS.

Jak pan ocenia przemówienie prezydenta w Sejmie?

Do połowy dobrze. Do tego momentu słyszałem prezydenta Rzeczpospolitej, ale potem zaczął mówić jak ostatnie ogniwo Prawa i Sprawiedliwości, które może utrudnić praktykę rządów partiom, które za chwilę stworzą rząd.

Prezydent powtarzał wielokrotnie, że będzie stać na straży osiągnięć ostatnich ośmiu lat. I dawał do zrozumienia, że rządzący mogą spodziewać się sypania piachu w tryby.

Powiedział też, że jego weta pewnych ustaw nie mogą wpływać na brak realizacji obietnic wyborczych. To oksymoron logiczny. Bo bez przyjmowania ustaw partie koalicyjne nie będą mogły realizować swojego programu. To była zapowiedź politycznego szantażu. Chociaż politycznie to orędzie było dla mnie ciekawe. Bo prezydent Duda podczas tego wystąpienia w Sejmie pokazał, że to on jest teraz liderem prawicy, a nie Jarosław Kaczyński. Zresztą prezes swoim zachowaniem jeszcze pogłębił ten obraz. Na tym tle prezydent wypadł zdecydowanie lepiej. I te półtora roku, które mu zostało do końca prezydentury, będzie utwardzało jego pozycję w Prawie i Sprawiedliwości. Andrzej Duda wymachując podczas przemówienia szabelką z napisem weto pokazał, że te półtora roku będzie czasem walki. Nie tylko z rządem Donalda Tuska ale też o schedę po Jarosławie Kaczyńskim.

A nowy marszałek Szymon Hołownia jak sobie radzi?

Pokazuje, że mamy powrót do normalności. Wcześniej Sejm wyglądał jak twierdza, otoczona zasiekami. Teraz już ich nie ma. Ale z drugiej strony w zachowaniach nowego marszałka przebijają chwilami akcenty szołmeńskie. Zapowiedział m.in. dość efekciarskie działanie jakim jest podcast. To jest może nowoczesne rozwiązanie, ale w moim odczuciu nie licuje z powagą marszałka Sejmu.

A jeśli chodzi o zapowiedź usunięcia z hukiem zamrażarki z Sejmu, to... po owocach ich poznamy. Uważam, że ta zamrażarka będzie jednak stosowana wobec projektów ustaw Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji. Zobaczymy też, czy już złożone pierwsze projekty ustaw, dotyczące prawa do przerywania ciąży, będą szybko procedowane. A jeśli będą szybko procedowane, czy nie zostaną równie szybko odrzucone? Nie ma bowiem większości do zaakceptowania tej ustawy, która – przypominam – jest jeszcze mocno blokowana orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, ale też Andrzeja Rzeplińskiego czy Andrzeja Zolla. Zobaczymy czy i jak Szymon Hołownia będzie procedował ustawę koalicyjnego klubu Lewicy.

Wcześniej Sejm wyglądał jak twierdza, otoczona zasiekami. Teraz już ich nie ma. Ale z drugiej strony w zachowaniach nowego marszałka przebijają chwilami akcenty szołmeńskie. Zapowiedział m.in. dość efekciarskie działanie jakim jest podcast. To jest może nowoczesne rozwiązanie, ale w moim odczuciu nie licuje z powagą marszałka Sejmu.

Jak pan sądzi, czy partiom Koalicji Obywatelskiej, Nowej Lewicy i Trzeciej Drodze uda się przetrwać do końca kadencji, czy coś tę koalicję rozbije?

Zdziwiłbym się, gdyby ta koalicja nie była podzielona pod względem ideowym. I w sprawach dotyczących praw kobiet, osób LGBT plus, praw pracowniczych, podatków czy polityki gospodarczej będzie iskrzyć szczególnie na linii Trzecia Droga i Nowa Lewica. Pierwszy akord tego sporu już widzieliśmy, kiedy partia Razem najbardziej ideowa, najbardziej pryncypialna w swoich sprawach, stwierdziła, że nie chce wejść do rządu i brać odpowiedzialności za jego politykę.

Ale Razem przyzwyczaiło nas do tego, że z kimkolwiek jest to zawsze... osobno.

Nie zgodzę się z tym. Razem wytrzymało przecież cztery lata w niełatwym klubie parlamentarnym z SLD i Wiosną. Zaangażowało się też w kampanię nie swojego kandydata tylko Wiosny - Roberta Biedronia w przegranych przez niego wyborach na prezydenta. Moim zdaniem, Razem się zmieniło. Nabrało pewnej dojrzałości przez ostatnie lata i rozumiem ich propozycję niewchodzenia do rządu.

To o co chodzi?

Posłużę się przykładem. Umowa niełatwej koalicji w Niemczech socjaldemokratów, zielonych i liberałów została rozpisana na 177 stron. I znajdują się w niej niezwykle konkretne działania i zmiany ustawowe. Polska umowa koalicyjna ma osiem stron i jest bardziej napisana językiem manifestu politycznego, niż konkretnego planu rządzenia. W sprawach fundamentalnych jak ochrona zdrowia, edukacja, szkolnictwo wyższe, inwestycje czy mieszkalnictwo należało wpisać nie tylko ile procent PKB się na to przeznaczy, ale też chociażby w jakim czasie.

Ale koalicjanci tłumaczą się że muszą zobaczyć, jaki jest stan finansów w budżecie. Że trudno dzielić skórę na niedźwiedziu.

Koalicja już i tak dzieli skórę na niedźwiedziu. Jest bowiem święcie przekonana, że środki z KPO zaczną wkrótce płynąć do Polski szerokim strumieniem. A to wcale nie jest takie pewne. Nadal trzeba zrealizować tzw. kamienie milowe. A nie jest pewne, czy uda się na czas. Bo nawet jeśli koalicja rządowa wprowadzi te zmiany ustawowe, to nie wiemy czy prezydent ich nie zawetuje. Wracając do przetrwania koalicji, zachodnie badania nad wielopartyjnymi układami koalicyjnymi pokazują jasno i wyraźnie, że im bardziej rozbudowana i konkretna jest umowa koalicyjna, tym ta koalicja ma większą szansę na przetrwanie.

Ale też koalicja ma jedno silne spoiwo – strach przed powrotem PiS do władzy. Pan uważa, że to za mało?

Koalicja partii opozycyjnych w sposób zdecydowany wygrała wybory. Ma przewagę czterech milionów głosów nad PiS. I nie powinna się bać powrotu do rządów PiS. Powiem przewrotnie, najlepszym gwarantem powrotu PiS do władzy będzie nie tyle brak efektywności rządzenia, co brak wyciągania wniosków z tego, dlaczego PiS jako partia otrzymało najwięcej głosów. Bo próbowało nieudolnie, ale jednak, zapobiegać pustynnieniu ośrodków w regionie, poza wielkimi miastami. Próbowało zapobiegać pustynnieniu Polski powiatowej. Mam wrażenie, że tego w umowie koalicyjnej nie uchwycono. A miasta powiatowe wymierają, ludzie stamtąd wyjeżdżają i nadal drzemie tam poczucie frustracji i przegranej. I rząd Donalda Tuska musi zrobić wszystko, żeby tę tykającą bombę społeczną rozbroić.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama