Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Polska powinna włączyć się do debaty o przyszłości unii

Możliwe oddalanie się od Polski centrum decyzyjnego i integracyjnego Europy jest znacznie większym zagrożeniem niż to czy w jednostkowej sprawie będziemy mogli powiedzieć „weto” – mówi o pomyśle zniesienia zasady jednomyślności w Unii Europejskiej dr Olga Śniadach, adiunkt w Katedrze Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Gdańskim.
  • Źródło: materiał informacyjny

Autor: Canva | Zdjęcie ilustracyjne

Korzystanie z większości kwalifikowanej podczas głosowań w Unii Europejskiej nie jest niczym odosobnionym. W ten sposób głosowane jest ok. 80 proc. unijnej legislacji. Skąd więc ten szum wokół pomysłu ograniczenia prawa weta?

Szum, jak to zwykle bywa, ma charakter polityczny. Kwestia możliwego zniesienia jednomyślności podczas unijnych głosowań stała się bardzo nośnym tematem i nie da się ukryć, wzbudza spore emocje. Podpisując traktaty, państwa członkowskie założyły, że są wrażliwe obszary, w których, co do zasady, decyzje muszą być podejmowane za zgoda wszystkich. Chodzi m.in. o podatki, pomoc społeczną, decydowanie o nowych członkach Unii Europejskiej, ale też sprawy ważniejsze, np. wspólną politykę zagraniczną, w której skład wchodzi polityka obrony. Stąd te emocje. Kraje zabezpieczyły się wskazując sprawy, w których bezwzględnie wymagana jest jednomyślność. Przy czym trzeba podkreślić, nakłada się ona na wiele aspektów, m.in. dwa nurty integracji w ramach unii. Mamy tzw. nurt wspólnotowy, tam gdzie państwa, w większym bądź mniejszym zakresie, przekazały swoje kompetencje na rzecz instytucji Unii Europejskiej. I mamy też nurt integracji międzyrządowej, w którym państwa współpracują w oparciu o ideę prawa międzynarodowego, czyli głos decydujący należy do państw. Członkowie integrują się, pod warunkiem, że są „za”. Traktat lizboński bardzo ujednolicił i zintegrował unię, w zakresie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz polityki obrony, z zaznaczeniem, że w tym obszarach nadal obowiązuje integracja międzyrządowa. Dlatego niektóre państwa bronią zasady jednomyślności niczym niepodległości, ponieważ uważają je za swoje prawo.

Wprowadzenie tych zmian byłoby rewolucją czy ewolucją unii?

Zdecydowanie ewolucją. Unia jest w ciągłym procesie. W czasie przygotowania do jej rozszerzenia, w którym brała udział także Polska, mieliśmy Traktat Nicejski, który był bardzo instytucjonalny. Unia rozrastała się o nowe państwa i należało podjąć decyzje o charakterze technicznym, które zadawalałyby wszystkich nowych członków. Jednak już wtedy było wiadomo, że wspólnota wymaga wewnętrznych reform, dlatego rozpoczęto prace nad Traktatem Konstytucyjnym. W zasadzie, wszystkie powtarzane obecnie wątki są kontynuacją rozwiązań wprowadzanych od lat. Większą rewolucję wprowadzał Traktat lizboński, z rozbudowanym systemem tzw. procedur kładek, dający możliwości zmian w przepisach prawa unijnego bez rewizji traktatów. Wcześniej, każda reforma opierała się o rewizję traktatów, które państwa musiały każdorazowo akceptować. W sprawie prawa weta, po prostu zdecydowano się wyciągnąć ten temat na światło dzienne.

dr Olga Śniadach

Dlaczego pojawia się właśnie teraz?

To pokłosie m.in. dyskusji oraz sporu, jaki przez ostatnie lata Polska miała z Komisją Europejską na kanwie art. 7. To zapis określany często „opcją atomową”, mówiący o tym, że jeżeli państwo nie wypełnia wartości Unii Europejskiej, można uruchomić procedurę zawieszenia go w prawach członka. Przy czym, w procedurze zawieszenia wymagana jest jednomyślność. Wszystkie państwa muszą podnieść ręce za taką decyzją. Od początku było wiadomo, że to narzędzie mało efektywne, dlatego pojawiły się tzw. bajpasy, pod postacią rozporządzeń o warunkowości. I w obecnej debacie, koncentrujemy się właśnie na takim rozumieniu jednomyślności: gdy państwo się nam nie podoba, możemy je zawiesić w prawach członka. A prawda jest taka, że opcje dotyczące jednomyślność są zawarte również w traktacie. Są co prawda rozsiane, ale możliwość odejścia od prawa weta już funkcjonuje, np. w oparciu o wspomniane procedury kładki. Są to sytuacje, w których państwa uznają, że w pewnych sprawach można odejść od jednomyślności.

Przeciwnicy wycofania prawa weta, wskazują na jego efekt spajający, wymuszający podejmowanie najważniejszych decyzji głosami wszystkich członków. Czy nie jest to jeden z tych mechanizmów, który sprzyja integracji?

- Na pewno tak. Ale to jeden z tych tematów, gdzie idee stykają się z praktyką. Unia ma w swoim zwyczaju promowanie wielu idei, tylko czasami brakuje jej efektywności. Dyskusja i dochodzenie do kompromisu jest bardzo ważne, natomiast na to nachodzi np. sytuacja geopolityczna w jakiej się znaleźliśmy. A w aspekcie militarnym nie jest gotowa do efektywnych działań, również dlatego, że wcześniej nie był to cel integracji, pozostawiony w kompetencji NATO.

CZYTAJ TEŻ: Unia to codzienność, chociaż dla wielu nadal pozostaje odległą „Brukselą”

Opcje dotyczące jednomyślność są zawarte również w traktacie. Są co prawda rozsiane, ale możliwość odejścia od prawa weta już funkcjonuje, np. w oparciu o wspomniane procedury kładki

Pierwszym kryzysem, który uchylił furtkę, dającą możliwość odstąpienia od jednomyślności, był grecki kryzys finansowy. Przy różnych głosach krytycznych, procedury zapisane w traktatach ad hoc, na wypadek, gdyby była konieczność działania nieszablonowego, okazały się skuteczne. Dały możliwość szybkiego podejmowania decyzji i nie doprowadzenia do zamrożenia unijnego organizmu. Tak jak wspomniałam, głosy o potrzebie odejścia od jednomyślności wyrosły na kanwie art. 7, natomiast obecnie mówi się o potrzebie rewizji podejścia do wspólnej polityki zagranicznej i obronnej, dlatego, że zmienia się otoczenie, w którym funkcjonujemy.

Zachowanie Węgier, blokujących sankcje na Rosję, czy pomoc Ukrainie, jest chyba tego najlepszym przykładem.

Tak, wystarczy jedno państwo, które powie „nie” i ten domek z kart zaczyna się sypać. A w takich sytuacjach, jak wojna w Ukrainie, nie ma czasu na rozszerzoną debatę i wielomiesięczne dochodzenie do kompromisów. Zasygnalizowanie tematu ograniczenia prawa weta najpierw przez Niemcy oraz Francję, a później Parlament, jest sygnałem, że pojawia się wyraźna potrzeba wypracowania właściwej furtki na czas, gdy będzie niezbędna do uruchomienia.

Ale istnieje też ryzyko, że ten pomysł pozbawi niektóre kraje, w tym Polskę możliwości zablokowania inicjatyw, być może ważnych z punktu widzenia zachodniej części Europy, ale już niekoniecznie tych ze wschodu, np. w zakresie polityki migracyjnej.

To zawsze był problem. Każdy z nas widzi, że na sztandarach może być hasło solidarności i zjednoczenia w różnorodności, a i tak najważniejszy głos mają liderzy. Zawsze są podmioty, które wyznaczają pewien kierunek zmian, a pozostali muszą umieć się z nimi dogadać i zadbać o swoje interesy. Zmiany, które zaproponowała strona niemiecko-francuska, faktycznie promują większe państwa i jest to o tyle niebezpieczne, że przywołuje to na myśl, coś co zwykło nazywać się Europą dwóch prędkości.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Dwie dekady w unii. Jak wykorzystało ten czas Pomorze?

Głosy o potrzebie odejścia od jednomyślności wyrosły na kanwie art. 7, natomiast obecnie mówi się o potrzebie rewizji podejścia do wspólnej polityki zagranicznej i obronnej, dlatego, że zmienia się otoczenie, w którym funkcjonujemy

Już dziś widzimy funkcjonowanie państw w ściślejszym kręgu integracyjnym, m.in. za sprawą wspólnej waluty. Propozycja niemiecko-francuska wydaje się być kontynuacją tego toku myślenia i działania. I tak naprawdę, to jest dla nas najbardziej niebezpieczne. Możliwe oddalanie się od Polski centrum decyzyjnego i integracyjnego Europy jest znacznie większym zagrożeniem niż to czy w jednostkowej sprawie będziemy mogli powiedzieć weto. Negowanie tego pomysłu, bez kontrpropozycji i pokazania naszego punktu widzenia oraz punktu widzenia krajów dawnego bloku wschodniego, będzie bezskuteczne.

Jaką rolę Polski widzi pani w tym procesie?

Polska na pewno powinna włączyć się w debatę na temat przyszłości unii. Powinniśmy jasno artykułować interesy swoje i państw nam podobnych, również to czego się obawiamy. W debacie nie można pozwolić sobie na demonizowanie i wskazywanie, że odejście od jednomyślności to odbieranie suwerenności. To tak nie działa. Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy, związany z naszą aktywnością w unii. Skoro, pomysł na odejście od jednomyślności zaczął być podnoszony w związku z niemożliwością ukarania państw naruszających przepisy, powinniśmy jako kraj odwrócić ten trend i pozbawić pomysłodawców argumentów. Na pewno Polska pokazała, że jest zdolna do oddolnych zmian i wewnętrznej samonaprawy. W tej sytuacji nasz kraj jest w znacznie lepszej sytuacji np. od Węgier.

Wprowadzenie tych zmian jest w ogóle realne? Ich przeforsowanie wymagałoby, nomen omen, jednomyślnego głosu wszystkich członków.

Wydaje się, że to jest kwestia minimum 10 lat. Ograniczenie jednomyślności mogłoby być elementem większego pakietu reform, wynikających z dalszego rozszerzenia unii i obejmującego  kwestie np. „odchudzenia” Komisji Europejskiej czy nowego podziału miejsc w Europarlamencie. Unia, jak cały zresztą świat, musi gasić różne pożary, które dotykają jej funkcjonowania, i na pewno nie jest to temat na dziś. Natomiast jest to sprawa do przemyślenia w kontekście tego czy możemy pozwolić sobie na to, by się nie reformować i dalej wierzyć w paradygmat, że wspólna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa, w tym polityka obrony, powinny być wyłączną kompetencją państw członkowskich.


Partnerem cyklu jest Komisja Europejska

20 lat Polski w UE

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama