Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Marcin Dorociński: Praca nad filmem była, jakby się człowiek podłączył do prądu

Wydarzeniem piątego dnia (27 września) gdyńskiego festiwalu był film „Minghun” Jana P. Matuszyńskiego. Jeden z faworytów jeśli nie do Złotych, to być może do Srebrnych Lwów. Z dwoma aktorami, którzy grają w Hollywood.
Marcin Dorociński
Film „Minghun”, w którym Marcin Dorociński gra główną rolę, jest trochę jak... medytacja

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Jednym jest Marcin Dorociński (po roli w filmie „Mission: Impossible” z Tomem Cruise'em zagra w kolejnej hollywoodzkiej produkcji „Mayday”). Drugim jest Daxing Zhang – aktor chińskiego pochodzenia, znany z takich filmów, jak „Aniołki Charliego” czy „Ostatni cesarz”. 

„Minghun” na 49. FPFF w Gdyni

Film „Minghun” jest trochę jak... medytacja. Pokazuje, że koniec może być początkiem. To mocna historia o potrzebie wiary i zaufaniu. Poruszające, czułe i osobiste kino, które opowiada o najważniejszych wartościach w życiu człowieka, dając widzowi to, co w naszych czasach najpotrzebniejsze – nadzieję. 

Jurek (w tej roli Dorociński) wraz ze swoim teściem Benem (Daxing Zang) tracą bliską osobę – jeden córkę, a drugi wnuczkę. Kiedy dziewczyna umiera, decydują się odprawić chiński rytuał minghun, tzw. zaślubin po śmierci. Bohaterowie ruszają w emocjonalną podróż, której celem jest znalezienie dla niej idealnego partnera na wieczność.

Po projekcji wiele osób dziękowało ekipie filmowej za ten film. 

– Historia niewiarygodna, ale piękna, prowokacyjna, ale uniwersalna – mówiono. 

Sam reżyser Jan P. Matuszyński mówi tak o filmie: 

– Ucieszyło mnie to, że jest szansa na zrobienie filmu z bohaterem obecnym cały czas na ekranie. I to, że mam do czynienia ze współczesną historią.

Z Marcinem poznali się dopiero przed filmem. Byli świadomi, jak tłumaczy – swojego istnienia, tylko nie mieli okazji do spotkania. To ich pierwszy wspólny film.

49. FPFF Gdynia, „Minghun”

Marcin Dorociński, słysząc, że czasami zostawia ten wielki świat i jest z nami, odparł: 

– Ja mieszkam na wsi, jestem z Kłudzienka i tylko od czasu do czasu wyjeżdżam do wielkiego świata. 

Przyznaje, że dla niego to był bardzo ważny i osobisty projekt. 

– Trudno mi mówić o tym filmie, bo ja w nim zostawiłem wszystko… jak zawsze. Ale teraz przyszło mi do głowy, że ten mój Jurek jest trochę jak Forrest Gump na ławce. Tylko że nie opowiada o swoim życiu i nikt go o nic nie pyta. Czasem widzimy w autobusie albo na ulicy człowieka, którzy tak siedzi wpatrzony w jeden punkt. A my nie mamy odwagi, nie chcemy albo nie mamy czasu zapytać, co mu się stało. Ale jakbyśmy się przysiedli do niego na chwilę i posłuchali jego historii, to moglibyśmy razem z nim coś przeżyć – mówi aktor.

To opowieść o każdym człowieku i o tym, że wszystkich nas to czeka. Chciałem pokazać takiego normalnego faceta, jak ja, i pokazać, że faceci też płaczą i przeżywają...

Marcin Dorociński | aktor

– Zawsze powtarzam, ze aktorzy są takimi elektronami, które przenoszą emocje. I na tym mi najbardziej zależy. Mnie obchodzi wasza reakcja, co wy sądzicie o tym filmie, czy coś przeżyliście, czy wam to coś dało. Czy was ta podróż z nami podczas seansu wzruszyła – kontynuował Dorociński.

Mówił też, że praca nad filmem była bardzo emocjonująca. Że to było tak, jakby się człowiek podłączył do prądu. 

– Mam jednak nadzieję, że ten trudny film daje momentami odetchnąć. I że w dzisiejszych czasach, gdzie tak dużo się dzieje, pozwoli nam przez chwilę pomyśleć o sobie i o tym, co jest dla nas najważniejsze – podsumował.

Daxing Zhang, na pytanie – dlaczego przyjął propozycję zagrania w tym filmie, odparł, że do tej pory grywał w filmach, w których chodzi o kasę. 

– W Polsce zobaczyłem wspaniałe kino. A Marcin jest doskonałym aktorem – tłumaczył.

Scenarzystą filmu „Minghun” jest Grzegorz Łoszewski, który najpierw akcję miał zamiar umieścić w Strasburgu, ale na skutek różnych okoliczności zdecydowano się na Trójmiasto.

Nowy kandydat do Złotego Klakiera

Innym filmem tego dnia prezentowanym na festiwalu był „Wróbel” – komedia (rzadki gatunek na festiwalu) Tomasza Gąssowskiego. 

Remek Wróbel to kawaler dobiegający czterdziestki, listonosz i zapalony piłkarz amatorskiej drużyny. Czyta… encyklopedię, ćwicząc w ten sposób swoją pamięć. Poza obrotnym, prowadzącym szemrane interesy przyjacielem Pedrem, nie ma na świecie nikogo bliskiego. I właściwie dobrze mu z tym. Pewnego dnia wszystko się zmienia, a jego poukładane życie wywraca się do góry nogami.

Remka Wróbla zagrał udanie Jacek Borusiński. Film jest lekki i taki bliski spraw każdego człowieka.

Ale prawdziwe zamieszanie zrobił film „Utrata równowagi” Korka Bojanowskiego. To historia o mobbingu w teatrze. Dobrze zrobiona i jeszcze lepiej zagrana (Nel Kaczmarek i Tomasz Schuchardt, m.in.). Ale pisząc o zamieszaniu, mam na uwadze wywrócenie wyników na tablicy Złotego Klakiera. Przez kilka dni prowadził film „Kulej. Dwie strony medalu”. Publiczność oklaskiwała go przez ponad 8 minut. Ale przede wszystkim środowisko aktorskie po projekcji filmu „Utrata równowagi” oklaskiwało film Korka Bojanowskiego ponad… 17 minut, pokonując lekko „Kuleja…”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama