Wyświetlił mi się wczoraj na Pintereście (przypadek czy algorytm?) rysunek, na którym do zaczytanego w grubym tomiszczu plażowicza podchodzi policjant, przygląda się okładce, po czym mówi:
„Dostojewski to nie jest lekka wakacyjna lektura, pójdzie pan ze mną”.
Majówka, może nawet jeszcze bardziej niż wakacje, nie kojarzy się literaturą wymagającą skupienia. „Mieć w głowie maj” to prawie jak nie mieć nic w głowie. Zważywszy jednak na historyczne powody, dla których 1 i 3 maja są u nas dniami wolnymi, a do tego 2 maja mamy Dzień Flagi, zakładam, że przynajmniej część z Czytelników uzna za stosowne przeznaczyć długi weekend na refleksję na dziejami i przyszłością ojczyzny. A – jeśli chodzi o lekturę na ten temat – to akurat jest w czym wybierać.
Na początek krok wstecz – II Rzeczpospolita. Nie jestem przekonany czy Polską nadal rządzą trumny Piłsudskiego i Dmowskiego, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że kultura polityczna (ach jakżeż korci, żeby te dwa słowa wziąć w cudzysłów) międzywojnia ma się dobrze także w realiach 21. wieku. Wiele pikantnych szczegółów na ten temat podaje Andrzej Krajewski w znakomitej publikacji „Rzeczpospolita kryzysowa. Dwadzieścia lat spaceru pol linie” (Wydawnictwo Agora). Zaczyna się prawie od trzęsienia ziemi, a konkretnie od wojskowego puczu, który miał miejsce już w na początku stycznia 1919. Narodowa prawica usiłowała obalić socjalistyczny rząd Jędrzeja Morawieckiego. Wyszło trochę operetkowo, kiedy prowadzony ulicą przez zamachowców szef sztabu generalnego gen. Stanisław Szeptycki, zaczepił patrol żandarmerii i kazał im rozbroić swoich porywaczy, a następnie doprowadził do aresztowania spiskowców przez żołnierzy 21. Pułku Piechoty „Dzieci Warszawy”, który to pułk w zamyśle puczystów miał ich zabezpieczać. Kto z Państwa uczył się o tym w szkole?
Książka Krajewskiego, choć demitologizująca II RP, nie próbuje jednak jej ośmieszyć. Pokazuje natomiast skalę wyzwań przed jakimi stało odrodzone po 123 latach państwo polskie i nie zawsze – mówiąc oględnie – kompetentne próby ich rozwiązania podejmowane przez ówczesnych polityków.

Inny moment przełomu i inne wyzwania opisuje historyk i politolog Antoni Dudek w tomie „Dudek o historii. Narodziny III RP” (Wydawnictwo WAB). Autor, początkowo mocno związany ideowo z prawicą, po 2015 wyraźnie rozczarował się rządami PiS, kiedy spostrzegł, że ich propaństwowe obietnice, w praktyce rządzenia zamieniły się w upartyjnianie państwa. Ostatnie, bardzo emocjonalne zaangażowanie prof. Dudka przeciwko Karolowi Nawrockiemu, ściągnęło na niego nawet osobisty atak Jarosława Kaczyńskiego. W efekcie Antoni Dudek zaczął być postrzegany trochę jako figura ze świata polityki, a nie nauki.
Same „Narodziny III RP” są raczej pracą popularno-naukową ipokłosiem popularnych youtubowych wykładów profesora. Co w niczym nie podważa jej rzetelności. Rzekłbym wręcz, że autor bardziej niuansuje tu oceny historyczne – odnoszące się po części wciąż jeszcze aktywnych polityków – niż w wydanej w 2016 „Historii politycznej Polski 1989-2015”.

Zupełnie bezkompromisowe podejście do III RP wykazuje natomiast Jan Śpiewak w „Patopaństwie. O tym, jak elity pustoszą nasz kraj” (Wydawnictwo WAB). Autor w zasadzie powtarza tu większość zarzutów, jakie formułował wobec przedstawicieli inteligenckiej elity Jarosław Kaczyński, zanim doszedł do władzy i stworzył własne elity, jeszcze bardziej pazerne, egoistyczne i pogardzające resztą rodaków. Śpiewak wypada dużo wiarygodniej, jako obrońca wykorzystywanych. Tych, którzy w tytułowym patopaństwie od początku zostali obsadzeni w roli obywateli drugiej kategorii. Z uporem przygląda się drugiej stronie, niejako podszewce „największego skoku cywilizacyjnego w dziejach Polski”, jak o ostatnich dekadach (nie bez pewnej słuszności) głosi liberalna narracja. Wyciąga na światło rzeczy bardzo nieprzyjemne, jak choćby warszawska afera reprywatyzacyjna. I nawet jeśli momentami przesadza, z rozpędu obarczając elity także winą za nadmierne spożycie alkoholu w Polsce czy obowiązujący powszechnie na polskich drogach styl niebezpiecznej jazdy. Albo kiedy niemal w tym samym zdaniu zarzuca inteligencji, że ta bezpodstawnie przypisuje sobie sobie rolę przewodnika i opiekuna „ludu” oraz to, że tym ludem powinna się opiekować lepiej. Niemniej, nawet jeśli to chwilami krzywe zwierciadło, warto się w nim przejrzeć, bo przy okazji mówi o nas wiele niewygodnej prawdy.

Tyle o tym, co było. Bardziej bowiem, szczególnie w obecnej sytuacji, niepokoi nas to co będzie. Czy będzie wojna? Jacek Bartosiak książkę „Oczy szeroko otwarta. Polska strategia na czas wojny światowej” (Wydawnictwo Literackie) rozpoczyna fatalistycznym mottem z Oswalda Spenglera (1880-1936), niemieckiego historiozofa, autora „Zmierzchu Zachodu”:
„Urodziliśmy się w tej epoce i musimy dzielnie iść iść do końca drogą nam przeznaczoną. Nie ma innego wyboru”.
Autor od razu zaznacza jednak, że wymowa jego książki nie musi prowadzić do pesymistycznych wniosków. Ma ona na celu przedstawienie powagi sytuacji geopolitycznej, w jakiej się znaleźliśmy właśnie po to, by zawczasu przygotować się na nadchodzące wyzwania.
Bartosiak jest postacią kontrowersyjną, a niedawne odebranie mu doktoratu przez ISP PAN z pewnością nie wzmacnia jego autorytetu. Niemniej wielu kompetentnych speców od geopolityki nie mamy, a Bartosiak ma dwie cechy, które są trudne do przecenienia. Z jednej strony w swoich analizach bardzo mocno zorientowany jest na polski interes państwowy. Z drugiej zaś wolny jest od stereotypów i sentymentów ograniczających często polski punkt widzenia na sprawy zagraniczne. Takich jak np. paniczny lęk przed Rosją czy nadmierna ufność w stosunku do USA. Bartosiak stawia zresztą sprawy jasno: to nie Rosja jest głównym problemem. Wojna światowa, którą on nazwa systemową, toczy się między Ameryką a Chinami. Na razie nie przybierając jeszcze formy kinetycznej. Tyle, że w tym nowym rozdaniu kart interesy Polski i Wuja sama nie są ani trochę zbieżne. Trzeba więc zacząć myśleć zupełnie inaczej. Jak? Zapraszam do lektury.

Ostatnią pozycję omawiam z – jak to mówiła aktorka w zapomnianej już nieco reklamie – „pewną taką nieśmiałością”. A to z tej racji, że eseje Jana Maciejewskiego, autora „Nic to. Dlaczego historia Polski musi się powtarzać” (Wydawnictwo Literackie) interpretują historię Polski w kategoriach mitu. Autor tłumacząc skłonność do ustawiania się w roli ofiary, obecną w dziejach Polski od trzech stuleci, odwołuje się do teorii kozła ofiarnego, stworzonej przez francuskiego historyka i filozofa René Girarda. Pozwala mu to zgrabnie połączyć w jeden ciąg rozbiory, śmierć Poniatowskiego w wodach Estery, działalność Adama Chmielowskiego (Brata Alberta), pisarstwo Jarosław Marka Rymkiewicza i katastrofę smoleńską. A jednocześnie przyznaje, nie inaczej niż Bartosiak, że – wobec rozpadu dotychczasowych struktur – stoimy przed okresem walki każdego z każdym o jak najlepszą pozycję w nowym układzie. Tyle, że zamiast wypracowania skutecznych rozwiązań geopolitycznych proponuje przemianę na poziomie wyobraźni i symboliki. Doceniając metafizyczny rozmach tej wizji, jako człek małej wiary, większą nadzieję pokładam jednak w geopolityce. Choć założenie, że w polskie elity władzy (obecne czy jakiekolwiek inne majaczące na horyzoncie) znajdą w sobie dość rozsądku i determinacji by sprostać wyzwaniom, jakie stawia nam historia, też zakrawa na wiarę w cud.

Napisz komentarz
Komentarze