Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Gen. Cieniuch: Gdyby Putin miał użyć broni jądrowej, to prędzej [nl] w Polsce niż w Ukrainie

Rosyjscy generałowie wybrali się nie na wojnę, tylko pojechali na Ukrainę po medale. To się nie mogło udać – mówił w środę, 4 maja w sopockiej Państwowej Galerii Sztuki generał w stanie spoczynku Mieczysław Cieniuch, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
gen. Mieczysław Cieniuch, Salon Młodopolski im. Arama Rybickiego
(fot. Jerzy Bartkowski | Fundacja im. Arkadiusza Rybickiego)

Przebieg wojny w Ukrainie znamy głownie z przekazu ukraińskiego. Na ile oddaje on faktyczna sytuację? W jakim miejscu konfliktu militarnego jesteśmy? Jakie są najbardziej prawdopodobne scenariusze na przyszłość? Jaki jest potencjał Rosji? W jakim stanie jest polska armia i w jakim kierunku powinna się rozwijać? Czy NATO zareagowało właściwie na konflikt i jakie ma scenariusze na przyszłość? To tylko niektóre tematy, które poruszał generał w stanie spoczynku Mieczysław Cieniuch, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i były ambasador RP w Turcji, gość 83. Salonu Młodopolskiego im. Arama Rybickiego.

O wojnie informacyjnej

Równolegle z konfliktem zbrojnym prowadzona jest wojna informacyjna. W tej wojnie zwycięża Ukraina. Jej sposób postrzegania tego konfliktu przebija się lepiej do opinii międzynarodowej. Świadczy o tym choćby wynik głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, gdzie wersje ukraińską poparło 146 państw, a wersję rosyjską – 5.

Prawda obiektywna w konflikcie zbrojnym nie istnieje. Są próby zrozumienia sytuacji i wyciągania wniosków na podstawie różnorodnych źródeł. Trzeba mieć jednak świadomość, że te źródła są podrzucane albo manipulowane. Szczęśliwie, żyjemy w XXI wieku i techniki informacyjne powodują, że pojedynczy obywatel może uczestniczyć w wymianie informacji oraz poglądów, i na ich podstawie można wyciągnąć wiele wniosków.

PRZECZYTAJ TEŻ: Jednością w Putina, pamięcią w Kaczyńskiego

Jednym z ważniejszych źródeł wiedzy jest dla mnie to, co publikuje się na YouTube. Są tam m.in. setki filmików z przesłuchań jeńców wojennych. Wiadomo, że jeniec zeznaje to, co jest dla niego korzystne, ale i z tej niepełnej prawdy można też wyciągać wnioski. Np. Ukraińcy przesłuchali rosyjskiego sierżanta, dowódcę drużyny. To najmniejsza jednostka wojskowa, liczy siedem osób. – Kto był w drużynie? – pytają. A sierżant ma kłopoty z przypomnieniem sobie nazwisk. – Kiedy przybyli? – pytają. – Kilka godzin przed natarciem – mówi sierżant. To znaczy, że to była łapanka w ostatniej chwili. On nie miał szans, żeby tę drużynę poznać, wyszkolić, wiedzieć, do czego są zdolni, jakie mają indywidualne zdolności. Wybrać się na wojnę z taką drużyną to ryzyko.

Inny rosyjski jeniec mówił, że jego załoga była niepełna. Z niepełną załogą można jechać na defiladę, a nie wojnę. Sprawność takiego oddziału jest bliska zeru. Zamiast siedmiu strzałów na minutę, może oddać jeden na minutę albo dwie.

O rosyjskich błędach

W Sztabie Generalnym mawialiśmy: Plany są niczym, planowanie jest wszystkim. Plany się zmieniają, to proces planowania jest najważniejszy, bo w nim poznaje się stronę przeciwną, a nasi ludzie uczą się organizacji współdziałania. Plan jest żywy, ciągle ulega zmianom, poprawkom. To nie stały dokument, który staramy się zrealizować za wszelką cenę.

Rosjanie mieli plany na duże przedsięwzięcie. Na  początku zaangażowanych w nie było 200 tys. osób (nie tylko żołnierzy), a to oznacza także miliardy dolarów. Tylko że te plany zostały oparte na błędnych założeniach. Rosjanie popełnili kilka zasadniczych błędów. Przede wszystkim źle ocenili armię ukraińską. Założyli, że jak w 2014 roku na Krymie i w Donbasie, nie podejmie ona walki i się podda. Ale armia ukraińska odrobiła swoje zadanie domowe. Jej morale, gotowość do podjęcia walki zostały postawione na wysokim poziomie.

Błąd drugi to zła ocena sytuacji politycznej w Ukrainie. Rosjanie przedstawiali Ukrainę jako nie do końca zorganizowane politycznie „nie-państwo”, a jej prezydenta jako klauna i narkomana. Tymczasem interwencja rosyjska bardzo mocno wzbudziła ideę narodową i przywiązanie do własnej państwowości.

PRZECZYTAJ TEŻ: Prawdziwy scenariusz tej inwazji rozpisany jest w głowie tylko jednego człowieka

Kolejny błąd to ocena własnej armii i niechęć do zmierzenia się z występującymi tam problemami. Paliwo skończyło się 40 km za granicą. 20-letnie opony w samochodach szybko zmieniły się w „kapcie”. Amunicja nie dojechała na czas. Armia była niegotowa na tradycyjną operację wojenną. To miały być pokazowe dojechanie do Kijowa, zmiana władz i flagi na budynkach rządowych, ogłoszenie, że wprowadziliśmy porządek i wycofamy się w najszybszym możliwym terminie. I zanim opinia międzynarodowa zdążyłaby zareagować, miało być pozamiatane.

Tymczasem można mieć wątpliwości, czy armia rosyjska z takim przygotowaniem w ogóle dojechałaby na defiladę zwycięstwa w Kijowie. System kierowania był z punktu wojskowego bardzo dziwny. W operacji uczestniczyło osiem z dziesięciu ogólnowojskowych armii, jakie posiada Rosja. Rosjanie początkowo uderzyli na siedmiu kierunkach. Każdym kierunkiem dowodził dowódca armii, który podlegał szefowi sztabu generalnego w Moskwie. Przy takim systemie kierowania i dowodzenia nie sposób przeprowadzić skoordynowaną akcję, co potwierdza, że oni się tam wybrali nie na wojnę, tylko pojechali po medale.

O prawdopodobnym dalszym przebiegu wojny w Ukrainie

Obecnie w Ukrainie jest 95-100 tys. żołnierzy rosyjskich i około 30 tys. stacjonuje bezpośrednio przy granicy. Rosja ma duży problem – brakuje im wojska. Ściągnęli nawet 5. armię z granicy chińskiej. Ograniczyli liczbę kierunków do trzech-czterech, co pozwoliło im utrzymać większe nasycenie. Linia styku to ok. 1300 km – od Charkowa do Nikołajewa.

130 tys. żołnierzy to wciąż za mało na poważną szybką operację. W ciągu dwóch tygodni tej drugiej fazy posunęli się na odległość od 15 do 30 km. To nie jest żadne tempo. Niemniej, stroną aktywną cały czas są Rosjanie. To oni dyktują kierunki.

Myślę jednak, że w najbliższym czasie strona ukraińska doprowadzi do tego, że ta wojna przejdzie w wojnę pozycyjną. Kiedy obydwie strony staną i wtedy nastąpi kolejny etap – wojna logistyki: która strona szybciej się uzupełni, odzyska sprawność bojową i zdolność do przejścia do działań zaczepnych. Tu większe szanse ma Ukraina, która ma wsparcie 46 państw, w tym USA. To niewiele mniej niż liczyła koalicja antyhitlerowska w 1945 roku.

Atakowanie jest trudniejsze i na razie tę trudniejszą robotę wykonuje armia rosyjska. Ukraińcy wiedzą, że muszą odzyskać zajęte terytoria na drodze militarnej, bo nie wierzę, że da się to zrobić drogą dyplomatyczną. Wtedy role się odwrócą. Ale strona rosyjska z upływem czasu będzie na krzywej spadającej w sensie logistycznym. Trudno będzie im uzupełnić braki kadrowe bez powszechnej mobilizacji, a do tego trzeba by ogłosić, że to nie operacja specjalna, ale jednak wojna.

Na razie 80 proc. Rosjan popiera ten konflikt, bo ich to nie dotyczy. „Operację” realizują żołnierze zawodowi. Zapisali się do armii, płacą im dobrze. Gdyby ogłoszono powszechną mobilizację, dotyczyłoby to wszystkich. Pełnoskalowa wojna mogłaby doprowadzić do spadku poparcia społecznego dla Putina. Oczywiście, on się poparciem za bardzo nie przejmuje, ale poważne niezadowolenie to może być powód do zmartwień.

Kiedy dwa-trzy lata temu podniesiono w Rosji wiek emerytalny, sprzeciw był tak wielki, że Putin osobiście to odwołał. Więc i Kreml jest podatny na opinię publiczną, chociaż ten próg odporności jest tam ustawiony wyżej niż w normalnych społeczeństwach.

O bezpieczeństwie Polski

Polska jest teraz bardziej bezpieczna niż kiedykolwiek. Rosja nie jest gotowa do rozszerzenia tego konfliktu. Oni nie są gotowi, żeby kontynuować tę wojnę nawet w Ukrainie, a co dopiero podejmować ją z państwem-członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ukraina zrobiła tyle  dobrej roboty, że powinniśmy być im wdzięczni przez wiele lat, bo to, co robią, robią w imieniu świata demokratycznego, również Polski. A sankcje gospodarcze powodują, że jeszcze przez wiele lat armia rosyjska nie osiągnie takiego poziomu, by była zdolna nas zaatakować. Gdybym miał porównywać możliwości wojska polskiego przed konfliktem i teraz, to wcześniej było znacznie gorzej. Teraz strona rosyjska jest na tyle osłabiona, że nie warto się przejmować.

Zagrożenia wynikają z tego, co by było, gdyby Rosja postanowiła użyć broni jądrowej. Paradoksalnie jej użycie w Ukrainie jest mniej prawdopodobne niż w Polsce. Jej użycie w Ukrainie spowoduje, że wielkie obszary tego państwa będą dla armii rosyjskiej niedostępne jeszcze przez długi czas. Natomiast użycie jej na terytorium państwa, którego Rosja nie zamierza okupować, jest bardziej prawdopodobne, chociaż na dziś zbliżone do zera, bo to byłoby bez sensu. Ale Rosja już wiele rzeczy zrobiła bez sensu. Jeśli mierzyć Rosję rozumem, to ona się nie mieści żadnej w skali.

Użycie broni jądrowej w Rosji jest ściśle określone w sensie proceduralnym. Inaczej wygląda w przypadku odpowiedzi na atak innego państwa. Tu obowiązuje trzyosobowa procedura, którą uruchomiają prezydent, szef sztabu generalnego i minister obrony. Wszyscy oni muszą to zaakceptować, a na końcu jest jeszcze oficer, który siedzi w tej wyrzutni i do niego należy ostatni ruch.  

W czasie pokoju (a Rosja formalnie wojny nie prowadzi, tylko „specjalną operację”) decyzję podejmuje prezydent, ale ta decyzja idzie drogą służbową, a jest to przedsięwzięcie planowane z wielodniowym wyprzedzeniem. To wszystko „miele się” na różnych szczeblach, a równolegle toczy się proces wydawania takiej głowicy z magazynu. W tym przypadku na każdym szczeblu obowiązują specjalne kody, które muszą być wprowadzone. Jeśli nastąpi jakaś pomyłka, cały proces się cofa i to wszystko się „miele” na nowo. W ten proces musi być zaangażowanych pozytywnie 20 lub więcej osób. Jeśli choć jedna z nich skrewi, nic z tego nie wyjdzie. Niby to jest wojsko, trzeba wykonywać rozkazy, ale doświadczenie pokazuje, że w realnym boju ludzie, mimo wszystko, myślą.

O wnioskach dla polskiej armii

Wiem, jak trudnym procesem jest przezbrajanie się, robienie drogich zakupów, wydawanie wielkich pieniędzy. W tym procesie, niestety, liczą się przede wszystkim interesy polityczne, a nie głos wojskowych. Tego nie kupimy, bo nie chcemy robić interesów z tym państwem, tylko z innym. A tego nie, bo związki zawodowe się burzą, że powinniśmy to produkować u siebie, chociaż nie potrafimy. I wszystko gdzieś grzęźnie, wszystko idzie nie tam, gdzie by należało. Ale jedną z zasad demokracji jest cywilna kontrola nad wojskiem, więc trzeba się jakoś pogodzić z prymatem polityki. Dopiero w czasie wojny te priorytety się zmieniają.

PRZECZYTAJ TEŻ: Ukrainie potrzebna jest realna pomoc, a nie spotkania na zoomie. Apel samorządowców z Pomorza

Mądrzejsi o konflikt ukraiński, powinniśmy spojrzeć, w jakiej kolejności państwa zachodnie, a szczególnie USA, ten sprzęt na Ukrainę dostarczają. Ponieważ przeciwnika mamy tego samego, gdybyśmy powielili ten schemat, to sądzę, że popełnilibyśmy mniej błędów. Oni nie zaczynali od czołgów, tylko od broni przeciwpancernej. Państwa zachodnie odchodzą od czołgów. Mają je, ale raczej liczone w setkach niż w tysiącach – jak w przypadku Rosji. Natura konfliktów zbrojnych pokazuje, że czołg za 50 mln zł można zniszczyć rakietą za milion albo nawet mniej. Takiej ekonomii żadne państwo nie wytrzyma. I jeżeli coś „zejdzie” z pola walki w konfliktach europejskich, to jako pierwsze będą to czołgi.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama